"Jak chce mi się płakać, przykładam aparat do oka". Wybitna polska fotografka o pracy na Ukrainie

Katarzyna Michalik
Ukraina - tak bliska i tak daleka jednocześnie. Kraj bardzo nam podobny, a dla wielu wciąż jednak zbyt obcy. Prawdziwe oblicze jego mieszkańców często ginie pod lawiną stereotypów, co nie pozwala nam dostrzec tego, co prawdziwe. Zdjęcia Justyny Mielnikiewicz, jednej z najwybitniejszych polskich dokumentalistek, mogą to zmienić.
Na warszawskiej wystawie możemy zobaczyć zdjęcia Justyny Mielnikiewicz z Ukrainy
.
Listopad 2008 r., Symferopol 
Varvara Nikołajenko na scenie, w roli pionierki podczas premiery sztuki „Drogi Stalina”, która upamiętnia ofiary Wielkiego Głodu (sztucznie wy Fot. Justyna Mielnikiewicz
Z miłości do Wschodu
Fotografka zaczynała w Gazecie Wyborczej, jednak szybko zdecydowała, że to nie tu jest miejsce, w którym chce się realizować. Od wielu lat artystka dokumentuje życie ludzi w państwach po rozpadzie Związku Radzieckiego. Jej album "Woman with the Monkey” stanowi zapis piętnastu lat pracy na Kaukazie.

Od 2014 roku Justyna Mielnikiewicz fotografuje natomiast Ukrainę, a zdjęcia na wystawie w warszawskim Instytucie Fotografii Fort pochodzą z albumu "Ukraine runs through it”. Cały zamysł projektu początkowo był inny, jednak zmieniły go dwa kluczowe wydarzenia. Mowa oczywiście o Euromajdanie i aneksji Krymu przez Rosję.


Polka znalazła się w miejscu ogarniętym konfliktem i wojną, które my również dzięki niej możemy lepiej poznać. Zaskakujące jak blisko nas dzieją się rzeczy, na które zamykamy oczy i uszy, udając że ich nie ma. Zdjęcia Mielnikiewicz to historie zwykłych ludzi, którzy muszą żyć i radzić sobie w okropnej sytuacji.
Wystawa "W Ukrainie" daje nam okazję zajrzenia do świata, jakiego nie znamy
.
Lipiec 2015 r., Czerkasy
Kapitan Nikołaj Wasiliewicz Kasjanenko przytula córkę po powrocie do domu z linii frontu, gdzie spędził rok.Fot. Justyna Mielnikiewicz
Zmuszają do myślenia i podjęcia próby zrozumienia współczesnej Ukrainy i jej mieszkańców, co - wydaję mi się - jest Polsce potrzebne. Zresztą już sam tytuł "W Ukrainie" zamiast "Na Ukrainie" również zwraca uwagę i prowokuje pewną refleksję...

W dzisiejszym świecie wszyscy jesteśmy fotografami?

Może zabrzmi to banalnie ale to, że wszyscy umiemy pisać nie znaczy że wszyscy jesteśmy pisarzami. Podobnie jak zmiana koła nie czyni z nas mechaników. Bycie fotografem to nie tylko ten moment naciśnięcia migawki, ale też choćby myślenie o tym, co jest ważne i warte dokumentacji we współczesnym świecie.

To szukanie tematu, planowanie, badanie, czytanie wszystkiego, co może pomóc go zrozumieć. Potem przychodzi czas na realizację, znalezienie bohaterów.i konkretnej koncepcji, która w danym przypadku miałaby sens. To bardzo długi proces, a sam fakt robienia zdjęcia to zaledwie jedna z jego części.

Pani jest jednak samoukiem. Czy to oznacza, że fotografii każdy może się nauczyć czy trzeba mieć jednak w sobie "to coś”?

Myślę, że każdy może się tego nauczyć. Naprawdę nie wiem, co powoduje, że jednym wychodzi to lepiej, a innym gorzej. Może chodzi o tę intuicję albo coś, co niektórzy nazywają talentem. Robiąc zdjęcie nie zawsze jest czas, aby kombinować, dokładnie budować kadr. Trzeba umieć uchwycić moment na bieżąco, ujrzeć kompozycję. Techniki i teorii może nauczyć się każdy, ale ten zmysł albo się ma albo nie. To tak, jak z poczuciem humoru, prawda? Możemy nauczyć się kawałów, ale to nie jest równoznaczne.
Kwiecień 2014 r.
Dniepropietrowsk / nazwa zmieniona na Dniepr, Ukraina
Dwie romskie siostry, Rusłana (16 lat) i Milana (19 lat) na wieczornym spacerze wzdłuż brzegu Dniepru
 Fot. Justyna Mielnikiewicz
Skąd u Pani ogromna fascynacja Wschodem, podczas gdy w Polsce długo trwał jednak kult Nowego Wspaniałego Zachodu? Gruzja, Białoruś, Ukraina - co sprawiło, że decydowała się Pani pracować właśnie tam?

Wydaję mi się, że kiedy Polacy mogli zacząć swobodnie podróżować po prostu wybierali Zachód, podążając za pewną nowością . Wschód nie był dla nich taki "nieznany” i był dostępny. Choć zauważam, że to się zmienia, w Gruzji jest teraz całe mnóstwo turystów z całego świata, w tym z Polski. Ludzie się przekonują, chcą odkrywać te miejsca. Ileż można jeździć na all inclusive (śmiech).

Zainteresowanie jest coraz większe. Musimy po prostu przestać zamykać się w stereotypach, przez które sporo można stracić. Wschód to wciąż jeszcze dla Polaków wielka, nieodkryta kraina.

Kiedyś, kiedy podczas jednego z Festiwali we Włoszech, w pięknej Toskanii zwiedzałam kolejne miasto, gdzie na każdym rogu można się było czymś zachwycać pomyślałam, że mam tego piękna już dość, że chcę czegoś innego. Mieszkamy w Gruzji w domu na wsi i jak pewnego dnia przywieziono tam kosze na śmieci i okazało się, że nie trzeba z tym wszystkim jeździć gdzieś dalej, to była radość. Człowiek zaczyna doceniać małe rzeczy, których w tym skończonym, idealnym świecie w zasadzie się nie dostrzega, są oczywiste.
Lipiec 2015 r., wieś Dnieprowka, Ukraina
Pozbawiony głowy i pomalowany na złoto posąg Włodzimierza Lenina stoi w centrum wioski w pobliżu miasta Enerhodar. W tym mieście, na brzegu Zbiornika Kachowskiego na rzece Dniepr, znajduje się największa europejskaFot. Justyna Mielnikiewicz
Na Wschodzie jest więcej spontaniczności, mniej strachów międzyludzkich. Zawsze można się z kimś dogadać, to miejsce nie jest jeszcze tak skostniałe regułami.

Fotografia dokumentalna to w dużej mierze praca z ludźmi. Jak to dokładnie wygląda - bohaterowie zawsze wiedzą, że robi się im zdjęcia?

To zależy od projektu, to mieszanka. Czasem zdarzają się zdjęcia bardziej anonimowe, jednak w przypadku aktualnej wystawy i kadrów z Ukrainy każdego bohatera, którego fotografuję z bliska znam z imienia i nazwiska, to nie są przypadkowe osoby.
Odessa 2015 r., Ukraina
Amina pozuje do zdjęcia w swoim małym mieszkanku w Odessie, podczas urlopu z wojska.
 Fot. Justyna Mielnikiewicz

A w przypadku tych spontanicznych zdjęć, zdarzyły się kiedyś Pani jakieś nieprzyjemne reakcje?

Nie, raczej się z tym nie spotykam. Jeśli ktoś wyraźnie mówi, że nie to staram się to uszanować. Chociaż jest w ostatniej książce takie zdjęcie, wykonane w Doniecku, gdzie mężczyzna uczestniczący w prorosyjskim proteście zasłania twarz ręką.

Normalnie bym takiej fotografii nie wybrała, ale uważam, że jeśli ktoś idzie na demonstrację z transparentami, wykrzykuje hasła, domagając się czegoś to nie powinien ukrywać twarzy. A jeśli to robi, to ja odczytuje to tak, że będąc tam ma nie do końca czyste intencje. I to też jeden z powodów, dla których to zdjęcie wybrałam.

Bywają momenty, że robi się niebezpiecznie?

Każdy zawód może być niebezpieczny. Myślę, że jeśli jest się ostrożnym to nie trzeba się bać.

A co z emocjami? Fotografuje Pani sytuacje niekiedy bardzo trudne, jak choćby konflikt na Ukrainie. Nie wyobrażam sobie nawet, jakie to uczucie patrzeć na śmierć czy cierpienie z tak bliska. Jak Pani sobie z tym radzi?

Jak chce mi się płakać, to przykładam aparat do oka. Staram się jakoś przenieść te emocje w pracę. Pamiętam jedną z takich sytuacji - pogrzeb żołnierza. Wszyscy tam byli w ogromnym szoku, to był jeden z pierwszych momentów, kiedy ludzie uświadomili sobie, że to jest wojna. Nie zamieszki, ale regularna wojna.

Rodziny wtedy nie fotografowałam, ale skupiłam się na innych - wojskowych, sąsiadach… Był tam jeden człowiek, szczególnie złamany. Okazało się, że zajmował się poborem w armii i czuł się winny. To było niewiarygodnie smutne. Po prostu zaczęłam pracować, musiałam trochę się wyłączyć. Czasem mam tak, że fotografując dobrze nie słyszę, bo całkowicie skupiam się na tym, co widzę, przekierowuję uwagę na oczy, co pozwala mi też nie płakać.
Wystawa pomoże zrozumieć kwestie, o których mówi się zbyt małoFot. Michał Dyjuk (zdjęcie z wernisażu)
Dlaczego powinniśmy zobaczyć wystawę "W Ukrainie”?

Ukraina na tyle stała się częścią życia wielu Polaków, że warto byłoby wiedzieć o niej więcej. Wiele osób zatrudnia ludzi z Ukrainy do pomocy w domu, przy drobnych remontach czy innego tego typu pracach, a tak naprawdę niewiele o nich wie. O tym skąd pochodzą i dlaczego sytuacja sprawiła, że znaleźli się w Polsce.

To też może być swego rodzaju podróż do przeszłości nas, Polaków. My też kiedyś opuszczaliśmy przecież nasz kraj w poszukiwaniu lepszego życia. Jeździliśmy do Niemiec, Ameryki. Ja sama pracowałam w USA jako malarz pokojowy i pamiętam, że nie zawsze było przyjemnie. Czasem warto poświęcić chwile, by lepiej poznać sytuację osoby, która dla nas pracuje, zrozumieć ją i uświadomić sobie kwestie, o których w pierwszej chwili nie myślimy. Zapomnijmy o stereotypach i traktujmy innych tak, jak sami chcielibyśmy być traktowani.

Ja wracając do Polski cieszę się, że - mimo polityki dotyczącej przyjmowania uchodźców - zaczęła być jednak paradoksalnie coraz bardziej otwarta, że wracamy do tego jak było przed wojną, że jest ta multikulturowość. To atut i ogromna siła, która napawa dumą i optymizmem na przyszłość.

Chciałabym kiedyś zrealizować projekt o Polsce i podjąć próbę ponownego zrozumienia mojej ojczyzny przy pomocy tych samych narzędzi, dzięki którym tak dobrze poznałam Wschód.