Dla nich ten czas może być koszmarem. Psycholożka mówi, jak przetrwać święta po stracie

Aneta Olender
– Kiedyś pani, która do mnie przychodziła, powiedziała: "Wszyscy mówią, że czas leczy rany. Widzą, że jest mi lepiej, dlatego tak mówią, ale nie zdają sobie sprawy, jak dużo wysiłku w to wkładam. Sam czas to jest za mało" – opowiada w rozmowie z naTemat Karolina Dąbrowska-Chołostiakow, psycholożka, która od 8 lat pracuje w olsztyńskim hospicjum. Wyjaśnia nam, jak radzić sobie ze stratą kogoś bliskiego, szczególnie w okresie świąt, gdy ta tęsknota bywa przeszywająca.
Po śmierci bliskiej osoby trzeba pozwolić sobie przeżyć tę stratę. Fot. Pixabay
Święta Bożego Narodzenia po stracie bliskiej osoby są jednym z trudniejszych doświadczeń?

Tak, niejednokrotnie łatwiej jest radzić sobie z emocjami towarzyszącymi osieroceniu w okolicach 1 listopada, niż przeżywać Boże Narodzenie. Zwłaszcza, jeśli są to pierwsze święta po śmierci kogoś bliskiego. Choć i z tym bywa różnie, kiedyś mówiło się, że pierwszy raz jest najtrudniejszy, a w rzeczywistości wiele osób musi radzić sobie z tym, że owszem, każde kolejne święta są nieco inne, ale nie zawsze łatwiejsze.

Często słyszymy od takich osób: "To już nigdy nie będzie to samo". Żałoba może trwać bardzo długo?


Może trwać, bo teoretycznie i praktycznie to naprawdę już nigdy nie będzie to samo. Jeśli tracimy kogoś bliskiego, pojawia się pustka, której nie da się niczym wypełnić. Nawiązujemy nowe relacje, tworzymy nowe związki, rodzą się dzieci, ale to nie zmienia faktu, że i tak nie ma tej osoby, po której odejściu czujemy stratę i żal.

Natomiast to, co jest ważne i myślę, że też istotne z perspektywy osoby zmagającej się ze stratą, to świadomość tego, że doświadczanie takich emocji i odczuwanie żalu jest ok, nawet jeśli trwa dłużej niż rok.

Przyjęło się, że żałoba trwa rok i symbolicznie próbowano to zamanifestować strojem, rezygnacją z alkoholu, rezygnacją z uczestnictwa w różnych imprezach, obrzędach. Coraz częściej ten czas w literaturze rozszerzany jest do 3-4 lat.

Doświadczam tego w gabinecie. Przychodzą do mnie osieroceni i mówią: "To już moje 3 święta, a mi nadal jest źle, nadal chce mi się płakać. Przecież powinno mi to minąć w rok". To "powinno" jest na wyrost, może tak być, ale jeśli żałoba trwa dłużej niż 12 miesięcy, nie ma w tym nic złego.

Można sobie jakoś pomóc? Czy lepiej słuchać siebie i skoro chcę płakać, to płaczę?

To zależy, w jakim momencie przeżywania żałoby jest dana osoba. Są dwa sposoby podchodzenia do tego tematu. Z jednej strony są osoby, które mocno koncentrują się na utracie bliskiej osoby, a z drugiej są ci, którzy skupiają się na tzw. reorientacji.

I teraz zależy kto potrzebuje wsparcia. Jeśli to jest ten pierwszy typ osoby, to musimy stworzyć miejsce na wyrażanie żalu. Jeśli chce płakać, to niech płacze, jeśli chce się złościć, to niech się złości.

Natomiast jeśli chodzi o osobę, która koncentruje się na tzw. reorientacji, to będzie to ktoś szukający zadań. Będzie to ktoś, kto chce organizować się na nowo, ktoś, kto chce wejść w tryb „działam i coś robię”. Tej osobie też trzeba zapewnić na to przestrzeń.

Warto też dawać taki sygnał, czy jest się terapeutą, czy kimś bliskim, że troszkę cię kontroluję, bo możesz w emocjach podjąć decyzje, których będziesz żałował.

Spotykałam się z ludźmi, którzy tuż po śmierci bliskiej osoby, a jeszcze przed pogrzebem, sprzątali wszystko, co się z tą osobą wiązało. Potrzebowali hamulca: poczekaj, bo może za miesiąc będziesz chciała mieć jakąś pamiątkę.

Natomiast jeśli chodzi o święta i o przeżywanie starty w tym okresie, to ważne jest, żeby z tej straty nie robić tematu tabu. Można np. ustawić dla tego kogoś, za kim tęsknimy i po kogo odejściu cierpimy, symboliczne, puste miejsce przy stole.

To puste nakrycie jest w tym przypadku dobrym sposobem. Niektórzy piszą listy, niektórzy przygotowują jakieś drobiazgi. Jeśli są dzieci, to można podejść do tego w taki sposób magiczny, bo one postrzegają śmierć inaczej.

Pisanie listów?

Tak, bywa, że jest to element terapeutyczny. Czasami mówi się, żeby przekazać w ten sposób osobie, której już z nami nie ma to, co było dla nas ważne. Niektórzy ten list przechowują, niektórzy zabierają go gdzieś ze sobą i go odczytują, inni symbolicznie go palą.

Pisze się w nim to, czego nie zdążyliśmy powiedzieć?

Czasami tak, ale czasami są to zupełnie nowe sprawy, które w nas narosły. Ważne rzeczy dzieją się w naszym życiu i chcemy się tym z bliskim symbolicznie podzielić.

Czy nagła śmierć bliskiej osoby jest bardziej rozrywająca?

Pewnie gdyby spytać osoby, które przeżywają żałobę po starcie bliskich, którzy odeszli u nas w hospicjum, to powiedziałyby, że czują się najgorzej na świecie i że gorzej już nie można. Jest to bardzo subiektywne. Natomiast specjaliści mówią, że nagła śmierć zazwyczaj wywołuje gwałtowniejsze reakcje. Żałoba może przebiegać dłużej i może być bardziej dotkliwa dla osoby, która jej doświadcza.

Przychodzą do pani takie osoby, które np. po stracie partnera, kompletnie nie są w stanie wrócić do normalnego życia, nie są w stanie się podnieść?

Czasami żałoba trwa przez całe życie. Najtrudniejsze są właśnie śmierci nagłe i zmaganie się ze stratą po śmierci dziecka, ale trzeba pamiętać, że każde doświadczanie straty jest inne. Bywa i tak, że strata partnera okazuje się bardzo uciążliwa i trudna.

Jeśli spojrzy się na stratę bliskiej osoby w kategoriach stresu, a jest to niewątpliwie sytuacja stresująca, to warto zwrócić uwagę na to, że w pewnej klasyfikacji strata partnera jest uznawana za jedną z najdotkliwszych, jakiej można doznać.
Co mówią osoby, które przychodzą po pomoc?

Niektórzy mówią, że mają wrażenie, że nigdy nie przestaną płakać, że właściwie budzą się co rano płacząc i zasypiają płacząc. Dla takich osób ważne jest to, żeby mogły mówić o tym, co czują. To jest trochę tak, że muszą uczyć się życia na nowo. Były z tym partnerem przez lata, więc stał się ich nieodłączną częścią.

Muszą sobie poradzić bez osoby, którą kochają, to z jednej strony, ale pozostaje jeszcze strona typowo zadaniowa. Spotykam się z tym w gabinecie, osierocone osoby pozostają w bezradności związanej np. z opłacaniem rachunków, serwisowaniem samochodu, usuwaniem różnych usterek i awarii w domu.

Inni nagle dowiadują się, że nie potrafią uruchomić pralki czy zmywarki. Przez lata nie musieli tego robić. Okazuje się, że życie, które wiedli przez lata dzięki partnerowi było prostsze technicznie. Poza emocjonalnym bólem trzeba zmagać się i z tym.

Słyszy pani od takich osób, że nigdy nie będą w stanie pokochać kogoś innego?

Osoby te nie są zwykle takie kategoryczne. Mimo że ten stan z ich perspektywy jest bardzo trudny, to skoro są u mnie, to przychodzą z nadzieją. Chcą się poczuć lepiej. Dlatego częściej słyszę raczej: "Nie mam już siły. Chcę czuć się inaczej".

Chcą stanąć na nogi dla siebie, czy dla tych, którzy zostali?

Część z tej energii zarezerwowanej dla osoby, która odeszła, można przełożyć na relacje z innymi. Czasami jest tak, że osobie, która posiada dzieci, jest łatwiej, niż osobie, która nie ma tego komu przekazać. Chodzi o takie fizyczne bycie. Nie o zastępowanie partnera.

Mówi się, że kiedyś osób osieroconych w gabinetach terapeutycznych było zdecydowanie mniej, bo społeczeństwo było inne. Funkcję takich nieformalnych terapeutów spełniali sąsiedzi, znajomi, jakaś dalsza rodzina, więc było łatwiej, trochę lżej, bo był ktoś komu można było się wypłakać.

Teraz znaleźliśmy się w społeczeństwie mimo wszystko anonimowym. Dodatkowo mówi się przecież, że nie wypada okazywać trudnych emocji. Boimy się oceny.

Sami się ograniczyliśmy i przyzwyczailiśmy do tego, że powinniśmy być ciągle uśmiechnięci, że nie możemy narzekać, płakać?

Spotkałam się z takim stwierdzeniem: "Nie mam siły udawać, że wszystko jest ok". Wiele osób jakoś sobie radzi przez kilka tygodni, ale jest to efekt założenia maski, której po jakimś czasie nie są już w stanie nosić.

Taka maska to jedno z gorszych rozwiązań? Bo nie jesteśmy szczerzy sami ze sobą, odwracamy się od naszych uczuć?

Przez moment może i się sprawdza, ale jest niefunkcjonalna w dłuższej perspektywie. Niektórzy mówią, że nie rozsypują się w pracy i dają radę, bo wiedzą, że muszą. Później wracają do domu i dopiero wtedy mogą sobie popłakać. Czują się bezpiecznie, nikt tego nie ocenia. W końcu przychodzi jednak taki moment, że nie mają już siły na udawanie.  

Zmagamy się z różnymi uczuciami, które nie są przez nas oczekiwane i mile widziane. Życie po stracie, jest życiem w stresie. Niektórym pomaga modlitwa, mówią: "Gdybym nie wierzył w Boga to w ogóle bym oszalał, a tak mam poczucie, że z tą osobą kiedyś się spotkam". Niektórym pomaga aktywność fizyczna, obniża napięcie. Są też i tacy, którzy tak wypełniają sobie czas, żeby do domu wracać, jak najpóźniej. Chcą w nim tylko spać.

Bo jak zostaję sam/sama z moimi myślami, to jest tylko gorzej?

Tak. Trzeba jednak znaleźć czasami trudną do uchwycenia granicę, żeby nie wejść w stan żałoby patologicznej. Chodzi o odcinanie się od swoich uczuć, o wyciszanie ich, wygłuszanie. One jednak gdzieś tam są, więc albo pójdzie nam to w somatykę, albo gruchnie kiedyś ze zdwojoną siłą, w sytuacji, w której nie będziemy się tego spodziewać. Dobrze jest dać wybrzmieć emocjom, również tym, które są trudne.

Jakie są etapy przeżywania żałoby?

Są cztery główne etapy: pierwszym jest etap zaprzeczania, drugi to etap tęsknoty i żalu, dalej mówi się o rozpaczy, dezorganizacji, a na końcu mamy akceptację. Tak to wygląda książkowo, ale nie wszyscy przejdą przez wszystkie te etapy. Nie jest też wykluczone, że z początkowej fazy akceptacji osierocenia nie wrócą do żalu. Np. gdzieś tam zaczęli sobie porządkować życie i przychodzą święta. I znowu jesteśmy totalnie pogrążeni w rozpaczy.

Co osoba, która kogoś straciła może zrobić dla siebie, żeby ułatwić sobie funkcjonowanie?

W okresie okołoświątecznym dobrze jest robić to, co jest dla mnie dobre, to czego w danej chwili potrzebuję. Jeśli chcę płakać, to mogę znaleźć sobie taką przestrzeń w codziennym funkcjonowaniu, gdzie mogę płakać i gdzie nikt nie będzie mówił "przestań".

Jeśli ważne jest dla mnie to, żeby się tą osobą wypełnić, to robię to, co mnie o niej zbliża. Przeglądam zdjęcia, jestem na cmentarzu, rozmawiam o zmarłym z bliskimi, opowiadam o nim.

To wolne miejsce przy stole, o którym rozmawiałyśmy, także pozwala jakoś symbolicznie zaznaczyć, że ta osoba jest pośród nas. Natomiast jeśli nie chcę rozmawiać o tym bólu, to też warto powiedzieć, że na razie nie chcę tego robić, że potrzebuję czasu.

Czy są jakieś błędy, które tę rozpacz pogłębiają?

Trudno oceniać kogoś, kto jest w takiej sytuacji. Są jednak takie rzeczy, które te osoby robią i np. przedłużają ten trudny stan. Np. uporządkowują wszystko jeszcze w momencie zaprzeczania.

Zaprzeczają również własnym uczuciom i emocjom: "Ja nic nie czuję, wszystko jest w porządku". Nie ściągają tej maski, o której rozmawiałyśmy. Oczywiście bywa i tak, że ktoś jest w takiej sytuacji życiowej, że nie może w pełni doświadczać żałoby.

Umiera współmałżonek, który prowadził rodzinną firmę i wszystko jest na głowie kobiety, która została sama z dziećmi i która wie, że jeśli nie przejmie obowiązków związanych z firmą, to będzie życiowo w dramatycznej sytuacji. Emocje są wówczas spychane na drugi tor.

Czasami samo to, że są dzieci, motywuje do trzymania emocji w sobie. Dla nich nie mogę się smucić, dla nich nie mogę się rozsypać. Znowu odraczamy przeżywanie żałoby.

Bywają takie sytuacje, i z tym też spotykam się w mojej pracy terapeutycznej, że żałoby nakładają się. Ktoś traci jednego rodzica, a za parę miesięcy drugiego. Traci dziecko, a za chwilę odchodzi współmałżonek, to są dramatyczne sytuacje.

Ci ludzie tracą sens życia? Myślą: "To dla kogo mam teraz żyć?".

Bywa tak, że myślą w ten sposób. Ale proszę mi wierzyć, w ludziach jest naprawdę mnóstwo siły. Tylko bądźmy uważni i ostrożni. Wstrzymajmy się od pocieszania typu "musisz być silny", "musisz dać radę". Raczej spróbujmy powiedzieć: "Tak jak teraz tobie jest, ma prawo być. Będę przy tobie i zrobię wszystko co w mojej mocy, żeby cię wesprzeć".

Jak pocieszać, jak wspierać?

Kiedyś pewna pani, która do mnie przychodziła powiedziała: "Wie pani, co mnie najbardziej denerwuje w ludziach naokoło? Że wszyscy mówią, że czas leczy rany. Widzą, że jest mi lepiej, dlatego tak mówią, ale nie zdają sobie sprawy, jak dużo wysiłku w to wkładam. Sam czas to jest za mało".

Coś w tym rzeczywiście jest. To, co mogą zrobić najbliżsi, to stworzyć przestrzeń do tego, aby ta osoba przeżywała odejście kogoś bliskiego tak, jak tego potrzebuje. Oczywiście w bezpiecznych granicach, bo nie mówimy o przyzwoleniu na zachowania ryzykowne.

Ważne jest, aby nie pocieszać mówiąc, że wszystko będzie dobrze. Z perspektywy osoby, która jest w rozpaczy, nie będzie dobrze. Starajmy się nie próbować pocieszać mówiąc: "Może dobrze, bo długo nie cierpiała/nie cierpiał". To nie są rzeczy, które ta osoba chce usłyszeć. Osoba w żałobie zazwyczaj chciałaby, żeby jej bliski przy niej był. Tak po prostu.