To wcale nie musi być Robert Biedroń. Kto z Lewicy zmierzy się z Andrzejem Dudą? [GIEŁDA NAZWISK]

Anna Dryjańska
Ma mówić prosto z mostu, nie lawirować, popierać świeckie państwo i prawa kobiet – tak politycy Lewicy mówią o swoim kandydacie na prezydenta. Lub kandydatce. Nadal nie wiadomo bowiem, kto będzie reprezentował Lewicę w starciu z Andrzejem Dudą. Giełda nazwisk już jednak ruszyła. Oto politycy typowani przez komentatorów do startu w wyborach prezydenckich.
Robert Biedroń i Agnieszka Dziemianowicz–Bąk to dwa z pięciu nazwisk, które najczęściej przewijają się na prezydenckiej giełdzie nazwisk. fot. Tomasz Pietrzyk / Agencja Gazeta
Robert Biedroń
Robert Biedroń jest wymieniany jako prawdopodobny kandydat Lewicy na prezydenta.fot. Marcin Stępień / Agencja Gazeta
Przewodniczący i założyciel partii Wiosna, poseł w Parlamencie Europejskim. Wcześniej był popularnym prezydentem Słupska oraz posłem Ruchu Palikota. Do polityki przyszedł jako znany szef pozarządowej Kampanii Przeciw Homofobii, która walczy o prawa ludzi LGBTQ (lesbijek, gejów, biseksualnych, transpłciowych i queer). Jego życiowym partnerem jest prawnik Krzysztof Śmiszek, poseł Wiosny.

Jego atutem jest nie tylko duża rozpoznawalność, ale także pozytywny wizerunek, jaki ma wśród wyborców. – Respondenci kojarzą go z mnóstwem dobrych rzeczy – mówił naTemat Marcin Duma, szef Instytutu Badań Rynkowych i Społecznych przed wyborami parlamentarnymi.


Komentatorzy polityczni zastanawiają się jednak, czy Biedroń, który mandat europosła sprawuje dopiero od niespełna pół roku, będzie gotowy zostawić bezpieczną przystań w Brukseli i rzucić się w wir kampanii wyborczej w Polsce, skoro wynik rywalizacji ze wspieranym przez PiS Andrzejem Dudą jest bardzo niepewny.

Sam Biedroń dyplomatycznie odpowiada na pytania dziennikarzy, czy to on będzie reprezentował Lewicę w wyścigu prezydenckim. – Wszystko przed nami, nic nie jest zamknięte – powtarza Biedroń. Zapewnia jednocześnie, kandydat/ka został/a już wybrany/-a, a nazwisko poznamy po Nowym Roku.
Włodzimierz Czarzasty
Czy Lewica postawi na Włodzimierza Czarzastego?fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
Jako kandydat Lewicy na prezydenta wskazywany jest też Włodzimierz Czarzasty, szef Sojuszu Lewicy Demokratycznej, a wkrótce – jeśli plan jego i Biedronia się powiedzie – współprzewodniczący zjednoczonej Nowej Lewicy.

Czarzasty ukończył Wydział Dziennikarstwa i Nauk Politycznych UW, a w młodości przez kilka lat należał do PZPR. Po 1989 roku zaangażował się w działalność wydawniczą (Muza, Wilga), zasiadał w zarządzie Polskiego Radia, a z nadania prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego był członkiem Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. Przez 11 lat kierował zarządem Stowarzyszenia "Ordynacka".

W nowym Sejmie IX kadencji został jednym z wicemarszałków. Ma wizerunek politycznego pragmatyka. – Kiedy Czarzasty ma wybrać skutek praktyczny czy trwałość zasad, to wybiera skutek praktyczny – powiedział o nim kilka lat temu Aleksander Kwaśniewski. Szef SLD słynie z zamiłowania do kolorowych swetrów i ostrych słów. Bez wahania określa premiera Mateusza Morawieckiego jako "faceta w krótkich majtkach".

Ma do siebie dystans i lubi zagrać autoironią, co cenią np. obserwatorzy jego konta na Twitterze. Znawcy sceny politycznej wskazują, że przemawia za nim polityczne doświadczenie, jednak w oczach wielu wyborców przeszkodą nie do pokonania będzie jego pzpr–owska przeszłość.
Agnieszka Dziemianowicz–Bąk
Jako śmiały ruch jest oceniane potencjalne wystawienie przez Lewicę w wyborach prezydenckich Agnieszki Dziemianowicz–Bąk.fot. Tadeusz Pietrzyk / Agencja Gazeta
Plotki o jej starcie w wyborach prezydenckich krążą już od dobrych kilku tygodni. W listopadzie zadebiutowała w roli posłanki, ale działalność społeczno–polityczną prowadzi od lat. Była jedną z najbardziej znanych twarzy Partii Razem, ale w lutym wystąpiła z jej szeregów z powodu innej wizji strategii wyborczej. Teraz jest bezpartyjna, a w nowym Sejmie zasiadła jako reprezentantka Lewicy obok sześciorga kolegów z dawnego ugrupowania.

Jest filozofką i pedagożką, która w 2016 roku trafiła na listę 100 najważniejszych intelektualistów magazynu "Foreign Policy". Opinia publiczna może ją kojarzyć jako jedną z liderek Czarnego Protestu przeciw popartej przez PiS ustawie Ordo Iuris, która narzuciłaby kobietom totalny zakaz przerywania niechcianej ciąży.

Jako zaleta i jednocześnie wada kandydatury Agnieszki Dziemianowicz–Bąk wskazywana jest jej względnie niska rozpoznawalność. Z jednej strony mogłoby się to przełożyć na efekt świeżości, który przemówiłby do wyborców zmęczonych starymi wyjadaczami, z drugiej na kilka miesięcy przed głosowaniem trudno będzie dotrzeć do milionów Polaków, którzy nie kojarzą, kim jest.

Komentatorzy przekonują jednak, że Agnieszka Dziemianowicz–Bąk jako kandydatka na prezydenta mogłaby pomieszać szyki Koalicji Obywatelskiej. Wytrąciłaby Małgorzacie Kidawie–Błońskiej atut bycia jedyną kobietą w zdominowanym przez mężczyzn wyścigu.
Gabriela Morawska–Stanecka
Kandydatką na kandydatkę Lewicy ma być senatorka Gabriela Morawska–Stanecka, wicemarszałkini izby wyższej parlamentu.fot. Facebook.com / RobertBiedron
Gabriela Morawska–Stanecka to wicemarszałkini Senatu z ramienia Lewicy. Do polityki weszła niedawno, bo w 2019 roku, gdy jako wiceprezeska Wiosny zaangażowała się na Śląsku we współtworzenie partii. Z wykształcenia i zawodu prawniczka. Pracowała jako notariuszka, radczyni prawna i adwokatka.

Od kilku lat jest zaangażowana w obronę Konstytucji RP i państwa prawa. Otrzymała za to niedawno dyplom od Rzecznika Praw Obywatelskich. Deklaruje się jako feministka. – Kobiecość i prawo – przenikają się nie tylko w codziennym życiu, ale i w naszym dążeniu do równouprawnienia – przekonuje.

Podobnie jak Agnieszka Dziemianowicz–Bąk, Gabriela Morawska–Stanecka nie jest osobą równie rozpoznawalną jak choćby Robert Biedroń. Jednak w przeciwieństwie do klubowej koleżanki zajmuje bardziej eksponowane stanowisko w parlamencie, co w wyborach prezydenckich może grać na jej korzyść.
Adrian Zandberg
Spekuluje się, że Lewica postawi w wyborach prezydenckich na Adriana Zandberga.fot. Agata Grzybowska / Agencja Gazeta
Problemów z rozpoznawalnością nie ma Adrian Zandberg, członek zarządu Partii Razem. Opinia publiczna poznała go w 2015 roku, gdy wziął udział w debacie TVP przed wyborami parlamentarnymi.

Jego występ był tak dobry, że zdaniem części komentatorów to właśnie on rzutem na taśmę zapewnił nieznanej dotąd szerzej partii kilkuprocentowe poparcie, które co prawda nie pozwoliło na wejście do Sejmu, ale zapewniło subwencję budżetową, która umożliwiła Razem przetrwanie, a w ostatecznym rozrachunku wprowadzenie posłów do Sejmu w roku 2019.

Zandberg jest zaangażowany w politykę od wczesnej młodości – w 2000 roku pracował w sztabie wyborczym Piotra Ikonowicza, gdy ten ubiegał się o funkcję głowy państwa. Należał do Unii Pracy (odszedł z niej w 2005 roku w proteście przeciw zbliżeniu z SLD), Unii Lewicy III RP, Polskiej Partii Socjalistycznej i wreszcie Partii Razem.

Jako mówca jest sprawny, energiczny, elokwentny, świetnie włada językiem angielskim. Przeciwnicy jego kandydatury z pewnością wykorzystają zdjęcia młodego Zandberga w koszulce z Karolem Marksem.