PiS srogo się zawiodło. Niemka nie przymyka oka na upadek praworządności w Polsce

Adam Nowiński
Kiedy wybierano nową przewodniczącą Komisji Europejskiej, PiS otrąbiło sukces, że została nią – także głosami polityków "dobrej zmiany" – Ursula von der Leyen. W poparciu Niemki PiS widziało nadzieję na zakończenie unijnych problemów wynikających z łamania zasad praworządności. Jednak wtorkowa decyzja KE o chęci "zamrożenia" Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego jest jak kubeł zimnej wody dla rządzących.
PiS musiał się mocno zawieść na Ursuli von der Leyen. Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
Ursula von der Leyen została szefową Komisji Europejskiej głosami polityków Prawa i Sprawiedliwości, czym chełpił się m. in. premier Mateusz Morawiecki. Prawica ogłosiła, że jest to dla niej sukces, bo Niemka – w zamian za głosy – miała podobno pomóc PiS rozwiązać problemy w Unii Europejskiej związane z praworządnością w Polsce.

Jednak "reformy" w polskim sądownictwie autorstwa "dobrej zmiany" były na tyle kontrowersyjne dla unijnych polityków i urzędników, że nie dało się ich tak po prostu zamieść pod dywan. Pierwszym sygnałem, że "plan" PiS nie zadziałał było mianowanie na stanowisko wiceszefowej KE odpowiedzialnej za przestrzeganie wartości (w miejsce Fransa Timmermansa) Very Jourovej, która od dawna krytykowała PiS-owskie zmiany w sądownictwie.


Czeszka od samego początku swojej kadencji zaczęła monitorowanie sytuacji w Polsce i zadeklarowała chęć spotkania się z polskimi władzami pod koniec stycznia w Warszawie, żeby porozmawiać na temat praworządności.

Drugim – wydaje się, że najbardziej klarownym – jest wtorkowa decyzja Komisji Europejskiej, która poinformowała, że wystąpi do Trybunału Sprawiedliwości w Strasburgu o "zamrożenie" działalności izby dyscyplinarnej Sądu Najwyższego. O taryfie ulgowej ze strony nowej KE polscy rządzący mogą więc zapomnieć.