Tylko w naTemat: Żona Borysa Budki ujawnia, jak szukano na nią haków

Daria Różańska
– Zapewniam panią, że cokolwiek się nie zdarzy, to będą mówili, że jestem żoną Budki. I to, że 18 lat przepracowałam w administracji na kierowniczych stanowiskach, a nie byłam znaczną część tego czasu żoną Budki, może nie mieć znaczenia – mówi nam Katarzyna Kuczyńska-Budka, radna z Gliwic, żona dopiero co wybranego szefa Platformy Obywatelskiej.
Katarzyna Kuczyńska-Budka z mężem Borysem Budką. Fot. Screen z Facebooka / Katarzyna Kuczyńska-Budka
Naprawdę wierzy pani, że mąż na czele PO pokona Jarosława Kaczyńskiego i PiS?

Wierzę. To, na co się zdecydowaliśmy, odbywa się kosztem życia rodzinnego. A dla mnie nasza prywatna sfera stanowi dużą wartość, więc skoro jakiś jej fragment poświęcamy dla polityki, to znaczy, że widzę w tym sens.

Z ostatnich sondaży wynika, że PiS – póki co – jest nie do pokonania. Łatwo nie będzie...

Choć najnowszy sondaż pokazuje, że trend się odwraca, wiemy, że nie będzie łatwo. Każdy z nas jest patriotą – choć brzmi to górnolotnie – dlatego trzeba zrobić wszystko, żebyśmy żyli w kraju, gdzie szanuje się trójpodział władzy, gdzie tolerancja i godność człowieka to nie są tylko frazesy.


Patrząc na to, co dzieje się wokół Sądu Najwyższego, ustawy represjonującej sędziów – to wygląda to tylko gorzej.

Mnie najbardziej boli, że doszliśmy do momentu, w którym rządzący są w stanie zrobić wszystko, by za wszelką cenę utrzymać władzę. To, co dzieje się z systemem sprawiedliwości czy trójpodziałem władzy, jest konsekwencją dążenia do utrzymania władzy i gwarancji bezkarności.

Mąż miał pani zgodę na to, by startować w wyborach na szefa PO?

Trudno mówić o zgodzie, bo jesteśmy związkiem partnerskim. Zawsze, gdy ktoś z nas jest gotowy podjąć się obowiązków, które oczywiście wpływają na nasze życie rodzinne, to dyskutujemy. Teraz też tak było. Ustaliliśmy jakieś zasady. Staram się go wspierać.

Dla dobra Polski?


Ludzie mogą to różnie odebrać, ale tak – uważam, że to taki moment, że warto poświęcić komfort życia rodzinnego na rzecz pracy publicznej.

Państwa życie znacznie się teraz zmieni, mąż pewnie będzie częściej w Warszawie niż na Śląsku.

Pewnie się zmieni. Zaangażowanie Borysa w Warszawie będzie potrzebne. Liczę jednak na to, że mąż będzie się starał bywać w domu, bo jest tu potrzebny.

Nie myśleliście, żeby zrobić zupełną rewolucję i całą rodzinę przenieść się do Warszawy?

Nie jestem entuzjastką takiego pomysłu. Już raz o tym przez moment myśleliśmy, gdy Borys dostał propozycję bycia ministrem sprawiedliwości. Jednak nie zdecydowaliśmy się na przeprowadzkę.

Teraz nasza córka chodzi do szkoły, ja pracuję na Śląsku, jestem również radną w Gliwicach. Co więcej, mamy w domu 91-letnią babcię, którą się opiekujemy. Mam też rodziców, którym od czasu do czasu jakaś pomoc jest potrzebna. Więc przeprowadzka do Warszawy nie wchodzi na razie w grę.

80 proc. – prawie tyle głosów osiągnął pani mąż. Spodziewała się pani, że aż tak dobrze mu pójdzie?

Liczyliśmy na to, że Borys te wybory wygra, chcieliśmy, żeby mu się to udało w pierwszej turze. Taki scenariusz zaoszczędzał dwa tygodnie, podczas których można bardzo intensywnie pracować na rzecz przygotowania kampanii Małgorzaty Kidawy-Błońskiej.

To że wygrał tak znacznie, co przerosło nasze oczekiwania, jest wynikiem kilkuletniej pracy Borysa. A także tego, iż zbudował w swoich klubowych kolegach przeświadczenie, że jest osobą, która w tym miejscu i czasie będzie najlepsza na to stanowisko.

Już podczas protestów w obronie sądów niektórzy uważali, że Schetyna powinien ustąpić miejsca Budce. Takie głosy pojawiały się także po debacie w TVP. Pani mąż mówił mi wtedy, że sam Schetyna poprosił go, żeby to on reprezentował PO. Już wtedy mąż szykował się na stanowisko szefa tej partii?

Nie sądzę, żeby w taki sposób to planował. To nie ten typ człowieka. Ale jedno jest pewne: Borys jest długodystansowcem nie tylko wtedy, gdy biega, ale także jak pracuje. Zawsze ważne są dla niego cele długoterminowe. Sądzę, że pracując i angażując się, mógł myśleć o tym, że jest jedną z osób, które kiedyś stery Platformy obejmą.



Ale nie było to przeświadczenie, które go determinowało. Myślę, że fakt, iż jest prawnikiem – w mojej ocenie bardzo dobrym – w tym momencie ma niebagatelne znaczenie. Jego prawnicza wiedza przydała się już podczas środowej konferencji prasowej, gdy ogłoszono oficjalne wyniki wyborów.

Szkoliła pani polityków. Mężowi również pani pomaga w przygotowaniu do wystąpień?

Ten etap mamy już za sobą. Teraz nie jeżdżę z Borysem i nie jestem wszędzie tam, gdzie ustalane są elementy konkretnego projektu, więc nie mam już na to wpływu. Ale nadal zdarza się, że pyta mnie o opinię lub radę.
Borys Budka z żoną Katarzyną Kuczyńską-Budką podczas festynu rodzinnego organizowanego przez Komitet Obrony Demokracji z okazji rocznicy wyborów 4 czerwca w 1989 roku.Fot. Grzegorz Celejewski / Agencja Gazeta
Myślę, że ci, którzy pracują lub będą pracować z Borysem, będą mieli dużą satysfakcję. On ma cechę, którą bardzo cenię – uważa, że całe życie należy się uczyć. I jeśli ma wokół siebie osoby, które są dla niego ekspertami w jakiejś dziedzinie, to korzysta z ich wiedzy. Co więcej, jest bardzo otwarty na konstruktywną krytykę.

A jaka jest największa wada pani męża jako polityka?

Uważam, że ideowość, która generalnie jest zaletą, w polityce może być problemem. Borys jest idealistą, który oczekuje w polityce dobrych standardów. Życzę, żeby mógł pracować w takich warunkach, ale wciąż nie wiem, czy to możliwe.

Sprowadza pani męża na ziemię?


Też jestem idealistką jeśli idzie o kwestie związane z polityką.

Schodząc na ziemię: nie obawia się pani, że zaraz przed Waszym domem będą wystawać pracownicy TVP? I że zacznie się kampania: zniszczyć Budkę? Obserwowaliśmy to już wiele razy.

Gdybym myślała nad tymi trudnymi stronami polityki, kiepskimi standardami, to chyba musiałabym zamknąć się w czterech ścianach i do niczego nie przykładać ręki, nie wspierać Borysa w tym, co robi.

To byłoby strasznie destrukcyjne. Z natury jestem optymistką, chociaż już kilka razy spotkały mnie takie sytuacje.

Już w 2017 roku w TVP ogłoszono, że "Budka jawnie działa na szkodę Polski".

Tak, to było po wywiadzie męża dla "Die Ziet". To przykre. Pamiętam historie, które opowiadał mój dziadek AK-owiec. Jak działał system niszczenia ludzi i propaganda w czasach PRL-u. Przez wiele lat wydawało mi się, że już do tego nie wrócimy. Ale jak teraz patrzę na to, że za publiczne pieniądze finansowani są hejterzy, to myślę sobie, że to nie może wiecznie trwać.

Was też atakują hejterzy?

Moja skrzynka od czasu do czasu jest zasypywana niewybrednymi uwagami.

Obrywa się pani za męża?


Różnie, ale najczęściej oczywiście "obrywam" od hejterów za męża. Dożyliśmy czasów, że będąc żoną Budki, zmuszona byłam zwolnić się z pracy. 18 lat pracowałam w administracji na kierowniczych stanowiskach. Z moimi zespołami udało mi się zrobić wiele fantastycznych projektów.
Katarzyna Kuczyńska-Budka i Borys Budka z córką Leną podczas glosowania w wyborach parlamentarnych w 2019 roku.Fot. Grzegorz Celejewski / Agencja Gazeta
Po zmianie władzy na Śląsku okazało się, że moja wiedza, doświadczenie czy efekty pracy, nie mają znaczenia. Liczy się to, że nie jestem z PiS.

Wcześniej pracowała pani dla wojewodów z różnych partii?

Tak, pracowałam dla wojewodów i marszałków z różnych ugrupowań politycznych.

Sama się pani zwolniła z Urzędu Marszałkowskiego?

Tak. Gdy nie udało się zarządowi województwa wykazać, że popełniam błędy, zlikwidowali mi wydział. Zamiast kierować wydziałem dialogu, miałam być inspektorem ds. dróg. Kuriozalne, prawda?

Ala ten zarząd ma na swoim koncie więcej takich dymisji. Ostatnio pozbyli się z Muzeum Śląskiego wybitnej muzealniczki, dyrektor Alicji Knast. Teraz liczy się partyjny glejt, a nie wiedza i doświadczenie.

U nas na Śląsku przejęcie zarządzania województwem obyło się w powszechnie znanych okolicznościach. Jeden z kandydatów Koalicji Obywatelskiej przeszedł na stronę PiS-u. I ten jeden głos przeważył za zmianą władzy i – jak się okazuje – myślenia o tym, jak ma wyglądać administracja marszałka.

Mowa o znanym już na całą Polskę Wojciechu Kałuży.

Tak. Pojawił się marszałek Jakub Chełstowski. Zdając sobie sprawę z okoliczności, w jakich to miało miejsce i wiedząc o tym, że nazwisko Budka stoi im ością w gardle, spotkałam się z marszałkiem.

Powiedziałam, że zdaję sobie sprawę z tego, jaki to może być dla niego problem. I zaproponowałam, żeby w sytuacji, gdy będą na niego naciskać, po prostu mi powiedział, a ja się zwolnię.

Zapewniał, że mam pracować. Po czym w kolejnych dniach było widać, że tak się nie da. Najpierw miałam jeden audyt, później drugi, następnie kontrole. Świetnie byłoby powiedzieć, że żona Budki robi coś nieuczciwie. Na pewno propagandowo to byłaby dla nich fantastyczna informacja.

Ale okazało się, że nie znaleźli nic. Ja dnie i noce nie robiłam nic innego, tylko odpowiadałem na kolejne pytania, mimo że nie miałam już dostępu do wielu dokumentów.

Jak się okazało, że nic na mnie nie mają, że nie da się mnie zwolnić dyscyplinarnie, bo mój wydział pracował dobrze, nowy zarząd po prostu go zlikwidował. Mnie z kolei przenieśli do wydziału komunikacji i transportu, z którym w życiu nie miałam do czynienia.

Trochę tam wytrzymałam i sama się zwolniłam. Ale nadal twierdzę, że administracja to bardzo dobre miejsce, gdy chce się mieć realny wpływ na rozwój regionu. Tylko warunkiem muszą być wiedza i kompetencje a nie partyjna legitymacja.

Ale nie za tej władzy?

Z tym nazwiskiem i za tej władzy w administracji rządzonej przez PiS nie jestem w stanie nic zrobić. Kuriozalne w tym wszystkim jest to, że do administracji rządowej z samorządu zostałam ściągnięta w czasach pierwszych rządów PiS.


Wtedy miała pani jednoczłonowe nazwisko, a pani mąż nie był ważnym politykiem opozycji.


To prawda. Ale to też były trochę inne czasy i wojewoda był osobą, która nie dawała sobie narzucić partyjnej narracji. Zresztą profesor Tomasz Pietrzykowski – bo o nim mowa – nie należał do PiS.

Pani nazwisko po jednej stornie nie kojarzy się dobrze, po drugiej – przeciwnie. Nie myślała pani o tym, żeby to wykorzystać?

Teraz sobie myślę, że ktoś taki jak ja jest w bardzo trudnej sytuacji, bez względu na to, co się wydarzy. Później będzie jeszcze trudniej. Zapewniam panią, że cokolwiek się nie zdarzy, to będą mówili, że jestem żoną Budki.

I to, że 18 lat przepracowałam w administracji na kierowniczych stanowiskach, a nie byłam znaczną część tego czasu żoną Budki, może nie mieć znaczenia.

Nie wiem, czy to nie jest taki moment, że nie powinnam przestać myśleć o administracji.

Jakiś czas temu media informowały, że chciała pani zostać wiceprezydentem Gliwic.

Chciałam, i do dzisiaj to jest aktualne, by – skoro prezydent oczekuje poparcia klubu radnych PO – jeden z wiceprezydentów był naszym przedstawicielem. Ale – co najważniejsze – byśmy, jako radni, mieli realny wpływ na to, jak rozwija się nasze miasto.

Do tej pory oczekiwano od nas poparcia, nie dając żadnego wpływu na podejmowane decyzje. Próba ukrócenia moich oczekiwań w taki sposób na pewno pozwoliła niespecjalnie rozpoznawanemu kandydatowi na prezydenta zaistnieć w mediach.

Mówił o tym ówczesny kandydat KO na prezydenta Gliwic Adam Neumann. Twierdził, że złożyła mu pani wspólnie z mężem propozycję: w zamian za wiceprezydenturę mieliście państwo oferować mu sfinansowanie i wsparcie w opłaconej przez Was kampanii.

To kłamstwo. Dałam Neumannowi szansę, żeby się z niego wycofał. Nie zrobił tego wprost, choć w kolejnych wypowiedziach łagodził sprawę. Ponieważ nie opublikował sprostowania, sprawę skierowałam do sądu i czekam na termin rozprawy. A w kwestiach zawodowych nie było tajemnicą, że od jesieni pracuję nad projektem biznesowym.

Jaki to projekt?

Firma działać będzie w obszarze usług pedagogicznych. Na razie kończymy remont lokalu. Już jakiś czas było widać, że Borys coraz częściej będzie poza domem. Muszę więc tak ułożyć swoje sprawy zawodowe, by jednak w znacznej mierze wziąć na swoje barki sprawy domowe.

Myśli pani, by kiedyś iść w kierunku polityki krajowej?

Nigdy nie myślałam o polityce krajowej. Lubię samorząd. I tu widzę swoją rolę. Jestem radną, i zobowiązałam się wobec wyborców do aktywnego wypełniania mandatu.


Czysto hipotetyczna sytuacja: za parę lat przychodzi do pani mąż i mówi, że chce zostać prezydentem, a pani pierwszą damą. Co pani na to?

Zupełnie nie rozważam takich scenariuszy. Bez dwóch zdań taka sytuacja wpływa znacznie bardziej na życie, niż ta, w jakiej obecnie się znaleźliśmy. A ja bardzo cenię sobie swobodę.

Ciężko jest zaplanować jakiekolwiek wakacje, kiedy mąż jest szefem największej partii opozycyjnej, a w kraju ciągle jest gorąco.

Chce mnie pani zapytać, czy jestem zazdrosna o politykę?

Próbuję zapytać, czy czasami nie ma pani dość zaangażowania męża w politykę?

Zakładam, że polityka to miejsce czynienia rzeczy dobrych i potrzebnych. A teraz także przeciwdziałania bezprawiu, które doprowadzić nas może do wyjścia z Unii Europejskiej.

Więc jeśli się zżymam to raczej na to, że zamiast pracować nad rozwiązaniami, które Polsce i Polakom bardzo są potrzebne, wiele energii pochłania zatrzymywanie walca, którym PiS niszczy trójpodział władzy, szukając metody na zabetonowanie się u steru państwa.

A czy jestem zła, że mąż rzadko bywa w domu? Nie jestem człowiekiem ze stali. Kiedy budzę się rano, nie działa mi samochód, potrzebna jest szybka pomoc rodzicom, to wiem, że muszę uporać się z tym sama. Wtedy czuję, że moje dotychczasowe wsparcie zabrała mi polityka. Ale coś za coś. Jestem przekonana, że mój dziadek patrzy na nas z góry i jest dumny.