Słowa Kaczyńskiego można włożyć między bajki. Te 4 rzeczy pokazują prawdziwe podejście do UE

Karolina Lewicka
dziennikarka radia TOK FM, politolog
Jarosław Kaczyński nie jest głupcem. Czyta sondaże, zna społeczne nastroje. Wie, że Polacy to euroentuzjaści, którzy bardziej ufają Unii niż własnemu rządowi. Dlatego prezes PiS-u mówi, że „Polska jest sercem Europy”, a „przynależność do Unii jest wymogiem polskiego patriotyzmu”. Zapewnia, że „o żadnym wychodzeniu z Unii nie może być mowy”. Uspokaja, że „nasza obecność w Unii nie jest zagrożona”. Sęk w tym, że ta opowieść nijak ma się do zupełnie innej, a przez polityków Zjednoczonej Prawicy powtarzanej znacznie częściej, głośniej i wyraźniej. Prześledźmy jej kluczowe wątki, bo dobitnie pokazują, co obecna władza naprawdę myśli o Wspólnocie.
Polexit – czy naprawdę jest możliwy? Fot. Jakub Orzechowski / AG
Wątek pierwszy - Unia Europejska to zagranica. Czyli obcy. Bo jak inaczej rozumieć apele rządzących do opozycji, by ta „nie donosiła na swój kraj do Brukseli”, a „polskie sprawy rozwiązywała w polskim domu”? Jak inaczej interpretować hasło „ulica i zagranica”, którego PiS używa wobec polityków protestujących (przeciwko łamaniu prawa) z obywatelami przed Sejmem lub na forach unijnych? Unia Europejska to dla obecnej władzy ciało obce. Struktura, której członkiem jesteśmy, ale której częścią się nie czujemy, a jej instytucji nie uważamy za własne. Od której możemy wziąć pieniądze, ale za którą nie jesteśmy i nie chcemy być odpowiedzialni. Której nie rozumiemy i nie szanujemy, może nawet skrycie nią pogardzamy.


Czytaj także: Tusk ostrzega przed "wypierpolem", do którego ma doprowadzić Kaczyński. "Zacznijcie się bać"

Wątek drugi – Unia Europejska zagraża naszej suwerenności. Bo się bezczelnie wtrąca w nasze sprawy, a gdyby się nie wtrącała, to Kaczyński miałby święte życie. Mógłby bowiem bez żadnych ograniczeń demontować sobie demokrację w Polsce i nikt by mu nawet słówka nie pisnął. A tak – jakaś Komisja Wenecja czy inny luksemburski Trybunał ze swoimi trzema groszami - spowalniają rewolucję, a nade wszystko grają prezesowi PiS-u na nerwach.

Przecież on tak nie znosi imposybilizmu! Dlatego już w 2013 roku (!) prezes PiS domagał się wpisania do polskiej Konstytucji zasady wyższości prawa krajowego nad unijnym, „by Polska pozostała państwem suwerennym”. Dla Kaczyńskiego suwerenność to synonim omnipotencji władzy, jak za Ludwika Słońce albo cara Piotra I. Prymat woli politycznej nad prawem czy innymi regulacjami. Samowolka. Hulaj dusza, piekła nie ma. Oczywiście z tym, czym faktycznie jest suwerenność państwa, nie ma to nic wspólnego. Bo suwerenność nie jest wolnością państwa od prawa, tylko wolnością państwa w ramach prawa. Dość znacząca różnica.

Wątek trzeci - Unia Europejska jest w fazie schyłkowej. Zostało to oficjalnie i wprost zakomunikowane z mównicy sejmowej przez dwóch szefów polskiej dyplomacji, podczas dorocznego prezentowania przez nich priorytetów naszej polityki zagranicznej. Najpierw Witold Waszczykowski uznał, że mamy do czynienia z kryzysem projektu europejskiego, później zaś Jacek Czaputowicz tę tezę podtrzymał – jako główną ( tuż obok tego, że zagraża nam Rosja i że sojusz z USA jest kluczowy).

O przyczynach kryzysu Krzysztof Szczerski napisał całą książkę - „Utopię europejską”, w której pobrzmiewają tony znajome z programów publicystycznych z udziałem polityków PiS. Oto Unia odwróciła się od chrześcijaństwa ku lewicowo-liberalnej ideologii, a brukselskie elity, czyli „specyficzna kasta ludzi bez właściwości” przejęły hegemoniczne rządy nad poszczególnymi stolicami, tworząc zagrożenie dla narodowych tożsamości. PiS od lat przekonuje – wręcz zaklinając rzeczywistość - że Unia właśnie się zapada, obumiera, zwija. A z każdego realnego problemu (kryzys migracyjny, Brexit) dodatkowo czerpie satysfakcję. Jakby tylko czekał, aż Unia wreszcie porządnie się potknie i ostatecznie rozleci.

Czytaj także: Kaczyński dwuznacznie o UE. Mówi o "przyjmowaniu europejskich chorób"

I wątek czwarty, ostatni - chcemy być w Unii Europejskiej, ale w innej. PiS od lat nawołuje, by zreformować europejską wspólnotę. Ma to być „Europa Ojczyzn” albo powrót do przeszłości, czyli nowe EWG. Obie koncepcje zakładają poluzowanie więzi między państwami członkowskimi i sprawdzenie Unii Europejskiej do wspólnego rynku. Czyli handelek tak, ale jakieś wspólne wartości to już niekoniecznie. To próba zahamowania i odwrócenia dotychczasowego procesu integracji. Towarzyszy temu, co oczywiste, niezgoda PiS-u na jakiekolwiek integracji pogłębianie. Wówczas do repertuaru wchodzą opowieści o „federalizacji Unii” i powstawaniu złowrogiego „superpaństwa”. Bo przecież dla PiS-u im więcej Unii, tym gorzej.

Wszystko powyższe politycy PiS powtarzają jak mantrę i od lat. Są w tym eurosceptycyzmie nadzwyczaj konsekwentni. Do tego dochodzi to, co PiS właśnie robi – sprzeniewierza się unijnym traktatom, atakuje unijne instytucje, traci sojuszników, osłabia pozycję Polski w Unii Europejskiej. Stąd deklaracje Jarosława Kaczyńskiego o przywiązaniu do Wspólnoty można od razu włożyć między bajki. Gdzieś między „Kopciuszkiem” a „Królewną Śnieżką”.