Żebrofoty. Fotografowie mówią o najbardziej żenujących ofertach klientów

Bartosz Godziński
Pracownica Ewy Chodakowskiej zaproponowała firmie fotograficznej zrobienie zdjęć z urodzin siostrzenicy szefowej. Zapłata? Oznaczenie w relacji na Instagramie. Jeśli myślicie, że takie akcje to margines, jesteście w błędzie. Zapytałem fotografów z wieloletnim doświadczeniem o smaczki związane z ich codziennymi realiami.
Praca fotografa jest z pewnością satysfakcjonująca... o ile nie musisz się użerać z klientami Fot. Pexels / Pixabay
W zeszłym roku internet huczał od influencerek, które chciały darmowych obiadów w restauracji, w zamian za fotkę i polecenie w poście na Instagramie. Kolejna burza z barterami w social mediach wybuchła z drugiej strony. O ile początkujące influencerki zwykle nie mają wystarczających budżetów na swoją działalność, o tyle takie oferty wprost od popularnej businesswoman z własną firmą są nie na miejscu. Później Ewa Chodakowska napisała na Instagramie, że to ona jest ofiarą tej całej nagonki. Stwierdziła, że w dobie social mediów to standard i sama dostaje mnóstwo takich propozycji. I... faktycznie ma rację. Barter to częsta forma współpracy z jaką muszą się mierzyć fotografowie. I nie tylko z tym, ale również z zaniżaniem stawek przez zleceniodawców i psuciem rynku przez blogerów.
Imiona fotografów zostały zmienione. Opisane przez wszystkich sytuacje miały jednak miejsce naprawdę Tylko jedna fotografka zgodziła się na występowanie pod swoim imieniem i nazwiskiem i zaraz zrozumiecie dlaczego.
Joanna "Frota" Kurowska
Była, wieloletnia fotografka koncertowa
Wszystkie moje anegdotki są właśnie o barterach. Jednak najlepsza historia dotyczy sytuacji kiedy to już kończyłam swoja przygodę z fotografia koncertową. Wcześniej na każdą imprezę chodziłam z aparatem i po prostu żyłam z robienia i sprzedawania zdjęć koncertowych. Kiedy przestałam robić to zarobkowo, organizatorzy czasem dalej zapraszali mnie na imprezy. Do czasu, kiedy przestałam na nie przy chodzić ze sprzętem. Wtedy ilość zaproszeń drastycznie spadła.


O ile w połowie lat dwutysięcznych było ok, to pod koniec dekady zaczęło robić się coraz gorzej, a po 2010 roku zarabianie na fotografii koncertowej stało się praktycznie niemożliwe. Mało kto rozumie, że robienie zdjęć to dość ciężka praca - zarówno pod względem fizycznym jak i finansowym. Przelewy ze zleceń potrafiły iść miesiącami, a często ludzie i tak dziwili się czemu ktoś chce kasę za wykonywanie zdjęć na koncercie - przecież powinna to być czysta frajda.

Na freelancerce i umowie o dzieło nie można sobie wziąć L4, a każdy urlop to możliwa strata zleceń. Są pewnie fotografowi eventowi, którzy się z tego utrzymują, ale nie znam żadnego koncertowego, który tylko z tego żyje. To fajna robota jak masz 20 lat, ale nie wtedy, gdy masz na karku 35 lat i zobowiązania w stylu kredyt za mieszkanie.

Mniej więcej w 2007-2010 nastąpił boom koncertowy, wszyscy chodzili na imprezy i media były tym zainteresowane. Teraz to spowszedniało i raczej ludzie nie są zainteresowani zdjęciami wykonawców, ale kurczowo szukają siebie lub znajomych w koncertowym tłumie. Myślę, że na rynku eventowym są pieniądze, ale fotografowie sami są sobie winni. Ktoś przyjdzie na koncert, zrobi zdjęcia, dla funu, zupełnie za darmo je odda organizatorowi lub danej publikacji. Mówimy tu także o imprezach z milionowymi budżetami, które rozkładają ręce na zapytania ofertowe i płacą po prostu słabo.

Dlatego wymiksowałam się zupełnie z fotografowania koncertów, zdryfowałam w kierunku fotografii autorskiej, hobbystycznej i, w przeciwieństwie do obecnego trendu, zamieniłam pozornie wolnościowy freelance, na etat, który w moim wypadku faktycznie daje wolność.
Fot. StockSnap / Pixabay
Kamil
Fotoreporter od 16 lat
Odkąd organizatorzy imprez rozdają akredytacje fotoreporterskie na prawo i lewo, jest tylko gorzej. Często podchodzą do mnie młodziki i pytają, czym się zajmuję na co dzień. Odpowiadam, że pracuję jako fotoreporter, na co oni reagują szokiem i niedowierzaniem: "To z tego da się wyżyć?!". Robią to po prostu dla zabawy, a na chleb zarabiają harując w korpo. I tym samym psują rynek.

Jeśli chodzi o sprawę Ewy Chodakowskiej, to w ogłoszeniu nie było nic o plusach takiej roboty. Ona inkasuje za post sponsorowany np. 40 tysięcy złotych, ale faktycznie reklamuje daną markę. Czy kogoś będzie interesować, kto robił zdjęcia influencerce z szamponem? No nie, to nie to samo. Nie ten target. Oczywiście takich propozycji "barterowych" miałem masę.

Kiedyś fotografowałem event na terenie WORD-a, którego sponsorem była globalna firma oponiarska. Piątek, godzina 18, ręce odmarzały mi na spuście migawki. W pewnym momencie podchodzi przedstawicielka firmy i mówi, że niestety ich fotograf z Warszawy nie dojechał i czy mógłbym podesłać jej kilka zdjęć. Odpowiadam, że spoko, proszę o mail i pytam, czy na niego wysłać też fakturę. Ona zdziwiona, że przecież jak wyślę kilka zdjęć, to nic mi się nie stanie. Powiedziałem, że to moja praca, ale możemy wejść w barter, bo akurat mam opony do wymiany w aucie. Odeszła. Kiedy fotograf z innej gazety zauważył, że nie stoimy tu na mrozie dla własnej przyjemności i nie mamy nic ciekawszego do roboty, to się obraziła.

Innym razem byłem na otwarciu fabryki dużego gracza na rynku pralek. Podchodzi do mnie prezes i pyta o kilka fotek. Dalej sytuacja potoczyła się identycznie jak z oponami. Od razu się oburzył, że przecież tyle tych zdjęć trzaskam, a do gazety wejdą ze dwa, a resztę wyrzucę. Mówię do niego, panie tyle tych pralek na taśmie, wezmę sobie jedną i się dogadamy.
Fot. Free-Photos / Pixabay
Mikołaj
W branży wideo od 8 lat
Kiedy 7-8 lat temu stawiałem pierwsze kroki, zostałem wykorzystany przez pewną agencję reklamową. Za usługę wartą ok. 10 tysięcy złotych zostałem tysiaka. Po prostu mnie przekabacili, że mają mało pieniędzy i że to dla mnie szansa. Dla jasności: oni mi powierzyli bardzo odpowiedzialną fuchę i wykonałem ją naprawdę dobrze. Niestety zrobili ze mnie frajera. Zrozumiałemu to dopiero na finiszu i już wtedy mnie to cholernie bolało. Jednak nauczyłem się jak wyceniać zlecenia.

Zdarzają się telefony od "januszy", którzy mają do zrobienia coś, co powinienem wycenić np. na 3 tys. złotych, ale gość ma max cztery stówki. Zawsze wtedy mówię, że wtedy nie mam czasu, by się nie tłumaczyć. Tak jest najłatwiej. Głupio mi odpisywać, że "przepraszam, ale pracuję na innych stawkach".

Znajomi też pytają, czy nie zrobiłbym im zdjęć i filmu ze ślubu. Na wstępie odmawiam, bo znam ich możliwości finansowe i to, ile im się wydaje, że powinno kosztować. Nie lubię też wesel, więc jeśli już mam je obsługiwać i się męczyć, to za normalną stawkę.

Z mojej perspektywy, kręcenie wideo jest łatwiejsze, bo broni się samo w sobie. Ludzie wiedzą, że filmowanie wymaga więcej pracy, więc są skłonni zapłacić więcej. Gorzej mają fotografowie. Jest ich przesyt. Każdy dziś może cyknąć zdjęcie telefonem i każdemu przez to wydaje się, że jest to prosta sprawa. Więc nie chcą płacić odpowiedniego wynagrodzenia.
Fot. StockSnap / Pixabay
Rafał
W branży foto-wideo od 13 lat
Pamiętam, że raz dostałem zlecenie na zrobienie promosa escape roomu. Wyceniłem go bardzo tanio, na 1000 zł, bo bałem się, że nie dam rady z niektórymi scenami. A oni na to, że mają tylko 200. Często jest tak, że za event, który nagrywasz cały weekend, agencje chcą płacić 500 zł. Zapominają, że potem np. montuję to cały tydzień. Wychodzi więc nawet nie 50 zł dniówki. Nikt tego tak jednak nie przelicza.

A jeśli ktoś nie chce zapłacić, to może też... ukraść. Kilka lat temu fotografowałem koleżankę artystkę. Jej zdjęcia znalazły się w galerii. Po pewnym czasie, kiedy skończyła się wystawa, odezwał się do mnie pracownik tego miejsca i zapytał, czy mogą sobie użyć tych zdjęć. Rzecz jasna, za darmo. Nie zgodziłem się, ale i tak je wzięli i nawet nie podpisali.

I nic się w tym środowisku się nie zmienia, bo ciągle są osoby, które wesela za 5000 zł, obskoczą za 10 razy mniej. Tylko, że potem jest wstyd pokazywać taki źle wykadrowany, zmontowany lub zbyt ciemny film. Moim zdaniem fotografowie mają łatwiej jeśli chodzi o branżę weselną. Wszyscy bardziej doceniają ładne zdjęcia niż filmy.
Fot. yrcca / Pixabay
Michał
Fotograf prasowy i agencyjny od 11 lat
Jeszcze pracując w lokalnej gazecie, często dostawałem "propozycje" od polityków i celebrytów. Czy mogą wrzucić do siebie na profil moje zdjęcie , ale w zamian je podpiszą. Nie zgadzałem się i uświadamiałem ich, że dodawanie nazwiska autora nie jest nagrodą, ale obowiązkiem wynikającym z prawa prasowego.

Przyznam szczerze, że nie dostaję opcję barterów, bo mam jakąś tam pozycję w środowisku. Otrzymuję jednak głównie propozycję zleceń z zaniżonymi stawkami. Np. jedna knajpa chciała bym był ich weekendowym fotografem eventowym - 100 zł z fakturą, a 150 zł bez. Za dwie zarwane noce po których od razu muszę słać obrobione fotki. Odmówiłem.

W takich sytuacjach zawsze pytam o ogólny budżet zleceniodawcy i mówię ile pieniędzy musi dołożyć. Jeśli zaczynasz od niskich stawek, wpadasz w pułapkę. Po nabyciu doświadczenia i renomy, nikt nie będzie cię wynajmował na sesje. Ja sam też nie zaniżam mojego wynagrodzenia, bo sam nie chcę psuć rynku.

Większość pyta: "Panie, dlaczego tak drogo?". Jeśli mam sesję wyjazdową, to muszę opłacić sobie transport, nocleg, jedzenie. Prowadzę legalną działalność gospodarczą, więc muszę normalnie płacić podatki i inne ZUS-y. Do tego dochodzi sprzęt, jego amortyzacja, naprawy, kursy foto i wiele lat doświadczenia, które za mną stoi. Mówię o tym, bo nie dla wszystkich to jest takie oczywiste.