"Może być, że pandemia minie i znów będę zdrajcą". Lekarka o tym, jak rząd "walczy" z koronawirusem

Daria Różańska-Danisz
– Bardzo przykre jest, że politycy nadal bawią się klockami, zamiast podejmować realne działania. Oni ludzi mają w nosie. To lekarze robią, co tylko mogą – zapewnia Katarzyna Pikulska, założycielka Stowarzyszenia Porozumienie Chirurgów "Skalpel", członek OZZL.
Katarzyna Pikulska podczas protestu lekarzy-rezydentów w październiku 2017 roku. Fot. Przemek Wierzchowski / Agencja Gazeta
Dziś jest pani dla polskiego rządu bohaterką.

Lekarka Katarzyna Pikulska: – To dla mnie zdecydowanie nowa sytuacja. Lekarze wykonują kawał pracy, jeśli ktoś uważa, że to co robimy, jest bohaterskie, to bardzo miło. Aczkolwiek jeszcze do niedawna byłam "zdzirą", "zdrajcą". Rządowe media się nad panią pastwiły. Podczas głodówki lekarzy-rezydentów sugerowano, że udaje pani biedę. Na dowód pokazywano zdjęcia z misji humanitarnych, prezentując je jako fotografie z egzotycznych wojaży.


Nadal trwa proces, jaki wytoczyłam TVP.

Dotychczas wszyscy pracownicy służby zdrowia: lekarze, pielęgniarki czy ratownicy medyczni nie byli szanowani anie przez rząd, ani przez pacjentów. Wielokrotnie wyzywano mnie w pracy. Teraz to podejście się zmieniło, bo ludzie przestraszyli się wirusa. Zaczęto nas doceniać, zwyczajnie ze strachu. A czy to bohaterskie przyjść do pracy, kiedy jest epidemia?

Zawsze można wziąć zwolnienie i nie pójść.

Jeżeli kogoś sytuacja nie zmusza, to jest w pracy. Lekarze zgłaszają gotowość, biorą więcej dyżurów, jak koledzy są w kwarantannie czy mają inne problemy. My po prostu tacy jesteśmy.

Nie obraziliście się na rząd? Posłanka PiS nie dalej jak kilkanaście miesięcy temu z sejmowej mównicy krzyczała: "Niech jadą", wysyłając lekarzy-rezydentów do pracy za granicą.

Jeżeli kiedykolwiek osiągnę poziom polityków, to myślę, że jako lekarz powinnam zrezygnować z zawodu. Oni bawią się swoimi klockami, przekładają je z prawa na lewo, a my – lekarze – pracujemy. Nie można się obrażać w sytuacji zagrożenia zdrowia i życia, szczególnie tak poważnej jak epidemia.

Obrażanie się teraz na rząd byłoby po prostu śmieszne, nie na poziomie. Chociaż wyzywanie mnie i to, co zrobiła TVP, też nie było na najwyższym poziomie.

Widzi pani rozdźwięk między tym, co na temat pandemii koronawirusa mówią politycy a tym, co widzi pani w szpitalu?

Chciałabym bardzo, żeby minister zdrowia skupił się na tym, co się dzieje w kraju. Chciałabym, żeby pan Szumowski zagwarantował nam sprzęt. To jest rolą rządu. Premier Morawiecki powinien wyjść z siebie i kupić wszystko, czego brakuje.

Czego brakuje w szpitalach?

Brakuje nam maseczek, kombinezonów. W szpitalach zakaźnych nie ma również możliwości robienia testów. Przecież to jest paranoja, żeby szpital zakaźny w Siedlcach musiał wysyłać testy do Warszawy i czekać na wyniki, zamiast zrobić to na miejscu.

Wprowadzili kwarantannę na dwa tygodnie, muszą to rozszerzyć do czterech. To do rządu też musi dotrzeć.

Musimy spojrzeć na to, że bardzo bogate kraje jak Włochy, Francja, z ogromnymi pieniędzmi na ochronę zdrowia, nie dały sobie z rady tą pandemią. I nasz rząd powinien się na tym skupić, a nie wychodzić i wygłaszać apele. Nie mam czasu ich słuchać, bo pracuję.

No właśnie, konferencja za konferencją, to też – oprócz informowania Polaków – robienie kampanii na koronawirusie?

I o tym trzeba napisać. Minister zdrowia robi kampanię. Bardzo przykre jest, że politycy nadal bawią się klockami, zamiast podejmować realne działania. Oni ludzi mają w nosie.

To lekarze robią, co tylko mogą. Poważani lekarze, profesorowie byli wkurzeni i tłumaczyli politykom, co ci mają zrobić.

Dla przeciętnego Kowalskiego z zewnątrz wygląda to zupełnie inaczej: premier, ministrowie wychodzą na konferencje, informują, zapewniają, że wszystko jest pod kontrolą.

No tak, mówią, że wszystko w szpitalach mamy. A później dyrektor szpitala powiatowego informuje, że nie ma maseczek, nie przysłali mu, mimo że prosił.

Kolejne pytanie, skąd oni wezmą ten sprzęt? Chińczycy chcą nam dać za darmo maski, kombinezony, testy i cały sprzęt do ich produkcji, ale nasz rząd, nie wiedzieć czemu, nie chce tego przyjąć. Nie rozumiem, dlaczego?

Premier Morawiecki powinien się tym zająć, a polityka powinna zejść na drugie miejsce. Wybory powinny być przełożone, ten temat powinien w ogóle zniknąć.

Rząd zawodzi, ale Polacy ruszyli z pomocą: szyją maseczki, przekazują rękawiczki, kombinezony. Wysyłają lekarzom jedzenie.

W zeszłą niedzielę sędzia Waldemar Żurek, który rozpropagował akcję, żeby o 17:00 wyjść na balkony i podziękować lekarzom, został za to skrytykowany w internecie. Hejtowanie kogoś, kto ma dobre serce: szyje maseczki, apeluje do ludzi, zbiera sprzęt, wspiera lekarzy, to zejście na poziom polityków, czyli do rynsztoka.

Pracowałam w różnych krajach: byłam w Kurdystanie w trakcie wojny, w Tanzanii i nauczyłam się tam jednego: im jest gorzej, tym bardziej ludzie sobie pomagają, zajmują się realnymi problemami. To się teraz dzieje w Polsce.

Ale na poziomie społeczeństwa?

Tak, Polacy dokładnie tak robią, i to jest piękne. Naród się zjednoczył i zorientował się, że rząd nie bardzo sobie radzi z koronawirusem, zaczął słuchać lekarzy. Ludzie okazali się mądrzejsi niż rząd tego kraju. Jak dziś rano jechałam do pracy, to miasto było puste. I bardzo dobrze.

Co jeszcze powinniśmy robić, żeby jak najlepiej się przygotować i przejść przez tę pandemię?

Powinniśmy siedzieć w domu, unikać wszelkich zgromadzeń, spotkań na mieście. Jeżeli jest taka możliwość, to nie chodzić do pracy i słuchać wszystkich zaleceń.

Poza tym: myć ręce, zabezpieczyć wszystko, co jest potrzebne, żeby nie musieć co chwila biegać do tego sklepu. Nie chodzi jednak i o to, by wykupić całą Biedronkę. Trzeba pilnować się, zgłaszać, jeśli mamy wysoką gorączkę i objawy zakażenia koronawirusem.

Podczas protestu rezydentów mówiliście, że należy zwiększyć środki na ochronę zdrowia. Nie słuchali Was, a dziś jest ogromny kłopot, bo brakuje podstaw.

Miałam odwagę zwrócić uwagę rządowi, że mamy problem z ochroną zdrowia. Tylko że wtedy byłam zdrajcą. My – lekarze – ostrzegaliśmy. W tej sytuacji bardzo przykro byłoby stwierdzić: "a nie mówiłam".

Jak jest w pani szpitalu?

Pracuję w szpitalu "czystym" (niezakaźnym – red.). On w tym momencie jest szczelny: pacjenci są sprawdzani, w przedsionku mierzymy im temperaturę, wszystkie wejścia są pod kluczem. Każdy podejrzany zakażeniem jest od razu odsyłany karetką. Nie ma ryzyka, że ktoś nie zostanie zoperowany, że jakiś zawał nie zostanie leczony.

Ale to wszystko jest zasługą lekarzy i personelu medycznego. To, co tu mamy, to "pożar w burdelu: level epidemia". I żeby to ogarnąć, naprawdę musimy się natrudzić. A to rząd powinien się trudzić.

W całej Polsce 19 szpitali przekształcono w ściśle zakaźne, zyskując 10 tys. łóżek.

Łóżka są, ale nie ma maseczek, kombinezonów, sprzętu, nie ma respiratorów. Jeśli chodzi o personel – my też będziemy chorować.

Lekarze we Włoszech i Chinach umierają, w Polsce też kilku pracowników służby zdrowia zakaziło się koronawirusem. Boicie się?

Jesteśmy na to gotowi.

Co to oznacza?

Idąc do pracy akceptuję to, że mogę złapać wirusa i mogę z tego nie wyjść. Mam taką świadomość, ale z drugiej strony każdy policjant, który wychodzi na służbę też ma z tyłu głowy, że jakiś bandzior może go zastrzelić.

Zmarło pięciu pacjentów zakażonych koronawirusem, prawie 300 osób jest zarażonych. Można tę sytuację nazwać kiepską?

Cały czas jesteśmy w okresie szybkiego narastania – lawinowego wzrostu zakażeń. Jeżeli przez najbliższe cztery tygodnie będziemy siedzieć w domach, to będzie dużo mniej zgonów i zakażeń.

Szybciej też dojdzie do "wypłaszczenia" tej epidemii. Jeżeli osiągniemy jakąś stabilność, to będzie nam dużo łatwiej leczyć w sytuacji kiepskiej ochrony zdrowia i mniejszej ilości środków niż w innych krajach.

Nie jest dobrze, skoro pięć osób zmarło. To po prostu ciężka choroba. Ale trzeba też zaznaczyć, że nie ma tragedii.

Z pozytywnych informacji: "pacjent zero" wyszedł ze szpitala.

Myślę, że jesteśmy na dobrej drodze do tego, żeby przejść przez tę epidemię tak, jak powinniśmy to robić od początku. Kadra i szpitale są przygotowane, ale nie ma sprzętu. To już rola rządu, by nam go zapewnić. Najwyższy czas, by po 30 latach zaniedbań postawić ochronę zdrowia do pionu.

Pamiętajmy też, że mamy epidemię grypy i w tym roku zmarło 40 osób. To też pokazuje, jak słaba jest służba zdrowia.

Skala priorytetów rządzących powinna być inna: na pierwszym miejscu ochrona zdrowia Polaków, potem długo, długo nic. A w ciągu ostatnich 30 lat wszystko zreformowali, ale ochrona zdrowia ciągle stoi w miejscu.

Myśli pani, że politycy otworzą teraz oczy i uszy na problemy służby zdrowia, lekarzy-rezydentów, ratowników medycznych?

Może być tak, że pandemia przeminie i z bohaterki znowu zostanę zdrajcą. A rządzący znów nie będą nas słuchać. Jeśli idzie o społeczeństwo – myślę, że będą nas bardziej doceniać. Co do polityków – mam wątpliwości.