Na wynik testu na koronawirusa czekał w szpitalu 3 dni. "Państwo PiS działa tylko w TVPiS"

Anna Dryjańska
"Czekam na wynik badań już prawie 60 godzin. Nie wierzcie w te bzdury, które mówią, że na wynik czeka się kilka godzin. Państwo PiS działa idealnie, ale w TVPiS" – napisał na Twitterze Arkadiusz Modzelewski, były wiceprzewodniczący młodzieżówki .Nowoczesnej. W rozmowie z naTemat opowiada, jak wyglądał jego pobyt w szpitalu zakaźnym w Łomży z powodu podejrzenia koronawirusa.
Arkadiusz Modzelewski musiał leżeć w szpitalu 3 dni, zanim dotarły wyniki jego testu na koronawirusa. fot. archiwum prywatne
Anna Dryjańska: Jak to się stało, że wylądował pan w szpitalu zakaźnym?

Arkadiusz Modzelewski: Pod koniec zeszłego tygodnia zdecydowałem, że wrócę z Niemiec do Polski. Na co dzień mieszkam w Bonn i pracuję w Kolonii, ale stwierdziłem, że podczas zagrożenia epidemicznego wolę być w Polsce.

Dlaczego?

Bo lepiej oceniam działania polskiego rządu przeciw koronawirusowi. Pewnie kwarantanna i zamknięcie szkół zostały wprowadzone zbyt późno, ale to i tak lepiej niż to, co się dzieje w Niemczech. Tam nie ma tych środków ostrożności, a przynajmniej nie na taką skalę.


Są za to szeroko dostępne testy na koronawirusa.

No właśnie… Ale dojdziemy do tego. W każdym razie zdecydowałem, by wrócić do Polski. Moje studia i tak zostały zawieszone, a pracować mogę zdalnie. Chciałem być z rodziną. Wsiadłem do samolotu do Katowic. Podczas lotu okazało się, że jeden z pasażerów w pobliżu bardzo kaszle… Ja też poczułem się nie najlepiej. Chyba nie mógł się pan od niego zarazić, trochę za szybko pojawiłyby się objawy.

Gdy doleciałem, sprawdziłem na lotnisku temperaturę. Nie miałem jej… jeszcze. Już jednak bolała mnie głowa, czułem się bardzo osłabiony. Nie występowały u mnie wszystkie objawy koronawirusa, ale przecież każdy człowiek jest inny, a ja chciałem dmuchać na zimne. Zadzwoniłem do szpitala zakaźnego w Chorzowie.

Co panu powiedzieli?

Bym zaczął kwarantannę. Tu jednak pojawił się pewien problem. Ja jestem z Podlasia, z Łomży. Nie miałem jak tej kwarantanny odbyć w Katowicach. Nie chciałem też jednak nikogo zarazić, gdyby to było to.

Zapytał pan o możliwość transportu medycznego do Łomży?

Tak. Pracownik szpitala powiedział mi, że mam sobie radzić sam. Wtedy zacząłem wydzwaniać do sanepidu w Warszawie. Za każdym razem słyszałem komunikat, że na linii oczekuje ponad 5o osób. Automat zapewniał, że ktoś do mnie oddzwoni. Nikt nie oddzwonił.

To jak pan sobie poradził z powrotem do rodzinnego miasta?

Przenocowałem w hotelu w Katowicach, bo w sobotę wieczorem już i tak nie było jak dostać się do Łomży. Objawy się nasiliły, pojawiła się gorączka. Rano wsiadłem w pociąg. Szczęśliwie cały wagon, w którym jechałem, był pusty. Przez chwilę mignął mi tylko konduktor, ale nie sprawdzał biletów. Mam więc nadzieję, że nie zakaziłem nikogo po drodze. Zrobiłem wszystko, co mogłem, by do tego nie doszło. W drodze zadzwoniłem do sanepidu w Łomży.

Udało się połączyć z człowiekiem?

Tak. Pan, który odebrał telefon, był bardzo w porządku. Dla bezpieczeństwa zalecił mi pójście do szpitala. I tak właśnie zrobiłem. W niedzielę wieczorem zostałem pacjentem szpitala zakaźnego w Łomży.

Który jeszcze niedawno był ogólnym szpitalem, a jego przekształceniu w placówkę zakaźną sprzeciwiała się była posłanka PiS, Bernadeta Krynicka?

Tak. W poniedziałek rano pobrano mi wymazy, by sprawdzić czy mam koronawirusa. Na wyniki czekałem w szpitalu przez 3 dni… Pojawiły się kilka godzin po moim tweecie. Na szczęście test był negatywny: nie miałem koronawirusa. Wie pan dlaczego czekał tak długo?

Mogę się tylko domyślać, że dodatkowym czynnikiem było to, że zamknięto laboratorium, do którego trafiły moje próbki. Okazało się, że laboranci z PZH mogli się zakazić koronawirusem. Lekarze z Łomży mówili mi, że póki nie przyjdą wyniki, nie mogą nic zrobić. Przepraszali, że mnie trzymają, ale inaczej się nie da. Chcę podkreślić, że personel szpitala był bardzo miły i profesjonalny. To nie była ich wina, że wyniki przyszły tak późno.

W jakich warunkach pan leżał w szpitalu?

W dobrych. Byłem w izolatce, miałem własną łazienkę, był też przedpokój, gdzie pielęgniarki zostawiały mi jedzenie i picie, tak by się nie zakazić. Nie widziałem więc tego nieprzygotowania, o którym mówiła była posłanka Krynicka. Inna sprawa, że byłem tam pierwszym pacjentem z podejrzeniem koronawirusa.

Na Twitterze pojawiły się głosy, że pan narzeka, bo ma inne poglądy polityczne niż rządzący PiS.

Tyle, że ja wróciłem do Polski między innymi dlatego, że działania polskiego rządu uznałem za lepsze, niż rządu niemieckiego. Walka z koronawirusem nie jest sprawą partyjną i nie mam problemu z tym, by pochwalić władzę, gdy robi coś dobrze.

Nie będę jednak udawał, że coś jest okej, jeśli nie jest. Test na koronawirusa nie powinien trwać 3 dni. I nie chodzi tylko o to, że byłem uziemiony, ale o zajmowanie miejsca w szpitalu, które bardziej przydałoby się innym pacjentom.

Jak się pan teraz czuje?

Znacznie lepiej. Okazało się, że to tylko grypa. Ponieważ mam możliwość pracy zdalnej, zostaję w domu. I innym też to radzę.

Czytaj także:

"Jakby mi ktoś w pysk dał". Dlaczego Głusi są bardziej bezbronni wobec koronawirusa
• Katolicki dziennikarz zareagował na zakażenie znanego muzyka. "Może się nawróci"
Właściciel firmy higienicznej stracił nerwy patrząc na ceny maseczek. "To k***wstwo"