Myć produkty po przyniesieniu ze sklepu? Koronawirus przetrwa w lodówce? Wirusolog odpowiada

Daria Różańska
– Zamrażanie i niskie temperatury w żaden sposób nie inaktywują wirusów. W samej lodówce mogą one trochę przetrwać, natomiast w zamrażalniku – bardzo długo: miesiące, a nawet lata – tłumaczy dr hab. n. med. Tomasz Dzieciątkowski, wirusolog z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego.
Koronawirus jest w stanie przetrwać w lodówce, a w zamrażarce nawet do kilku lat. Fot. Beata Ziemowska / Agencja Gazeta
Obsesyjnie myję warzywa i wszystko, co za chwilę trafi do mojej lodówki. Przesadzam?

Dr Tomasz Dzieciątkowski: – Nie przesadza pani. To w żaden sposób nie zaszkodzi.

Jak długo koronawirus jest w stanie przetrwać w temperaturze 4-5 stopni, czyli w lodówce?

Tu niestety muszę panią zmartwić: zamrażanie i niskie temperatury w żaden sposób nie inaktywują wirusów. W samej lodówce mogą one trochę przetrwać, natomiast w zamrażalniku – bardzo długo.

Bardzo długo – to znaczy miesiące, czy lata?

Miesiące, a nawet lata. Klika lat temu na Alasce odkopano ciała ofiar "hiszpanki". Wirus grypy nadal był aktywny. W tzw. zamrażarkach niskotemperaturowych przechowujemy rozmaite szczepy wirusów dziesiątki lat.


Czyli jeśli kupię mrożony szpinak i wsadzę go do zamrażarki, to wirus utrzyma się na opakowaniu przez długi czas?

Ale szpinak będzie pani zapewne poddawała obróbce termicznej.

Tak, ale opakowanie ...

Opakowania pani nie je.

Ale dotykam, a później mogłabym zapomnieć o umyciu rąk.

Zawsze należy myć ręce. Należy też ufać, że w zakładach produkcyjnych, które stosują się do pewnych procedur nadzoru jakości HACC, produkty są pakowane w atmosferze ochronnej.

Jest więc ekstremalnie niskie ryzyko, żeby w takim szpinaku znalazł się koronawirus, bo to jest pakowane w tunelu chłodniczym.

Co należy zrobić z opakowaniem szpinaku, zanim trafi ono do lodówki? Umyć je?

Nie, zachowajmy zdrowy rozsądek. Proszę pamiętać, że we wszystkich zakładach przetwórstwa żywności standardem – niezależnie od pandemii koronawirusa – jest noszenie maseczek.

Jak często w obecnej sytuacji należy myć lodówkę wewnątrz? Raz w tygodniu?

Wydaje mi się, że wystarczy standardowa sanityzacja, czyli raz na miesiąc. Nie dajmy się zwariować.

Przynoszę ze sklepu kaszę w tekturowym opakowaniu, tuńczyka w puszce, ogórki w szklanym słoiku. Jak długo wirus jest w stanie "przetrwać" na każdej z wymienionych powierzchni?

Na tekturze wirus utrzyma się w granicach dwóch-trzech dni, podobnie zresztą na blasze nierdzewnej. Ale proszę pamiętać, że to wszystko zamykane jest próżniowo. Weźmy na przykład puszkę tuńczyka. Koronawirusa nie ma w środku.

Niewykluczone, że jest na zewnątrz.

Może być. Kiedy robię sałatkę, otwieram puszkę tuńczyka przy pomocy zawleczki, odsączam go nad zlewem albo od razu wrzucam całość. W jednym i drugim przypadku trudno jest mi sobie wyobrazić, że koronawirus, który mógłby być na zewnątrz, został jakoś wprowadzony do środka puszki, a następnie znalazł się w pokarmie.

Nie udowodniono zresztą, że koronawirusy przenoszą się drogą pokarmową. Jeżeli więc wirus byłby na takim pudełku, to ręce, którymi go dotykamy, musielibyśmy włożyć do buzi, nosa, żeby mogło dojść do zakażenia.

Czyli jeśli będziemy myli ręce to na 99 proc. jesteśmy zabezpieczeni.

Co z owocami? Zanim trafią do naszego domu, przechodzą przez wiele rąk.

Większość owoców, która teraz jest dostępna w sprzedaży, została zebrana i była przechowywana, gdy o istnieniu koronawirusa SARS-CoV-2 nawet nikt nie wiedział.

W związku z tym zdroworozsądkowo jesteśmy w stanie niemal do zera sprowadzić ryzyko, że taki owoc został zakażony w momencie zbierania czy przechowywania. Natomiast w większości supermarketów zaleca się, żeby wybierać jabłka czy gruszki za pomocą jednorazowych rękawiczek.

Nawet, jeśli ktoś w markecie ma na rękach koronawirusa, to raczej nie pozostawi go na owocach. Z drugiej strony nie zaszkodzi umyć taki owoc przed konsumpcją.

Gorąca woda wystarczy, czy należy dodać płynu do mycia naczyń?

Owszem, detergenty zabijają koronawirusa, ale jednak nie dodawałbym ich do owoców. Może być to niejadalne.

Owoce myjemy samą wodą?

Tak, wystarczy ciepła woda. Proszę pamiętać, że to nie musi być wrzątek.

Załóżmy, że jeszcze mogę, więc wychodzę na wieczorem na spacer. Jak po powrocie zdezynfekować odzież – od razu do prania?

Jeżeli idzie pani na samotny spacer czy z partnerem, nie spotyka pani nikogo innego, to skąd ma pani złapać koronawirusa?

Mijam ludzi.

To mijajmy ich w takiej odległości, jak się to zaleca, czyli od 3 do 5 metrów.

Sprowadzamy sytuację do absurdu i przejaskrawiamy: jeżeli napotkałaby pani na spacerze kogoś, kto celowo by na panią kaszlnął czy kichnął, to i tak zaraz po powrocie włoży pani do pralki spodnie, w których pani była, prawda?

To prawda, włożę je do pralki. Rozumiem, że wystarczy wyprać je w zwykłym proszku, standardowej temperaturze?

Tak, jak najbardziej to wystarczy. Oczywiście, jeśli pewne tkaniny możemy wyprać w temperaturze 60 stopni, to będzie to bezpieczniejsze. Jeżeli nie, to przy długim praniu, ten detergent zadziała, ponieważ koronawirusy mają lipidową osłonkę, a każdy lipid pod wpływem jakiegokolwiek detergentu, nawet jeśli będzie to mydło, będzie ulegał zmydleniu, a wirus – inaktywacji.

Co z odzieżą wierzchnią, jak kurtki czy buty? Dezynfekować, czy nie popadać w paranoję i odwieszać, odkładać do szafy?

Nie sądzę, żeby ktoś wąchał czy lizał buty. Przejaskrawiam trochę, ale chodzi o to, żeby uwidocznić, że wcale nie jest łatwo złapać tego koronawirusa.

Telefony, zegarki – jak je dezynfekować?

Zegarki dobrze odkażać płynami na bazie alkoholu. Zaczynają się problemy z dostępnością czystego alkoholu, a działanie dezynfekcyjne mają te o stężeniu 70 proc.

Ale nigdzie póki co nie ma problemu z zakupem niebarwionego denaturatu. Możemy do tego dodać odrobinę detergentu – wystarczy zwykły płyn do mycia naczyń – i gliceryny kosmetycznej. I mamy świetny płyn dezynfekcyjny w warunkach domowych.

Odradzam komukolwiek picie takiego płynu, natomiast do dezynfekcji powierzchni będzie się sprawdzał idealnie. Możemy użyć go także do przecierania okularów, zegarka czy telefonu komórkowego.

W sklepach mamy terminale do kart płatniczych i czasami musimy wpisać PIN. I tu wielki apel do właścicieli takich lokali: wystarczy na terminal naciągnąć np. folię spożywczą. Łatwiej będzie ją dezynfekować, a nawet kilka razy w ciągu dnia zdjąć, wyrzucić i wymienić.

Rząd znacznie ograniczył możliwość wychodzenia Polaków z domu, czy to oznacza, że optymistycznie możemy patrzeć w przyszłość i wyglądać szybkiego końca pandemii?

Jestem ostrożnym optymistą. W tej chwili mamy poniżej 800 osób zakażonych koronawirusem, a w zeszłym tygodniu rząd spekulował, że w tym tygodniu będzie ponad tysiąc zakażeń.

Ale robimy też mniej testów niż np. nasi sąsiedzi w Niemczech.

Pragnę podkreślić, że problemem nie jest brak testów, ale brak rąk do pracy.

Testy wykonują diagności laboratoryjni, którzy są jedną z najniżej opłacanych grup personelu medycznego. Jest ich bardzo mało, a są oni w tej chwili przemęczeni, bo pracują na kilka zmian, zwłaszcza w ośrodkach, które zajmują się koronawirusem.

Należy podkreślić, co miało miejsce chociażby w PZH: jeśli jedna osoba prychnie i przyniesie koronawirusa, to kwarantannie podlega cały ośrodek referencyjny w zakresie diagnostyki koronawirusa.

Podobnie może być i w innych laboratoriach, gdzie zwyczajnie nie będzie komu wykonywać tego typu badań.

Kiedy będziemy mogli bez stresu wyjść z domów?

Koronawirusy, podobnie jak większość wirusów oddechowych, wykazują sezonowość zachorowań. W związku z tym mam wrażenie, że ta pandemia będzie maleć wraz z upływem czasu.

I wraz ze wzrostem temperatury?

Tak naprawdę nie chodzi o wzrost temperatury. Żeby zabić wirusa, temperatura na zewnątrz musiałaby wzrosnąć do przeszło 60 stopni. Tu chodzi o to, żeby nie było drastycznych wahań temperatury pomiędzy dniem a nocą.

Dlaczego?

Nasz organizm w takiej sytuacji większość swojego wysiłku będzie kierował na utrzymanie prawidłowej, wewnętrznej temperatury ciała. W związku z tym będzie się to odbywało kosztem naszych sił obronnych, wtedy jesteśmy bardziej podatni na wszystkie zakażenia.

Dlatego też większość takich przeziębień – zapaleń oskrzeli czy płuc – ma miejsce w sezonie jesienno-zimowym. Myślę, że kiedy temperatury będą się normalizować, to częstość zakażeń będzie maleć.

Jestem ostrożnym optymistą i mam nadzieję, że ta epidemia w Polsce będzie wygasać na przełomie kwietnia i maja.

Jeśli mówimy o sezonowości. To oznacza, że jesienią ten wirus uderzy ze zdwojoną siłą?

Zadaje pani pytanie za milion dolarów, a ja niestety muszę szczerze odpowiedzieć, że nie wiem. Jest kilka możliwych wariantów.

Jakie to warianty?

Wariant pierwszy zakłada, że ten koronawirus będzie wykazywał sezonowość zachorowań taką, jak inne koronawirusy powodujące zapalenie oskrzeli u osób dorosłych czy wirus grypy. Będzie to problem, z którym będziemy się zmagać od października do marca przyszłego roku.

Druga opcja może być taka, że ten wirus zniknie, podobnie jak SARS-1, który przeszedł przez świat w 2002-2003 roku, omijając Polskę. Chciałbym, by tak było, ale nie sądzę, że to nastąpi. A to dlatego, że koronawirus SARS-CoV-2 w przeciwieństwie do SARS-1 łatwiej przenosi się z człowieka na człowieka.

Wariant trzeci jest taki, że będziemy mieli nieustannie tlące się zakażenia, ale one nie będą niczym strasznym.

Gdyby trzeźwo spojrzeć na tego nowego koronawirusa, to on nie jest niczym przerażającym. To wirus powodujący czasami odoskrzelowe zstępujące zapalenia płuc.

I takie ciężkie zapalania płuc lekarze muszą umieć leczyć. Ważne, żeby nikt nie kłamał personelowi medycznemu, żebyśmy przyznawali się do chorób współistniejących, bo w takich sytuacjach to jest kluczowe dla naszego życia.