Miałam wielkie plany na kwarantannę, ale tylko leżę i jem. I jakoś to przeżyję [FELIETON]

Ola Gersz
Sesja jogi, slow food, medytacja i rozwój osobisty. Do tego maseczki, kursy online i pisanie dziennika. Wielkim planom na kwarantannę nie było końca. Jednym udało się je spełnić, innym, jak mi – niekoniecznie. Zamiast produktywności mam barłóg, jedzenie i tłuste włosy. Dawałam sobie za to po głowie, ale uświadomiłam sobie nagle ważną rzecz: pandemia koronawirusa to sytuacja kryzysowa. A każdy zachowuje się podczas kryzysu inaczej.
Barłóg i legginsy to cisi bohaterowie domowej kwarantanny Fot. Kadr z filmu "Dziennik Bridget Jones"
Na początku nie było tak źle. Akcja #Zostańwdomu dawała tyle możliwości! Zwłaszcza mnie, introwertyczce, dla której domowa kwarantanna była... jak większość dni w roku (moje życiowe motto: po co wychodzić, jak można nie wychodzić). Nie bałam się niewychodzenia i społecznej izolacji. Nie tylko wiedziałam, że w obliczu pandemii koronawirusa to jedyne możliwe i słuszne wyjście, ale również cieszyłam się, że mogę bez wyrzutów sumienia spędzać czas w swoich czterech ścianach i jeszcze dostać za to pochwałę. Tyle wygrać!

Oczywiście od razu zaczęłam robić ambitne plany. Skoro nie muszę wychodzić absolutnie nigdzie (z wyjątkiem Żabki na rogu co kilka dni), to BIORĘ SIĘ ZA SIEBIE. Zacznę lepiej jeść i gotować zdrowe, zbilansowane posiłki! Koniec z zamawianiem falafeli na wynos! Przeczytam dużo książek! Ba, będę czytała cały czas! Obejrzę zaległe seriale! I filmy! I zaangażowane politycznie dokumenty! Zrobię kilka mądrych kursów online! Położę tapetę na ścianie, która od miesiąca leży w szafie i czeka na cud. Będę codziennie medytować! I ćwiczyć jogę! Będę się wysypiać, robić maseczki z kurkumy i w końcu zadbam o włosy! I po raz trzeci zabiorę się za prowadzenie bullet journal, w którym pieczołowicie zapisałam cały moją kwarantannową strategię.


Ach, tyle planów. Byłam podekscytowana. Naprawdę wierzyłam, że tym razem uda mi się osiągnąć swoje cele. Tyle czasu w domu – kiedy, jak nie teraz? Odpowiedź po kilkunastu dniach dobrowolnej kwarantanny brzmi: raczej nigdy. Bo moje wspaniałe plany zakończyły się spektakularną porażką. A przynajmniej tak na początku myślałam.

Kwarantanna


Nie będę opisywać każdego dnia z osobna. Zwyczajnie... żadnego nie pamiętam. Z wyjątkami: telefoniczne rozmowy z bliskimi czy towarzyskie spotkania z przyjaciółmi na Skype to jasne punkty kwarantanny, które łatwo zapamiętać. Ale generalnie moje siedzenie w domu opiera się na: a) pracy zdalnej, b) leżeniu, c) jedzeniu, d) spaniu.

Największa gwiazda mojej kwarantanny to legginsy. Rano zdejmuję dresowe spodnie od piżamy i zakładam legginsy, a wieczorem zdejmuję legginsy i zakładam dresowe spodnie od piżamy. Chociaż zdarzył się dzień, w którym pomyliłam kolejność. Łażenie w piżamie nie było takie złe, ale w ramach dbania o swoje zdrowie psychiczne, staram się chociaż udawać, że mam normalny tryb dnia. Legginsy to symbol pracy zdalnej i dnia pełnego możliwości, amen. Możliwości? Dobre sobie. Po pracy nie czytam, nie ćwiczę, nie robię dziesięciu kursów. Leżę i jem. Wcześniej też jem i później też. Najlepiej mi w moim barłogu na łóżku (czasem przechodzę na kanapę), tu czuję się dobrze i miło, chociaż cały czas w głowie pojawia się myśl "nic nie robisz, jesteś porażką". Staram się uciszać te myśli, głaszczę kota i gram w gry na smartfonie. Największy dramat jest wtedy, gdy skończą mi się suszone banany. Uwielbiam suszone banany, a do sklepu wolę chodzić najrzadziej, jak tylko mogę.

Książki leżą, tapeta czeka w szafie na położenie. Seriali nie włączam. Bullet journal wciąż pusty. Włosy myję co kilka dni, ale wcale nie w ramach oszczędności wody, ale z lenistwa. Nie oglądam TedTalków, nie czytam motywacyjnych książek, nie zaczęłam zdrowo się odżywiać i nie robię smoothie. Nie mam slow poranków i slow wieczorów, mam barłóg.

Zdrowie psychiczne


Jestem introwertyczką i dobrze mi w domu. Mam rodzinę i przyjaciół, z którymi mogę porozmawiać w każdej chwili. Mam kota. Nie jestem nieszczęśliwa, moja koleżanka nazwała mnie nawet "idealnym typem do kwarantanny". Tak, nie męczę się, jest ok.

Jednak samotność i tak się pojawia. Nie dojmująca, nie paniczna, bardziej subtelna i wdzierająca się w małe szczeliny codzienności. Samotność pod tytułem "chciałabym wejść w tłum ludzi i poczuć radość". Ale boję się, że w końcu dojdę do momentu, w którym ja – wcale tak nie bardzo towarzyska osoba – zacznę się dusić i zapragnę fizycznej bliskości drugiego człowieka. Nie tej wirtualnej.

Jest też niepokój, bo mimo że zachowuję optymizm i trzeźwe myślenie, to pojawiają się apokaliptyczne myśli. Bilans zgonów. Włochy. Kryzys gospodarczy. Brak maseczek. A jeszcze katastrofa klimatyczna na horyzoncie. Odganiam je, ale dyskomfort i lęk pozostaje. Pojawia się też myśl: przecież produktywność w czasach zarazy jest bez sensu. Co mi to da? Więc leżę. Może właśnie z powodu tego podświadomego wniosku, który wcale mi się nie podoba, a może z lenistwa. Leżę, ale atakują mnie wtedy wyrzuty sumienia, że miałam być produktywna, a tu klops.

Przeglądanie mojego ukochanego Instagrama nie pomaga na te wyrzuty. Tutaj ktoś uprawia jogę, tu piecze chleb. Ktoś był w lesie, zaczął pisać powieść albo zrobił porządek w szafie. Ładne filtry, relacje na żywo na InstaStories, życie i śmiech. Oglądam te relacje i mówię sobie: "wow, naprawdę jestem zerem".

Sytuacja kryzysowa


Aż tu nagle wczoraj trafiłam na post Elementu Żeńskiego. Na zdjęciu barłóg. To przykuło moją uwagę. A pod zdjęciem kilka zdań: "Chcemy tylko przypomnieć, że jeśli nie ćwiczycie teraz jogi, nie nadrabiacie ambitnych zaległości filmowych i książkowych, nie wspieracie rodzimych marek, bo Was na to nie stać, nie macie 'slow poranków; i nie spijacie sobie z dziubków z rodziną, a w zamian barłożycie i w tym barłogu brak Wam siły i ochoty na cokolwiek, to też w porządku. Nie ma gotowego szablonu uczuć i zachowań wobec sytuacji kryzysowych. Dajcie sobie czas". Mimo że już wcześniej czytałam podobny post, łzy napłynęły mi do oczu. Czułam, jakby ktoś ściągnął mi z pleców olbrzymi ciężar i powiedział mi: "Wcale nie jesteś porażką, bo tylko leżysz, jesz i nie myjesz włosów. My też tak mamy".

Nagle uświadomiłam sobie, że to faktycznie jest sytuacja kryzysowa. Pierwsza taka w moim życiu. Ktoś reaguje na nią wyjątkowo aktywnością, a ktoś nicnierobieniem. Ktoś zachowuje spokój, a ktoś wpada w panikę. Ile ludzi, tyle reakcji. I zadałam sobie pytanie: co mówię moim przyjaciołom podczas pandemii? Żeby dbali o siebie, odpoczywali i byli dla samych siebie życzliwi. To dlaczego ja nie potrafię sobie tego powiedzieć?

Kiedy pozbyłam się tego balastu oczekiwań, nabrałam ochoty na zrobienie czegoś. Nie mogłam w to uwierzyć. Nie wszystkiego, nie. Już wiem, że to niemożliwe i przesadziłam. Usiadłam na łóżku i zaczęłam medytację. Poczułam się lepiej. Nawet wieczorem ćwiczyłam jogę. Byłam w szoku! Dwa małe kroki, ale dla mnie jakże duże. A potem znowu umościłam się w barłogu i czułam się dobrze.

Nie wiem, czy dzisiaj zrobię coś po pracy. Może znowu wyciągnę matę, a może wezmę suszone banany i położę się na kilka godzin z telefonem w ręku? A może pójdę spać? Chodzi mi po głowie zrobienie ciasta. Nie wiem, czy starczy mi motywacji i energii na pieczenie, ale już na siebie nie naciskam. Zrobię, to zrobię, nie zrobię – trudno. Wy też na siebie nie naciskajcie. Bądźcie dla siebie dobrzy i róbcie to, na co macie siłę. Przetrwamy!