"Powiedziała, że nie wróci, bo on ją zabije". W czasie kwarantanny Polki szukają tu wsparcia

Daria Różańska
– Teraz jest najwięcej telefonów od sąsiadów, bo oni siedzą w domach i słyszą, co dzieje się za ścianą – mówi Renata Durda, szefowa Niebieskiej Linii. W czasie pandemiii koronawirusa Polacy częściej wybierają numer Niebieskiej Linii, ale konsultantów jest tylu, co przed epidemią. – Dajemy z siebie wszystko. Niestety nie mogę przyjąć więcej osób, bo musiałaby mieć im z czego zapłacić – przyznaje Durda.
W czasie pandemii koronawirusa więcej osób szuka wsparcia konsultantów Niebieskiej Linii. Fot. Rafał Mielnik / Agencja Gazeta
Kiedy rozmawiałyśmy na początku pandemii, opowiadała mi pani o kobiecie, która spakowała walizkę, wyszła z domu i powiedziała, że nie wróci, "bo on ją zabije". Teraz – po miesiącu izolacji – jest gorzej?

Renata Durda: – Na pewno teraz ofiary przemocy domowej mają poczucie klinczu. Dotychczas mówiliśmy im, że mają wybór, że jest inna opcja, niż pozostanie ze sprawcą i zdanie się na jego łaskę.

Teraz takiej opcji nie ma?

Teraz ten wybór bardzo się zawęził, a czasami w ogóle go nie ma. Bo jeśli rodzina przebywa na przymusowej kwarantannie, to tygodnie mogą upłynąć zanim przyjdzie decyzja administracyjna o tym, by sprawca przemocy odbył ją w innym miejscu niż dom.


Szacuje się, że w czasie pandemii koronawirusa przemoc domowa wzrosła o 40 proc. Podobno od 11 lat nie było tylu zgłoszeń do telefonów zaufania. Macie statystyki?

Nie mam takich statystyk. Nie bardzo jest jeszcze co do czego porównywać. Chociaż słyszałam, jak w Polsacie Komendant Główny Policji mówił, że w marcu 2020 roku liczba interwencji policji związanych z przemocą domową spadła o 15 proc. względem ub.r.

Spadła?

Od połowy marca funkcjonariusze zajmowali się głównie sprawami związanymi z bezpieczeństwem epidemiologicznym. Doceniam to i szanuję. Ale w tym czasie dzwoniące na policję ofiary przemocy słyszały: "Co mi pani teraz tutaj dzwoni, jak ja muszę jechać do bardzo ważnych spraw związanych z epidemią”.

Dlatego moim zdaniem ważniejsze są obserwacje i komentarze profesjonalistów, które wynikają z wieloletniego doświadczenia niż statystyki.

Więcej osób dzwoni na Niebieską Linię?

Wzrosła liczba telefonów do Niebieskiej Linii, choć to też trudno jest oszacować. Nasza poradnia telefoniczna działa codziennie od 12 do 18. Zawsze było dużo telefonów. To znaczy, jak się kończyło jedną rozmowę, odkładało słuchawkę, to zaraz dzwonił ktoś następny.

Jeśli ktoś ma krótkie pytanie, to rozmowa z nim trwa około 15 minut, więc w ciągu godziny można przeprowadzić cztery. Ale za chwilę może zadzwonić ktoś z bardzo trudną sprawą, np. z myślami samobójczymi. I taka rozmowa będzie trwała już godzinę.

Jak później popatrzymy w statystyki: tu mamy cztery rozmowy, tam jedną. Ale to o niczym nam nie mówi.

Ile osób w tej chwili odbiera wasze telefony?

Zespół Niebieskiej Linii w tej chwili tworzy 16 osób: czterech prawników, czterech konsultantów pierwszego kontaktu i ośmiu psychologów.

Na czas pandemii nie zwiększyliście zatrudnienia?

Dajemy z siebie wszystko. Niestety nie mogę przyjąć więcej osób, bo musiałaby mieć im z czego zapłacić. A wolontariusze są cudownymi ludźmi, ale mogą sobie nie poradzić w rozmowie z człowiekiem, który mówi, że za chwilę popełni samobójstwo. Od zawsze naszą poradnie telefoniczną obsługiwali „zawodowcy” i na pewno nie możemy tego zmienić w trudnym czasie.

Bohaterka jednego z tekstów mówiła mi, że to najgorszy czas w ich życiu, że mają myśli samobójcze.

W naszych poradniach wątek związany z beznadziejnością sytuacji, w której te osoby się znalazły (częściej są to kobiety, mężczyźni stanowią około 10 proc.), jest bardzo częsty.

Kobiety mówią nam, że nie widzą żadnego wyjścia z obecnej sytuacji. Często próbowały już wcześniej znaleźć rozwiązanie, ale żadna z tych opcji nie była skuteczna i nie doprowadziła do tego, by przemoc ustała.

Co mówicie takim osobom?

Czasami trudno jest znaleźć w tych kobietach nadzieję na to, że pewne rozwiązania można powtarzać. Nawet jeśli wcześniej prokuratura umorzyła postępowanie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa, które polega na znęcaniu się nad rodziną, to można złożyć kolejne zawiadomienie. Może akurat okaże się skuteczne.

Warto to robić aż do skutku. Potrzeba na to mnóstwa siły i nadziei. Zawsze powtarzamy, że siłę i nadzieję można czerpać od nas, konsultantów Niebieskiej Linii. Wsparcie można znaleźć też w swoim otoczeniu.

Co ważne, pokazujemy tym kobietom ich własne zasoby. Zwracamy uwagę, że w tej opresyjnej sytuacji dały radę przeżyć tygodnie, miesiąca czy lata.

Domyślam się, że nie zawsze ofiary przemocy mogą ot tak chwycić za słuchawkę i w obecności swojego oprawcy powiedzieć, że dzieje im się krzywda. Mogą do Was napisać?

Poza poradnią telefoniczną prowadzimy też poradnię mailową. Jeśli ktoś ma swobodny dostęp do komputera czy komunikatora w telefonie, to zawsze może skorzystać z opcji poradni mailowej.

Mamy też w mediach społecznościach profile Niebieskiej Linii, przez które też można się z nami kontaktować. Pozostaje też zawsze aplikacja mobilna Twój Parasol. Przygotowała ją warszawska policja.

Udaje ona aplikację pogodową, a w rzeczywistości daje ofierze przemocy możliwość kontaktu z policją. Aplikacja ta umożliwia wezwanie policji – funkcjonariusze wiedzą, że to sprawa pilna i należy podjąć interwencję pod tym konkretnym adresem. Poza tym, ma ona także opcje dokumentowania aktów przemocy.

W obecnej sytuacji można liczyć na szybką reakcję policji?

Słyszymy bardzo różne głosy. Myślę, że wszystko zależy od czynnika ludzkiego, czyli krótko mówiąc od osoby, która przyjmuje zgłoszenie. Są też nakazy opuszczenia lokalu przez osobę stosującą przemoc w rodzinie. I one są do wykonania natychmiast.

I to się teraz dzieje?

Tak, sądy wciąż procedują sprawy o statusie „pilne”, a przemoc domowa do takich należy. Choć jest tu pewna trudność. Każdą sprawę trzeba rozpatrywać indywidualnie.

Bo przecież sprawca przemocy może akurat przebywać na przymusowej kwarantannie. Trudno byłoby temu człowiekowi wydać nakaz opuszczenia lokalu. On w swojej nieodpowiedzialności mógłby roznieść wirusa.

Inaczej ta sytuacja będzie wyglądała, gdy sprawca przemocy normalnie chodzi do pracy i stać go na to, by wynająć lokum, w którym mógłby się zatrzymać.

Zdarzają się sytuacje, że policja nie działa, jak trzeba, bo są pilniejsze sprawy związane z pandemią koronawirusa?

Tak, słyszymy o tym od osób, które do nas dzwonią. Opowiadają, że np. wezwanie policji było nieskuteczne albo trwało bardzo długo.

Wymieniamy się informacjami z osobami, które na terenie całego kraju prowadzą działania związane z pomaganiem ofiarom przemocy w rodzinie. Od pracownika jednego z takich ośrodków dowiedziałam się, że pani po dwóch godzinach oczekiwania na policję uciekła z domu i schroniła się w ośrodku wsparcia dla ofiar przemocy. I dopiero z asystą policji wróciła po dzieci.

To, co przeżyła ta kobieta: horror oczekiwania na pomoc, ucieczka bez dzieci, było dla niej bardzo trudne.

Ofiary przemocy do Was dzwonią, czy proszą, by w ich imieniu zrobił to ktoś z rodziny, przyjaciół?

W ciągu 25 lat funkcjonowania Niebieskiej Linii to się bardzo zmieniło. Na początku naszego istnienia dzwoniły głównie osoby w swojej własnej sprawie. Wszystkie dotychczasowe kampanie społeczne poskutkowały tym, że świadkowie przemocy dzwonią do nas równie często, co osoby, które jej doświadczają.

Jak jest w tej chwili?

Teraz jest nawet więcej telefonów od sąsiadów, bo oni siedzą w domach i słyszą, co dzieje się za ścianą.

Czy teraz częściej dzwonią do Was osoby, które po raz pierwszy doświadczyły przemocy?

Tego nie da się statystycznie zauważyć. Ale na pewno dzwonią do nas też osoby, które mówią o tym, że przed pandemią w ich domach nie działo się nic złego, a teraz zaczęło.

Wcześniej różne sytuacje w rodzinach się zdarzały, ale nie miały takiej intensywności jak teraz. Być może dlatego, że ludzie nie spędzali ze sobą dużo czasu.

Druga sprawa – teraz nastąpiła kumulacja różnych problemów: ekonomicznych, związanych z opieką i edukacją dzieci, zdrowiem i lękiem o swoje życie. Kolejna kwestia: nie mamy przy sobie osób, z którymi byliśmy blisko: mam, babć, które również nam pomagały.

Dokąd w Polsce ma uciec kobieta z dziećmi, która w czasie kwarantanny doświadcza pomocy?

Teoretycznie ofiara przemocy może udać się do każdego z tych miejsc, które były dostępne też przed pandemią: ponad sto ośrodków interwencji kryzysowej z miejscami pobytowymi; specjalistyczne ośrodki wsparcia dla ofiar przemocy w rodzinie; hostele i schroniska prowadzone przez organizacje pozarządowe.

Baza noclegowa jest niewystraczająca, głównie w sensie geograficznym – w mniejszych miastach, na wsiach jest gorzej.

Ale czy w obecnej chwili do ośrodka może przyjść kobieta z dzieckiem, która doświadcza przemocy, czy wcześniej musi pokazać badanie potwierdzające, że nie jest zakażona koronawirusem?

To bardzo istotna rzecz. Każdy, kto prowadzi takie miejsce pobytu, musi myśleć o bezpieczeństwie zdrowotnym osób tam przebywających i personelu. I za każdym razem trzeba to sprawdzać.

Są w Polsce miejsca, w których baza noclegowa jest zorganizowana w ten sposób, że dopiero co przyjmowane osoby przebywają w wydzielonych pomieszczeniach i nie mają kontaktu z pozostałymi.

Ale niestety są też miejsca, w których takiej możliwości nie ma. Wówczas kierownictwo takiej placówki powinno zadbać o to, by szybko przeprowadzić testy. Kiedy będzie ich wynik, to sytuacja takiej osoby się wyjaśni.

W Opolu tworzy się w tej chwili tzw. izolatorium. Trafiać będą tam osoby, które miałyby zostać przyjęte do ośrodka wsparcia dla ofiar przemocy w rodzinie, ale nie wiadomo, jaka jest ich sytuacja zdrowotna. Po otrzymaniu wyników przenoszone są do miejsca docelowego.

We Francji rząd jest gotów sfinansować noclegi dla 20 tys. ofiar przemocy domowej. Takie rozwiązanie byłoby dobre, gdyby nasz rząd też zdecydował się na taką formę wsparcia?

To rozwiązanie jest świetne, ale chciałbym, żeby były to miejsca dla sprawców przemocy w rodzinie, nie dla ofiar. Państwo może dać wsparcie ofiarom przemocy, które będzie polegało na tym, że zapłaci za pobyt oprawcy w hotelu.

Jeśli zapyta mnie pani, kto powinien opuścić mieszkanie, to zawsze odpowiem, że sprawca przemocy.

Jeśli kobieta znajdzie się nawet w hotelu o dobrym standardzie, to przecież dzieci nadal muszą się uczyć, czyli trzeba byłoby zabrać z domu wszystkie pomoce, książki, komputery, ubrania. Trzeba przenieść całe swoje życie do pokoju w hotelu. Ale dlaczego ma to robić osoba, która jest krzywdzona? Niech to robi sprawca przemocy.

Druga rzecz: państwo powinno pomyśleć o otwieraniu nowych miejsc pobytu dla ofiar przemocy w rodzinie. W niektórych samorządach już tak się dzieje. Czasami np. małżeństwo mieszka z rodzicami sprawcy. I co z tego, że on się wyprowadzi, kiedy oni pozostaną?

Przydałaby się tarcza antykryzysowa dla ofiar przemocy?

Przede wszystkim przydałoby się sensowne wsparcie dla organizacji i instytucji, które pomagają ofiarom przemocy. Czy miałaby to teraz robić pomoc społeczna? No chyba nie możemy ich jeszcze bardziej obciążać. My, którzy od lat zajmujemy się przeciwdziałaniem przemocy domowej znamy procedury, przepisy i potrafimy pomagać.

Macie też państwo więcej pracy w obecnej sytuacji.

To prawda. Czasami część projektów, które do tej pory organizacje pozarządowe realizowały, się nie odbywa (np. różne formy działań grupowych). Nie zarabiamy. Rozliczając dotację będę musiała powiedzieć: "A tego nie zrobiłam i te pieniądze zwracam".

Czy rząd coś zrobił, żeby wesprzeć ofiary przemocy domowej w tym trudnym czasie? Widziałam apel RPO do minister rodziny.

W odpowiedzi pani wiceminister wysłała pismo do wszystkich ośrodków pomocy społecznej w Polsce. Apelowała w nim o to, by nie zapominać o ofiarach przemocy w rodzinie i pamiętać, że dla nich to jest szczególnie trudny czas.

Czyli niewiele. Jak rząd może pomóc organizacjom wspierającym ofiary przemocy?

Ważne jest wsparcie finansowe, ale nie tylko pieniądze rozwiązują problemy.

Co w takim razie mogłoby w tej sytuacji pomóc?

Pomocne mogą być także wskazówki, które potrzebne są ludziom w terenie. Jedną z nich jest np. to, czy można procedurę Niebieskich Kart prowadzić całkiem zdalnie.

Chodzi mi tu m.in. o spotkania z osobą doznającą przemocy, sprawcą, posiedzenie grup roboczych. Czy to może odbywać się zdalnie? Do tej pory nigdy tak nie było. A to ze względu m.in. na niejasność dotyczącą ochrony danych osobowych. Czy dane osobowe można w sieci internetowej przekazywać, przetwarzać? Ludzie mają wątpliwość w tej sprawie.

I to jest szaleństwo. Najpierw w połowie marca cała procedura Niebieskich Kart stanęła.

Wiemy, że w czasie pandemii przemoc w rodzinie rośnie i nie da się tego odstawić na bok. Z góry więc przyszło zalecenie, by nadal monitorować te sprawy. Ludzie pytali w jaki sposób. Dowiedzieli się, że przy zachowaniu środków ostrożności.

Znam miejsca, gdzie pracownicy z powrotem zaczęli zwoływać spotkania grup roboczych, po czym „wykosili” połowę służb na tym terenie. A to dlatego, że na spotkanie przyszedł np. dzielnicowy, który miał kontakt z kimś zakażonym i nagle wszyscy ci ludzie na dwa tygodnie trafili na kwarantannę.

Wiemy już, że nie możemy powrócić do klasycznych spotkań, bo to jest zbyt niebezpiecznie. Zapytano mnie, czy można więc robić to zdalnie. Odpowiedziałam, że według mnie tak. „Ale jak ktoś w tej sprawie później przyjedzie do nas na kontrolę, czy mamy odgórne pismo, że możemy to robić?” – zapytano mnie. Nie, nie mamy. Sytuacja jest beznadziejna.

Ci na górze powinni o tym pomyśleć i wysłać sygnał: „tak, możecie pracować zdalnie, sytuacja jest nadzwyczajna”. Nie mamy czasu na to, żeby zmieniać ustawę o ochronie danych osobowych, ale macie zgodę na pracę zdalną.

O co jeszcze apelowałaby pani do premiera?

Apelowałabym o to, żeby czynności w przypadku których wymieniamy się danymi osobowymi, mogły odbywać się zdalnie z zachowaniem ostrożności i rozsądku.

A także o to, by wszyscy ludzie, którzy pracują w służbach wspierających ofiary przemocy, mogli korzystać z superwizji i doradztwa on-line.

Co jako sąsiedzi możemy zrobić, kiedy słyszymy, że za ścianą źle się dzieje?

Gdy sytuacja jest groźna dzwonimy na policję, żeby przyjechali na interwencję, bo czyjeś życie lub zdrowie jest zagrożone.

Kiedy słyszymy kłótnię, a sytuacja nie jest bardzo niebezpieczna, to możemy zadzwonić do drzwi, stanąć w bezpiecznej odległości dwóch metrów i zapytać: "Słyszę, że u państwa jest awantura, czy ktoś potrzebuje pomocy?"

To już będzie kubeł zimnej wody, ponieważ sprawcy często myślą, że nikt nie słyszy krzyku, płaczu, kłótni, a nawet jeśli słyszy, to nie reaguje. To też sygnał dla osób doznających przemocy, że jednak ktoś się nimi interesuje.


www.niebieskalinia.pl
22-668-70-00, każdego dnia w godz. 12.00-18.00
poradnia@niebieskalinia.pl