Czy pandemia nauczy nas, że rozdawnictwo nie popłaca? "Zabranie 500 plus nie wchodzi w grę"

Adam Nowiński
Czy państwo dobrze wykorzystało pieniądze, które przyniosły lata dobrobytu? To pytanie zadają sobie teraz wszyscy, którym kryzys zajrzał w oczy. Niektóre kraje od dawna przygotowały się na ciężkie czasy. Polska z kolei tworzyła programy socjalne, których finansowanie jest coraz bardziej zagrożone. Czy przyjdzie nam łatwo z nich zrezygnować? A może sami przejrzymy na oczy i stwierdzimy, że rozdawnictwo nie było dobrym rozwiązaniem?
Czy kryzys zmieni podejście Polaków do programów socjalnych? Fot. Jakub Włodek / Agencja Gazeta

Poniższy artykuł jest częścią cyklu "Świat po pandemii". To akcja zainicjowana przez Sebastiana Kulczyka i jego platformę mentoringową Incredible Inspirations, w której wspólnie publikujemy 21 tekstów wyjaśniających, jak będzie wyglądała nasza rzeczywistość i "nowa normalność" po kwarantannie i koronawirusie. Czytaj więcej

Gdy w 1981 roku wprowadzono w Polsce stan wojenny, wzrosła liczba samobójstw, ludzie uciekali przed codziennością w alkohol i, co ciekawe, zapoczątkowali nowy wyż demograficzny. Teraz mamy do czynienia ze stanem epidemii koronawirusa i w kraju już widać podobne reakcje.

Jedyną niewiadomą jest wspomniany wyż demograficzny. Paradoksalnie tego zjawiska chciałoby zapewne uniknąć Prawo i Sprawiedliwość, ponieważ więcej urodzeń oznaczałoby większe wydatki na pakiety prorodzinne i socjalne. A pieniędzy w budżecie jest coraz mniej.

Rodzina 500 plus, wyprawka 300 plus, trzynasta emerytura – to tylko część programów, które od kilku ostatnich lat obciążają polski budżet. Owszem, niektóre z nich miały chwilowe zalety. Weźmy na przykład 500 plus. Program ten wyciągnął ze skrajnej biedy część społeczeństwa, ale nie przełożyło się to na wzrost liczby urodzeń. Później dość szybko okazało się, że rozdawane 500 zł z miesiąca na miesiąc traci na swojej wartości przy galopującym wzroście cen i opłat.



87 mld zł to ogromna suma pieniędzy, ale czy można było z nią zrobić coś innego? Zaoszczędzić? Wydać? Jeśli wydać, to na co? Odpowiedź podsuwa nam rozmowa z socjologiem i ekonomistą, profesorem Pawłem Kozłowskim. Jego zdaniem kraje, które lepiej poradzą sobie z kryzysem i są do niego odpowiednio przygotowane, to te, które m.in. przez lata inwestowały pieniądze na rozwój i umacnianie sektora publicznego.

– To były lata inwestycji w służbę zdrowia, czyli na przykład budowę i doposażanie szpitali. To pieniądze na podnoszenie poziomu edukacji i dofinansowanie służb. Dzięki podjęciu tych kroków kraje te mogły bardzo szybko zareagować i opanować pandemię koronawirusa. Niektóre nie musiały nawet zamrażać gospodarki i wprowadzać daleko idących restrykcji, ponieważ wiedziały, że mogą ufać swojemu systemowi zdrowia, który poradzi sobie z rozprzestrzenianiem się epidemii – wyjaśnia prof. Kozłowski.

Za przykład nasz rozmówca stawia przede wszystkim kraje skandynawskie oraz państwa Europy Północnej jak Niemcy, Holandia czy Belgia. Tam jego zdaniem służby podołały walce z kryzysem zdrowotnym i lepiej zniosą efekty kryzysu gospodarczego. Dobrym przykładem są Niemcy, które mają najlepszy stosunek łóżek na intensywnej opiece medycznej do liczby mieszkańców.

Przykład idzie z Zachodu


Jeśli spojrzeć na to pod takim kątem, to Polska przecież od lat boryka się z problemem niedofinansowanego sektora publicznego, a w szczególności ze zbyt niskimi nakładami na służbę zdrowia. Podczas ostatniego strajku lekarzy rezydentów obecny obóz władzy zgodził się na kompromisowe zwiększenie wydatków na ochronę zdrowia do 6 proc. PKB do 2024 roku, chociaż medycy domagali się większego zaangażowania.

W 2019 roku premier Mateusz Morawiecki zapowiadał, że w 2020 roku wydatki na opiekę zdrowotną przekroczą 5 proc. PKB i wyniosą ponad 109 mld zł, a więc obietnica rządu była realizowana wolniej, niż zaplanowano. Wystarczy teraz zastanowić się, jak wyglądałby nasz system opieki zdrowotnej, gdyby co roku dofinansowywać go częścią pieniędzy przeznaczaną na 500 plus?

Czy nie byłoby problemu z materiałami ochronnymi dla lekarzy podczas pandemii? Czy mielibyśmy więcej łóżek i przeprowadzali więcej testów? Nie trzeba nad tym zbytnio dywagować, bo wystarczy spojrzeć tylko za granicę na naszego zachodniego sąsiada. W Niemczech wykonuje się 20 tys. testów na koronawirusa na milion mieszkańców. U nas prawie cztery razy mniej. Ponadto Niemcy nie narzekali na brak środków ochrony osobistej, na liczbę łózek i respiratorów, bo tam na służbę zdrowia wydaje się ponad 11 proc. PKB.
Plany co do efektów 500 plus były ogromne...Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta

Oszczędzanie popłaca


Warto także spojrzeć na inny aspekt związany z naszym zachodnim sąsiadem, a mianowicie na oszczędzanie. W Polsce ostatnie lata prosperity gospodarczej i zwiększenie ściągalności podatków znacząco wpłynęły na wzrost wpływów z PIT, CIT i VAT.

Weźmy na przykład CIT, czyli podatek od przedsiębiorstw. W 2019 roku Ministerstwo Finansów zakładało, że do budżetu wpłynie z tego tytułu 34,8 mld zł. Tymczasem okazało się, że planowana kwota wzrosła do 50 mld zł. Tak samo było z podatkiem VAT. Dochody z jego tytułu tak dynamicznie rosły, że w 2019 roku wynosiły 182 mld zł, a na 2020 rok zakładano, że wzrosną do 196,5 mld zł.

Stąd też państwo miało część środków na różnego rodzaju socjalne "plusy". Inaczej zaś do dodatkowych pieniędzy podchodzili Niemcy. Oni swoje nadwyżki budżetowe oszczędzali. Tak było na przykład z 58 miliardami euro za 2018 rok i 43,5 miliardami euro za pierwsze półrocze 2019 roku. Rząd w Berlinie nie wydał ich, tylko odłożył je na czarną godzinę.

– Rzeczywiście Niemcy mają ogromne nadwyżki budżetowe, które wynikają z ich agresywnej ekspansji gospodarczej, która dzieje się kosztem Unii Europejskiej – mówi nam prof. Kozłowski. Jego zdaniem jest to bardzo egoistyczna polityka gospodarcza. Jednak wydaje się, że się sprawdza w dobie kryzysu.

Dzięki zaoszczędzonym miliardom euro Niemcy mogli od razu wyłożyć aż 750 mld na pomoc przedsiebiorcom i pracownikom, którzy ucierpieli przez kryzys. W tym czasie obecny rząd w Polsce zaoferował jedynie 47 mld euro analogicznej pomocy w tzw. tarczy antykryzysowej. Różnica jest więc przeogromna.

Ale polski budżet nie ma pieniędzy nie tylko na nagłe wydatki. Jeszcze przed kryzysem rząd szukał wszelkich możliwych opcji finansowania programów socjalnych przez mimo wszystko zwalniającą gospodarkę i rosnące koszty nowych "plusów". Na pierwszy ogień poszły więc "poduszki finansowe" ulokowane w różnego rodzaju funduszach pomocowych.

Na przykład ostatnia trzynasta emerytura została przecież sfinansowana z Funduszu Pomocy Niepełnosprawnym. Rząd szukając pieniędzy na dodatki socjalne sięgnął także po pieniądze Polaków w OFE zmieniając je w indywidualne konta emerytalne i pobierając przy tym 15 proc. opłaty za przekształcenie środków.

Nic więc dziwnego, że w dobie kryzysu słyszymy z ust ministra finansów Tadeusza Kościńskiego, że mamy 9-miliardowy deficyt i będzie się on pogłębiał. Ponadto resort finansów zakłada, że przekroczy on w tym roku 5 proc. PKB. A to dopiero początek, bo eksperci już przewidują drugą falę kryzysu na jesieni.

Czy kryzys będzie dla nas kubłem zimnej wody?


Dlatego coraz silniej wybrzmiewają głosy ekonomistów i zwykłych obywateli, którzy nawołują do likwidacji niektórych dodatków socjalnych, m.in. 500 plus, bo ich kontynuacja jest nieopłacalna. Tylko czy Polacy rzeczywiście przejrzą w końcu na oczy? Czy dojdą do wniosku, że rozdawnictwo nie popłaca i trzeba z niektórych rzeczy zrezygnować?

– Oczywiście, że kryzys uwidoczni nam, że brak oszczędności poczynionych w okresie prosperity zawsze ma swoje przykre konsekwencje w latach chudych - mówi naTemat.pl Karolina Lewicka, politolog, publicystka i dziennikarka Radia TOK FM.

– Ale ta świadomość będzie dotyczyć przede wszystkim naszych domowych budżetów, raczej nie dostrzeżemy sensowności zastosowania tej reguły na poziomie makro, czyli w skali całego państwa. Po prostu budżet i finanse publiczne są dla nas bytem zbyt abstrakcyjnym. Ale są też inne przyczyny – twierdzi nasza rozmówczyni. Jakie?

Po pierwsze: przeciętnemu wyborcy działania władzy rzadko kiedy układają się w jeden, logiczny ciąg przyczynowo-skutkowy. Skoro przez pięć lat rozrzucano pieniądze z helikoptera, to teraz, w 2020 roku, one też powinny być na pomoc dla przedsiębiorców i pracowników. Niestety tak nie jest, gdyż wszystko trzeba finansować z długu, bo kasa państwa świeci pustkami.

– Takie myślenie wymagałoby przecież szerokiego spojrzenia na oś czasu, gdy tymczasem ludzie zwykle są głęboko zanurzeni w teraźniejszości. W politologii nazywamy to orientacją prezentystyczną – liczy się tu i teraz, a nie wyciąganie wniosków z przeszłości czy projektowanie przyszłości – tłumaczy Lewicka.

Według niej kluczowy jest w tym przypadku brak zaufania do elit politycznych. Polacy wychodzą z założenia, że nawet gdyby nie było przez ostatnie lata żadnych transferów socjalnych, to te pieniądze i tak by przepadły w jakiejś czarnej dziurze budżetowej, bo każda władza jest albo niegospodarna, albo kradnie.

Likwidacja 500 plus? Nigdy w życiu!


Istnieje jedynie niewielki odsetek racjonalnych wyborców, którzy dobrze zdają sobie sprawę z tego, że rząd nie tylko wydawał bieżące dochody i w związku z tym nie był w stanie nic odłożyć, ale dodatkowo wydrenował przez ostatnie lata wszystkie dostępne "poduszki finansowe". Zdaniem Lewickiej, głos tych, którzy nawołują do wydatkowej wstrzemięźliwości, to głos wołającego na puszczy.

– Likwidacja programów socjalnych nie wchodzi w grę, bo byłaby równoznaczna z politycznym samobójstwem. Można wyborcom coś obiecać, a potem tej obietnicy nie dotrzymać – jakoś to zniosą. Ale jak już obywatelom coś daliśmy, to nie można tego odebrać, bo strata zawsze boli najbardziej – wyjaśnia dziennikarka.
Kolejka przed punktem składania wniosków o 500 plus.Fot. Cezary Aszkiełowicz / Agencja Gazeta
– PiS doszedł do władzy pod hasłem "damy radę", a teraz miałby się przyznać, że jednak nie dał rady? Upadłaby opowieść o tym, że "wystarczy nie kraść", by pieniędzy na wszystko starczyło. Aby utrzymać tę narrację przy życiu, PiS jest gotów zadłużać państwo czy nawet dodrukowywać pieniądze. To klasyka działania wszystkich populistów – dodaje.

Zbiorowa odpowiedzialność pomoże w kryzysie?


Polacy są jednak po raz kolejny zjednoczeni w kryzysie pandemicznym. Wydaje się, że wspólna walka z koronawirusem zbliżyła nas podobnie jak po śmierci papieża Jana Pawła II czy po katastrofie smoleńskiej. Ale, czy ta jedność mogłaby wpłynąć na zmianę w świadomości Polaków i pozwoliła im zrezygnować z przywilejów socjalnych w imię wyższego dobra?

– Moim zdaniem nie. Po pierwsze, ta jedność jest chwilowa, podobnie jak po śmierci Jana Pawła II. Gdzie jest pokolenie JPII, które miało się wówczas rzekomo narodzić? Podobnie było po katastrofie smoleńskiej, która z kolei, głównie za sprawą polityków, nie tylko nas nie zjednoczyła, ale wyjątkowo trwale i głęboko podzieliła – twierdzi Lewicka.

Obecnie w sytuacji zagrożenia i lęku, obserwujemy wiele fantastycznych, wspólnotowych działań – ludzie szyją maseczki, pomagają seniorom, zawożą obiady medykom – ale ta jedność nie będzie miała na nas przełożenia, kiedy epidemiczny kryzys już minie. Wówczas, znów wrócimy w stare koleiny.

Nie ma więc co liczyć na refleksyjność społeczeństwa. Lubimy żyć dobrze i nie chcemy tego zmieniać. Szkoda tylko, że właśnie teraz przyszedł czas, żeby zapłacić za wszystkie te wygody i niektórzy odczują ten koszt bardzo boleśnie.


***
Karolina LewickaFot. Albert Zawada / Agencja Gazeta
Karolina Lewicka – publicystka i dziennikarka Radia TOK FM. Wcześniej związana z Telewizją Polską. Odeszła ze stacji na początku stycznia 2016 roku – kilka dni po tym jak prezesem publicznej telewizji został Jacek Kurski. Prowadziła m.in. programy publicystyczne w TVP Info i przygotowywała materiały do "Wiadomości" w TVP1. Jest stałą publicystką w "Newsweeku" oraz w portalu naTemat.pl.
Prof. Paweł KozłowskiFot. ce.uw.edu.pl
Dr hab. Paweł Kozłowski, prof. UW – Socjolog i ekonomista. Zajmuje się ekonomią polityczną, ekonomią transformacji i społecznymi oraz ideowymi aspektami przekształceń systemowych. Uprawia też krytykę sztuki. Dyrektor do spraw naukowych Instytutu Nauk Ekonomicznych PAN, profesor Uniwersytetu Warszawskiego.