Tomasz Kaczor, laureat nagrody World Press Photo: katolewicowa wrażliwość w służbie fotografii

Michał Jośko
Niedawno ten warszawiak z rocznika 1984 został laureatem prestiżowego konkursu World Press Photo. Porozmawiajmy o tym, co stoi za zdjęciem, które wygrało w kategorii Portret Roku, a przedstawiającym piętnastoletnią Ormiankę z Ośrodka dla Cudzoziemców w Dębaku, cierpiącą na syndrom rezygnacji. Dowiedzmy się, czy z perspektywy Tomasza zawód fotografa zdeprecjonował się i co liczy się dla człowieka o poglądach lewicowych, który czuje przynależność do Kościoła.
Tomasz Kaczor Fot. archiwum własne
Na początku był...

Pytasz o pierwszy aparat? To zabawne, że tyle osób zadaje to pytanie, jakbym był jakimś nestorem fotografii (śmiech). Podstaw fotografii uczyłem się na Zenicie taty. Prosty manualny aparat bez żadnych dodatkowych opcji: tylko przysłona i czas naświetlania. Do tego stałoogniskowy obiektyw 50 mm.

Ale w sumie było to jeszcze w poprzedniej epoce, w czasach fotografii analogowej. I myślę, że tym, co na początku najmocniej wciągnęło mnie w świat fotografii, to właśnie doświadczenie pracy w ciemni – robienie odbitek, ten magiczny moment gdy na papierze zanurzonym w wywoływaczu zaczyna powoli wyłaniać się czarno-biały obraz.
Zdjęcie z reportażu o Teatrze 21, wykonane dla portalu warszawa.ngo.pl"Fot. archiwum własne
A jak wyglądał moment, w którym pasja przerodziła się w pracę?

Przez wiele lat moja praca była związana z fotografią, ale nie w tak bezpośredni sposób. Ukończyłem specjalizację Animacja Kultury w Instytucie Kultury Polskiej UW i już w czasie studiów związałem się z Towarzystwem Inicjatyw Twórczych „ę”.


Jako ich Latający Animator Kultury odwiedzałem różne miejsca w Polsce (przeważnie mniejsze miasteczka i wsie) i prowadziłem tam swoje okołofotograficzne warsztaty. Fotografia była dla mnie narzędziem, dzięki któremu udawało mi się zachęcić dzieci i młodzież do zgłębiania ich lokalnych historii.

Natomiast pierwsze reporterskie zlecenia realizowałem dla warszawskiego oddziału portalu organizacji samorządowych ngo.pl, z którym zresztą z przyjemnością współpracuję do dziś.
Portret Siostry Jeannine Gramick, rzymskokatolickiej zakonnicy ze Stanów Zjednoczonych walczącej o prawa osób LGBT+, wykonane dla "Kontaktu"Fot. archiwum własne
Jesteś też współzałożycielem magazynu "Kontakt". Wyjaśnisz, w jaki sposób naprawia świat ktoś, kto deklaruje, iż jest przedstawicielem lewicy katolickiej?

Wiem, że katolewica jest pojęciem, które dla wielu osób brzmi jak oksymoron, jednak pamiętajmy, że tak naprawdę lewicowa wrażliwość jest bardzo bliska wartościom chrześcijańskim. Troska o słabszego, prześladowanego, wykluczonego – przecież wszystkie te rzeczy znajdują się w Ewangelii.

Przechodząc do "Kontaktu": można powiedzieć, że wychowałem się w kręgach skupionych wokół Klubu Inteligencji Katolickiej i to właśnie tam spotkałem większość moich przyjaciół. W pewnym momencie z częścią z nich uznaliśmy, że dobrze byłoby stworzyć magazyn mówiący o rzeczach dla nas ważnych.

Od 12 lat działamy, pokazując, że można mieć i poglądy lewicowe, i czuć przynależność do Kościoła. Mówimy o rzeczach, które powinny być naprawdę istotne dla każdej osoby wierzącej, jednak ten przekaz nie jest skąpany w religijnym sosie.

Ekologia, problemy ludzi w kryzysie bezdomności, prawa mniejszości seksualnych, uchodźcy, osoby zagrożone wykluczeniem – piszemy o sprawach budujących naszą lewicową wrażliwość. I pokazujemy, mam nadzieję, że inny Kościół katolicki jest możliwy.
Nagrodzone zdjęcie "Przebudzenie", wykonane na potrzeby reportażu opublikowanego w "Dużym formacie"Fot. archiwum własne
Jeden z wymienionych tematów – problemy uchodźców – prowadzi tę rozmowę do zdjęcia "Przebudzenie", które zapewniło ci wygraną w konkursie World Press Photo. Ile prób odniesienia takiego sukcesu masz na koncie?

Jeśli pytasz o to ile razy wcześniej wysyłałem zdjęcia na konkurs, tak się składa, że był to mój debiut, choć mam wrażenie, że może trochę za bardzo działa to na wyobraźnię niektórych dziennikarzy. W praktyce nie jest to zbyt istotne, za to sprawia, że umknąć może inna ważna kwestia.

Nie chcę dyskredytować tego sukcesu, ale dla mnie równie ważne jak wyróżnienie w konkursie jest to, że dzięki World Press Photo ta historia trafiła do bardzo szerokiego grona odbiorców na całym świecie.

Szczególnie w tym czasie, gdy problem migracji przymusowych powrócił znów z większą siłą za sprawą wydarzeń na granicy turecko-greckiej. Nie mam niestety złudzeń, że czekają nas w niedalekiej przyszłości kolejne kryzysy migracyjne – wkrótce te spowodowane katastrofą klimatyczną.

A swoim zdjęciem chcę przypomnieć o tym, że 52 proc. uchodźców to dzieci. Chcę pokazać, że stres związany z deportacją potrafi doprowadzić je do ekstremalnego wyłączenia się z życia, czyli tzw. syndromu rezygnacji.

Po wygranej zyskałeś taką pewność siebie, że teraz będziesz startował we wszystkich możliwych konkursach?

Cały czas fotografuję ważne dla mnie tematy. Teraz, gdy rozmawiamy, złapałeś mnie w trakcie powrotu znad Biebrzy, czyli miejsca bardzo dla mnie ważnego, które razem z Towarzystwem Krajoznawczym "Krajobraz" odwiedzamy kilka razy w roku.

Tej zimy – po raz pierwszy – nie pojechaliśmy tam, by jeździć na łyżwach po zamarzniętych rozlewiskach, bo nie było ani mrozów ani rozlewisk… Pożary są prostą konsekwencją tej ogromnej suszy, która trwa w Polsce już od jakiegoś czasu, ale dopiero od niedawna mam wrażenie, że dociera do medialnego mainstreemu.

Dziś pojechałem nad Biebrzę bez żadnego zlecenia, tylko z potrzeby serca. Pojechałem, żeby zobaczyć na własne oczy ten postapokaliptyczny krajobraz, pobyć w nim, może przeżyć rodzaj żałoby? Uświadomić sobie pewne rzeczy i spróbować je pojąć. A tak już mam, że najlepiej i najgłębiej wychodzi mi to wtedy, gdy fotografuję.
Zdjęcie spalonego lasu nad Biebrzą, wykonane podczas ostatniego wypadu w to miejsceFot. archiwum własne
Przez głowę przewijają się czasem myśli dotyczące tego, jak zdeprecjonowany został zawód fotografa? Wiesz, niegdyś prestiżowe tytuły obsypywałyby cię złotem, opłacały ekscytujące wyprawy w najdalsze zakątki świata...

Nie uważam, że zawód fotografa się zdeprecjonował. Owszem, medium zrobiło się bardziej demokratyczne, między innymi z tego powodu, że dobry sprzęt jest łatwo dostępny i stosunkowo tani. Ale o tym, czy jakieś zdjęcie zostanie zapamiętane na dłużej wciąż decyduje coś więcej, niż techniczna jakość.

A co zmienia się w życiu człowieka, który zostaje laureatem World Press Photo?

Jeszcze nie wiem. Chwilowo ciężko mi to ocenić, bo moje zwycięstwo wypadło w dosyć niecodziennych okolicznościach. Przez kilka pierwszych dni po ogłoszeniu wyników konkursu dostawałem bardzo dużo ciepłych słów, nie tylko od przyjaciół czy znajomych. Pisali też wszyscy moi zleceniodawcy, publikując w swoich kanałach na mediach społecznościowych zdjęcia, które dla nich robiłem.

Było to bardzo miłe. Uświadomiło mi też, że tych fotografii jest już naprawdę sporo. Mam nadzieję, że stan rzeczy się nie zmieni, że będę mógł dalej realizować ważne dla mnie tematy. Nie spodziewam się, że teraz otworzy się nade mną niebo. Wystarczy mi, jeśli nie zabraknie ciekawych zleceń i czasu na to, by realizować szczególnie ważne dla mnie tematy.