"Proszę Boga by to się skończyło". Pielęgniarki z "pierwszej linii frontu" o swojej codzienności
Jest piekielnie gorąco. Czujesz, jakby twoje ciało w tym kombinezonie zaczynało płonąć. Obraz staje się niewyraźny. To zaparowane gogle. Po głowie spływa pot. Nogi masz jak dwa klocki. Idziesz niczym robot. Byle wytrzymać… To nie scenariusz filmu science-fiction. To pielęgniarska rzeczywistość w polskim szpitalu zakaźnym jednoimiennym.
Pik, pik. Temperatura zmierzona. Potem wywiad epidemiologiczny. Bardzo dokładny, wiele pytań. To teraz konieczność, bez tego nie da się przejść dalej. Szpital jednoimienny przypomina twierdzę.
Nie boją się mnie
– Marzenia? Jakie marzenia! Tu chodzi tylko o powrót do normalności. Do normalnej pracy – podkreślają od razu.
To oznacza, że nie myśli wcale o porzuceniu zawodu po koszmarze epidemii.
– Budzę się rano, wiem, że będzie ciężko, ale teraz też wiem, że mam rodzinę, która mnie wspiera i mam też sąsiadów, którzy na pewno się mnie nie boją – dodaje Beata.
Nie ma czasu
Posiedzieć w domu, w ogródku, spotkać się ze znajomymi i iść na spacer bez maseczki. Odwiedzić rodzinę. Tak rzeczywistość po epidemii SARS-CoV-2 widzi Irena. Kiedy to nastąpi? Na to pytanie nikt tu nawet nie szuka odpowiedzi. Nie ma na to czasu. Właśnie przyjechała kolejna karetka.
Czego im życzyć? Siły, zdrowia i wytrwałości – wymieniają. Nic innego. Tak naprawdę ja po prostu proszę Boga by to się skończyło – dodaje Irena.
Pielęgniarki ze szpitali jednoimiennych marzą, żeby w końcu skończyła się epidemia koronawirusa.•Fot. Freerange Public Domain Archives
– Do tego testy. Za każdym razem nerwy. Jaki będzie wynik testu na koronawirusa? Gdy przychodzi negatywny - cieszymy się jak dzieci…
Czytaj także: "Z dziećmi tego pana się nie bawcie, bo mają wirusa". Nie wszyscy widzą w nich bohaterów