"Niemoralna zmiana Andrzeja Dudy". Promotor prezydenta ocenia jego ruch ws. Sądu Najwyższego

Daria Różańska
– Jeśli Andrzej Duda we wszystkim, co robi, zawsze działa zgodnie z zasadami wprowadzonymi przez partię rządzącą, to do przewidzenia było, że i teraz zachowa się tak, jak chce partia rządząca – tak profesor Jan Zimmermann, były kierownik Katedry Prawa Administracyjnego na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Jagiellońskiego, promotor pracy doktorskiej Andrzeja Dudy, komentuje powołanie przez prezydenta Małgorzaty Manowskiej na I Prezes Sądu Najwyższego.
Prof. Jan Zimmermann był kierownikiem Katedry Prawa Administracyjnego UJ, a także promotorem pracy doktorskiej prezydenta Andrzeja Dudy. Fot. Twitter
W poniedziałek 25 maja prezydencki rzecznik na Twitterze ogłosił, że pierwszą prezes Sądu Najwyższego zostanie profesor Uniwersytetu Łazarskiego Małgorzata Manowska. Mimo iż większe poparcie Zgromadzenia Ogólnego miał profesor Włodzimierz Wróbel (50 głosów), Manowska – o połowę mniej.

W kuluarach od dawna mówiło się, że to Manowska jest faworytką i Andrzeja Dudy, i Zbigniewa Ziobry do objęcia stanowiska po Małgorzacie Gersdorf. W 2007 roku była zastępcą Ziobry w Ministerstwie Sprawiedliwości. Wiceministrem w tym samym resorcie był wówczas także Andrzej Duda. Profesor Manowskiej przypięto łatkę prezesa, który będzie bardzo wygodny dla obozu władzy.

Prezydent Andrzej Duda powołując Małgorzatę Manowską na Pierwszą Prezes Sądu Najwyższego pana zawiódł, a może zaskoczył?



Profesor Jan Zimmermann: – Nie, prezydent mnie nie zaskoczył. Jeśli Andrzej Duda we wszystkim, co robi, zawsze działa zgodnie z zasadami wprowadzonymi przez partię rządzącą, to do przewidzenia było, że i teraz zachowa się tak, jak chce partia rządząca.

A jak to się ma do powołania na wiceprezesa Trybunału Konstytucyjnego sędziego Mariusza Muszyńskiego? W lipcu 2017 roku Andrzej Duda mówił, że "uzyskanie większości głosów Zgromadzenia Ogólnego Sędziów Trybunału Konstytucyjnego jest elementem najważniejszym".

No właśnie o tym chciałem powiedzieć. Od strony politycznej pan Andrzej Duda mnie nie zaskoczył, od strony prawnej – zrobił to, co powinien – w oparciu o konstytucję, chyba że uznamy iż ta procedura była wadliwa.

Natomiast pan prezydent po raz kolejny zaskoczył mnie od strony moralnej. Trzy lata temu wyraźnie powiedział, że liczba uzyskanych głosów jest najważniejszym kryterium do powołania wiceprezesa Trybunału Konstytucyjnego. Pewnych poglądów trzeba się trzymać, a Andrzej Duda dostosowuje je do zmieniającej się rzeczywistości politycznej. To taka zmiana koniunkturalna, niemoralna.

Tajemnicą nie było, że od dawna profesor Małgorzata Manowska była szykowana na pierwszą prezes SN. "DGP" donosił o tym już w lipcu 2018 roku, w październiku neo-KRS mianowała ją na sędziego Sądu Najwyższego.

Mam szacunek do pani Małgorzaty Manowskiej. To osoba ceniona, mająca duży dorobek naukowy. Tylko nie powinno być tak, że pierwszym prezesem Sądu Najwyższego zostaje ktoś związany z ministrem sprawiedliwości, czyli z władzą wykonawczą.

Pani Manowska pracowała w 2007 w tym samym resorcie co Zbigniew Ziobro i Andrzej Duda.

Tak. Mamy tu kolejny przykład naruszenia zasady trójpodziału władz. To nie tyczy się personalnie pani Manowskiej, tylko pewnej zasady.

Nie chcę wypowiadać się na temat pani Manowskiej, aczkolwiek uważam, że świetnym prezesem Sądu Najwyższego byłby profesor Włodzimierz Wróbel. Przepracowałem z nim wiele lat, on był jednym z moich pierwszych studentów. Obserwowałem jego rozwój przez te lata: to osoba kryształowa, na najwyższym poziomie moralnym i naukowym, prawdziwy spadkobierca profesora Andrzeja Zolla.

I to profesor Wróbel otrzymał największe poparcie Zgromadzenia Ogólnego sędziów Sądu Najwyższego.

Dokładnie tak, i to nie dlatego, że wybrali go starzy czy nowi sędziowie – to nie my powinniśmy robić podziały. On po prostu na to zasługuje..

Wiele osób twierdzi, że procedura wyboru pierwszej prezes SN od początku była wadliwa. W PiS mówią, że prezydent mógł sobie wybrać z przedstawionej listy, kogo chciał. Zgodzi się pan?

Nawet jeśli przyjmiemy, że Andrzej Duda tutaj nie złamał prawa – mógł wybrać każdego spośród pięciu kandydatów – to jednak doszło do złamania prawa przez przewodniczącego Zgromadzenia Ogólnego, który nie pozwolił na podjęcie uchwały.

Zajmuję się od wielu lat prawem administracyjnym – dla nas dogmatem jest, że organ kolegialny zawsze wypowiada się w formie uchwały.

Tutaj doszło do głosowania, a przewodniczący pośpieszył się – sądzę z wyrachowania – i nie dopuścił do powstania uchwały, tylko przekazał prezydentowi listę, która nie była efektem końcowym, tylko zbiorem opinii poszczególnych sędziów o poszczególnych kandydatach. Należało to zebrać i ustalić stanowisko całego gremium.

Czyli było to niekompletne, nie dopełniono procedury?

Poszedłbym dalej: prezydentowi nie przekazano tego, co powinien on otrzymać zgodnie z konstytucją. Wobec tego, gdyby prezydent spojrzał na to od strony prawnej i proceduralnej, to mógłby powiedzieć, że nie przekazano mu żadnej listy poparcia, i dlatego nie mam z czego wybrać.

Prezydent przeszedł nad tym do porządku. Nie mogę mu zarzucić, że złamał tu prawo. Nie ma on kompetencji, ani nie musiał oceniać, co zrobił przewodniczący zebrania. Ale patrząc na to od strony Sądu Najwyższego i Zgromadzenia Ogólnego, było to wadą kardynalną, decydującą. Odpowiedzialność za to spada na pana przewodniczącego Andrzeja Stępkowskiego, który z drugiej strony patrząc, jest wybitnym naukowcem.

Sędziowie Sądu Najwyższego alarmowali i mówili Andrzejowi Dudzie, że procedura wyboru była od samego początku wadliwa.

To prawda, oni alarmowali i to od samego początku. Chcieli wysłać do prezydenta dokument, który to tłumaczył. Z mediów słyszałem, że przewodniczący nie przepuścił tego pisma, a następnie zdjął je ze strony Sądu Najwyższego.

Niektórzy sędziowie i prawnicy kwestionują też, czy pani sędzia Małgorzata Manowska jest sędzią Sądu Najwyższego. Podnoszą chociażby argument, że brała udział w procesie nominacyjnym, który został zakwestionowany przez Trybunał w Luksemburgu i Sąd Najwyższy w uchwale trzech Izb w styczniu.

Musimy jasno powiedzieć, że pani Manowska nie jest sędzią w rozumieniu wyroku Trybunału Europejskiego, bo została powołana przez KRS, która nie ma do tego kompetencji, ponieważ nie jest konstytucyjnie ustanowiona. Jest to najgłębsze sedno całej sprawy.


Sędzia SN Krzysztof Rączka mówił mi wczoraj, że dziwi go iż ktoś z takim dorobkiem sędziowskim, stopniami naukowym jak pani Manowska, przystąpił w ogóle do konkursu organizowanego przez nową Krajową Radę Sądownictwa.


No więc właśnie, to zapewne też świadczy o jej osobowości. Kluczowe jest, że pani Manowska nie jest sędzią. Wszyscy później machnęli na to ręką.

Pozostaje jeszcze kwestia Krajowej Szkoły Sądownictwa i Prokuratury, która pani Manowska do wczoraj kierowała, toczy się tam postępowanie prokuratorskie w związku z wyciekiem danych 50 tys. sędziów, prokuratorów, asesorów. To jej nie dyskwalifikowało?

To rzecz innego kalibru. To już nie dotyczy procedury powołania, dlatego nie chcę tego komentować. Nie wypada mi.

Od strony dorobku naukowego – można powiedzieć, że pani Manowska nadawałaby się na prezesa Sądu Najwyższego, choć nie tak jak pan Wróbel. Ale w Sądzie Najwyższym nie jest tak samo jak z tym, z czym mamy do czynienia w Trybunale Konstytucyjnym.

No właśnie, czy Sąd Najwyższy czeka taka sama droga jak Trybunał Konstytucyjny? Wielu sędziów i prawników nie stawia znaku równości między Manowską a Przyłębską.

Jeżeli chodzi o prezes Trybunału Konstytucyjnego i Sądu Najwyższego – od strony poziomu nie postawiłbym tu znaku równości, natomiast od strony formalnej – jest znak równości. Mamy tu podobną sytuację: osoba powołana przez neo-KRS jest pierwszym prezesem Sądu Najwyższego i prezesem Trybunału Konstytucyjnego.

Tylko że w Trybunale Konstytucyjnym jest 15 sędziów, z czego 14 to są ludzie z "nowego nadania". W Sądzie Najwyższym mamy przewagę sędziów, których nazywa się "starymi", czyli tych, którzy wiedzą na czym polega sądzenie w Sądzie Najwyższym, wymierzanie sprawiedliwości i oni tak łatwo się nie dadzą upolitycznić. Myślę, że oni będą robić swoje.

Mimo wszystko jednak liczę na panią Manowską. Liczę, że będzie osobą, która stanie na wysokości zadania. Czasami się mówi, że komuś wielki awans pomaga, żeby jakoś oderwać się od "złych źródeł".

Pani Manowska zapewniała, że uchroni Sąd Najwyższy przed wpływem polityków, ale niewiele osób w to wierzy.

Trzymamy ją za słowo. Proszę zwrócić uwagę, że nawet w Trybunale Konstytucyjnym pojawiły się osoby, które się pani Julii Przyłębskiej sprzeciwiają i to bardzo ostro.

Poza tym widzę tu jeszcze jedną jaskółkę – fakt, że pan sędzia Michał Laskowski został powołany na szefa Izby Karnej Sądu Najwyższego. To niezwykle wartościowy i sędzia, i człowiek. Myślę, że w ten sposób prezydent chciał trochę złagodzić ten swój krok.

Sędzia Raczka powtarza, że starzy sędziowie tak łatwo się nie dadzą.

Przemawia może przeze mnie solidarność profesorska, ale mam trochę zaufania do pani Manowskiej.

Pozostaje nam wierzyć, że pani Manowska nie ulegnie wpływom władzy?

Należy wierzyć, że nie będzie tragedii. Są tacy, którzy mówią, że Sąd Najwyższy już został "utopiony". Prezes jednak nie jest sądem.

A nie został?

Uważam, że to zbyt skrajne opinie. Co do Trybunału Konstytucyjnego – nie mam wątpliwości. Co do Sądu Najwyższego – ciągle mam nadzieję. To też inna instytucja – Sąd Najwyższy orzeka w tysiącach spraw ludzkich i nie sądzę, że one wszystkie od razu będą upolitycznione.