Smartfony, auta, kobiety, sprośne żarty. Autor kanału "Pozdro z KRLD" obala mity o Korei Północnej

Michał Jośko
Oto Emil Truszkowski – Polak zamieszkały w Japonii, lecz specjalizujący się w organizowaniu wycieczek do Korei Północnej oraz youtuber prowadzący kanał "Pozdro z KRLD", na którym opowiada o sekretach najbardziej odizolowanego państwa świata. W rozmowie z naTemat prostuje fake newsy dotyczące tej dyktatury i zdradza, jak NAPRAWDĘ wyglądają tamtejsze realia: od możliwości prowadzenia działalności biznesowej (również przez Polaków) i rozwoju technologicznego (słyszałeś kiedyś o północnokoreańskich samochodach i smartfonach?), aż po radosną konsumpcję alkoholu, pandemię koronawirusa i sytuację kobiet (włączając w to Kim Jo Dzong).
Emil Truszkowski z kanału Pozdro z KRLD Fot. archiwum własne
Zacznę od pytania tak idiotycznego i trywialnego, że w dalszej części rozmowy niczym już nie zaskoczę: dlaczego zainteresował się pan akurat Koreą Północną?

Alpinista zapytany o to, dlaczego interesuje się górami, odpowie "bo są". I chyba podobnie jest w moim przypadku. Pewnego dnia dowiedziałem się, że jest kraj niezwykle ciekawy, a zarazem bardzo tajemniczy. Zetknąłem się z rozmaitymi sensacyjnymi historiami na jego temat i postanowiłem sprawdzić, na ile są prawdziwe.

Wszystko zaczęło się od pewnego filmu dokumentalnego, który obejrzałem w telewizji będąc gimnazjalistą. Była to nakręcona w roku 1989 "Defilada" Andrzeja Fidyka. Zacząłem zastanawiać się, jak ci ludzie żyją, co myślą i czy naprawdę ślepo wierzą w propagandę, szokującą nawet dla osób urodzonych w PRL-u.


Przez wiele lat sądziłem, że Polak nie może dostać się do tego kraju obrosłego mnóstwem przerażających legend. "Każdy, kto pojedzie do KRLD, zostanie rozstrzelany" – byłem jedną z osób wierzących w podobne głupoty. Później rozpocząłem studia w Chinach i dowiedziałem się przypadkowo, że do Korei Północnej można jeździć "normalnie", jako turysta.

Wykupiłem pierwszą wycieczkę i... przekonałem się, że wszystko, co wiedziałem na temat tego kraju, jest nieprawdziwe. Po powrocie do Polski zacząłem pokazywać zdjęcia z tego wyjazdu znajomym. W pewnym momencie było już tylu chętnych, że pokazy slajdów musiałem organizować w kawiarniach, które wypełniały się po brzegi. Ludzie stali wręcz w oknach.

Uświadomiłem sobie, że jest naprawdę wiele osób, które chciałyby poznać prawdziwą Koreę Północną, lecz nie wiedzą, jak to zrobić. Tak więc zacząłem organizować wycieczki do tego kraju i prowadzić kanał dotyczący KRLD, robić coś dla ludzi znudzonych clickbaitowymi idiotyzmami, które serwują nam regularnie media.
Wyprawy Emila Truszkowskiego z kanału Pozdro KRLDFot. archiwum własne
Gdyby miał pan wybrać jeden z tych idiotyzmów, byłby to...

Mit następujący: w roku 2014 kontrolowana przez tamtejszy rząd Koreańska Telewizja Państwowa (KCTV) poinformowała obywateli, że ich ojczyzna wygrała mistrzostwa świata w piłce nożnej w 2014 roku. Po internecie do dziś krąży materiał wideo, na którym spiker rzekomo przekazuje taką właśnie informację, do tego dochodzą migawki pokazujące dzielną reprezentację narodową. Pojawia się nawet Cristiano Ronaldo, twierdzący, iż mógłby grać w północnokoreańskim klubie.

Ta ewidentna bzdura, stworzona przez jakiegoś żartownisia, stała się viralem, który w pewnym momencie zaczęli przekazywać dalej również dziennikarze. To zaledwie jeden z naprawdę wielu przykładów. Pamięta pan tę wielką spiralę fake newsów, jaka rozkręciła się parę tygodni temu? Mówię o rzekomej śmierci Kim Dzong Una. Najpierw południowokoreański serwis Daily NK – powołując się na jakieś anonimowe źródło – poinformował o operacji serca przywódcy KRLD.

To, co miało miejsce później, przypominało zabawę w głuchy telefon: kolejne media grzmiały już o operacji nieudanej, zakończonej śpiączką. Następne, aby rzecz klikała się jeszcze lepiej, dołożyły do tych sensacji wątek chińskich lekarzy, ściągniętych w naprędce do Pyongyangu oraz martwego "Wielkiego Następcę".

Bzdury na temat Korei Północnej to temat rzeka. Nie ma drugiego kraju, na temat którego krąży aż tyle informacji nieprawdziwych, powielanych nawet przez media uznawane za poważne i wiarygodne. Tak jest np. z opowieścią dotyczącą basenu pełnego piranii, do którego ponoć Kim Dzong Un wrzuca swoich generałów.

Oczywiście, nie mam stuprocentowej pewności, że ów polityk nie robi podobnych rzeczy, nie posiadam dowodów na jego niewinność. Jednak wychodzę z założenia, że skoro nie istnieją jakiekolwiek dowody potwierdzające takie krwawe praktyki, należy zakładać, iż to opowieści nieprawdziwe. Wszystko to tworzy bardzo niekorzystny wizerunek KRLD jako państwa będącego połączeniem komicznego wariactwa z makabreską.
Chyba nie zacznie pan twierdzić, że to istny raj na ziemi?

Ależ w żadnym wypadku! To, że nie uprawiam ostrej krytyki, nie wypowiadam się na pewne tematy, wynika wyłącznie z pewnego założenia: prowadzę kanał podróżniczy, nie polityczny. Jednak nigdy nie twierdziłem, że w Korei Północnej jest idealnie, a tamtejsze władze nie mają niczego na sumieniu.

Ale choć od lat zaznaczam, że nie popieram komunizmu i nie pochwalam działań tego rządu, i tak ciągle stykam się z podobnymi zarzutami. Stykam się z obelgami oraz groźbami, którymi miotają pod moim adresem ludzie wierzący we wspomniane wcześniej fake newsy.

Choć staram się je wyjaśniać w sposób merytoryczny, zderzam się ze ścianą. Przecież takie osoby i tak wiedzą lepiej, tak więc w kółko jestem nazywany albo pożytecznym idiotą, albo wręcz agentem KRLD.

Czy władze KRLD kiedykolwiek próbowały wpłynąć na to, o czym pan mówi?

Nie, nigdy nie doszło do prób jakiejkolwiek ingerencji w treść moich materiałów. Nawet jeżeli tamtejsze władze mają świadomość istnienia mojego kanału na YouTube, nie było żadnych reakcji. Nie mam też absolutnie żadnych problemów z kolejnymi wizytami turystycznymi w tym kraju.
A co, jeżeli nie chciałbym poprzestać na byciu turystą i podjąć pracę w Korei Północnej?

Cóż, tutaj pole działania jest mocno ograniczone. Ten kraj nie ma zbyt wielkiego zapotrzebowania na zewnętrzną siłę roboczą. Doskonale świadczy o tym fakt, iż w KRLD mieszka na stałe zaledwie kilkuset obcokrajowców. Większość z nich stanowią dyplomaci, do tego dochodzi nieliczna kadra naukowa na tamtejszych uczelniach i... zasadniczo byłoby na tyle.

Nie mogę tam polecieć z workiem dolarów i powiedzieć "chcę zainwestować swoje kapitalistyczne pieniądze"?

Przechodzimy do bardzo istotnego wątku, związanego z powolną przemianą Korei Północnej. Rzeczywiście, pojawiają się tam pierwsi przedsiębiorcy zagraniczni – głównie Chińczycy i Singapurczycy – którzy zaczynają działalność biznesową w KRLD. Ponoć są i Polacy, którzy nieśmiało rozpoznają grunt, zdobywają odpowiednie kontakty.

To ludzie mający świadomość, że mają do czynienia z dziewiczym rynkiem, który ma naprawdę spory potencjał. Przecież to 25 milionów osób marzących o towarach z zagranicy, również z naszego kraju. Przypomnijmy sobie, jak szydzono z biznesmenów, którzy trzy dekady temu zaczynali inwestować w Chinach: "pakowanie kapitalistycznych pieniędzy w głęboką komunę? Przecież to głupota"! Dziś wiemy, że byli osobami, które wykazały się wielką dalekowzrocznością.

Podobny scenariusz czeka i KRLD. Owszem, zasadniczo to wciąż kraj zamknięty i nieufny, lecz tamtejsze przedsiębiorstwa już dziś przyjmują inwestorów zagranicznych z otwartymi ramionami. Spójrzmy na Specjalną Strefę Ekonomiczną Rajin-Sonbong, umiejscowioną niedaleko granic z Chinami i Rosją. Jeżeli ktoś ma pieniądze (oraz odpowiednie kontakty, gdyż bez nich ani rusz), już teraz może wykupić działkę, zbudować fabrykę i zatrudnić północnokoreańskich pracowników.

Prędzej czy później nastąpi moment, w którym ten rynek otworzy się na świat. Nie ma innej opcji. No a wówczas najwięcej ugrają ludzie, którzy zaczynają działać i próbują zrozumieć północnokoreańskie realia biznesowe już teraz.
Gdyby miał pan zabawić się w Nostradamusa: będzie to miało miejsce prędzej czy raczej później?

Jeżeli sytuacja międzynarodowa nie pogorszy się nagle, jeżeli nie dojdzie do jakiegoś konfliktu ze Stanami Zjednoczonymi i nie zostaną zakończone próby unormowania stosunków na linii Pjongjang-Waszyngton, to wszystko nastąpi w ciągu najbliższych kilku lat.

Proszę uwierzyć: nie jest tak, że ów kraj chce na zawsze pozostać w zamknięciu. Kim Dzong Un już dziś przygotowuje się do naprawdę wielkich zmian. Widać to doskonale w działaniach tamtejszej propagandy: telewizja coraz częściej emituje relacje z budowy a to kolejnego hotelu, a to pięciogwiazdkowego kurortu wypoczynkowego.

W KRLD powstaje naprawdę bogata infrastruktura dedykowana bogatym obcokrajowcom. W momencie, gdy Zachód zdejmie choć część sankcji, Koreańczycy z północy od razu zaczną zapraszać zamożnych gości płacących twardą walutą.

Wracając do wątku mitów: mówimy o kraju z opustoszałymi drogami, w którym nikt nie słyszał nawet o korkach ulicznych. Choć z tego, co mi wiadomo, tamtejszy przemysł motoryzacyjny prosperuje lepiej, niż nasz, nadwiślański.

Zacznijmy od wątku drugiego: mówiąc z przymrużeniem oka, ma pan rację. Przecież w Polsce nie działa żadna poważna marka samochodowa. Natomiast Korea Północna może poszczycić się np. działającą od dwóch dekad wytwórnią aut osobowych Pyeonghwa.

Jednak zaznaczmy, że tamtejszy przemysł motoryzacyjny bazuje na licencjach, głównie chińskich. Choć na ulicach stolicy widać także coraz więcej pojazdów importowanych. Jest ich tyle, że w godzinach szczytu wiele ulic Pjongjangu jest zakorkowanych.

Zakłamany obraz rzeczywistości wynika z tego, że wiele osób wyrabia sobie zdanie na temat Korei Północnej, bazując na relacjach z lat 90. ubiegłego wieku. Był to czas bardzo poważnego kryzysu gospodarczego, no i wielkiego głodu, który pochłonął życie wielu obywateli. Setek tysięcy? Milionów? Nie wiadomo.

Na szczęście to już przeszłość. Znów nie zamierzam twierdzić, że sytuacja jest idealna – w pewnych rejonach kraju (zwłaszcza w okresach, gdy plony są niższe, niż zazwyczaj) ludzie muszą naprawdę mocno zaciskać pasa. Życie tam jest znacznie trudniejsze, niż w stolicy, która – proszę uwierzyć – stała się już tętniącą życiem metropolią; z samochodami oraz nowoczesnymi sprzętami RTV i AGD. Nawet jeżeli są tam importowane nielegalnie, z pominięciem sankcji międzynarodowych.

Skoro o technologiach mowa: naprawdę spory odsetek mieszkańców KRLD posiada już smartfony. Dodajmy, zazwyczaj to sprzęty rodzimej produkcji, które sprawiają całkiem niezłe wrażenie – mają system Android, w miarę szybkie procesory, podwójne aparaty fotograficzne i dobre, pięcio-, sześciocalowe ekrany.
Wyprawy Emila Truszkowskiego z kanału Pozdro KRLDFot. archiwum własne
Jak bardzo funkcjonalność tych urządzeń jest ograniczona?

Co do łączności telefonicznej: obywatele KRLD nie mogą korzystać z roamingu. Za granicę dodzwonią się wyłącznie obcokrajowcy, korzystając z telefonów znajdujących się w placówkach dyplomatycznych oraz wybranych hotelach w stolicy.

Oczywiście zwykły Koreańczyk nie ma także dostępu do "normalnego" internetu. Może jedynie podpiąć się, korzystając z komputera bądź też smartfona, do intranetu; sieci lokalnej, w której znajdują się rozmaite portale a nawet sklepy online. Jest tego coraz więcej. Łączami internetowymi dysponują tylko niektóre organizacje rządowe albo naukowe, chociaż łączność odbywa się z wykorzystaniem chińskich serwerów, tak więc wszystko podlega podwójnej cenzurze.

Wracając do przyjezdnych: Wi-fi jest ponoć dostępne tylko w jednym hotelu. No i na lotnisku Pjongjang-Sunan, chociaż w praktyce nie za bardzo to działa; nigdy nie udało mi się do niej podłączyć. Jest też opcja wykupienia odpowiedniej usługi u państwowego operatora Koryolink, choć to usługa bardzo droga. Pamiętam, że za 100 megabajtów danych musiałem zapłacić równowartość około 660 zł.

Skoro o pieniądzach mowa, porozmawiajmy o "dualizmie cenowym" – obywatel tego kraju i przyjezdny płacą za ten sam towar albo usługę zupełnie różne kwoty. Oznacza to, że dla polskiego turysty wyprawa do KRLD jest bardzo kosztowna?

Przede wszystkim obcokrajowcy nie mogą płacić w wonach północnokoreańskich, muszą to robić przy pomocy euro, dolarów amerykańskich, bądź też chińskich juanów. Ceny? Mówiąc najogólniej: z punktu widzenia polskiego turysty nie jest tam ani szokująco tanio, ani ekstremalnie drogo.

Podam parę przykładów: w sklepie z pamiątkami za koszulkę musi pan zapłacić równowartość około 10 albo 15 euro, za dres w barwach tamtejszej reprezentacji narodowej jakieś 30 euro. Tyle samo kosztuje plakat pamiątkowy. Album z północnokoreańskimi znaczkami pocztowymi to już wydatek równy 50 euro. Tym, co wydaje się naprawdę tanie, są tamtejsze dzieła sztuki. Za 100 albo 200 euro można kupić wielki obraz olejny, namalowany przez lokalnego artystę.

Jeśli odwiedzi pan pewien supermarket w Pjongjangu, dostępny dla obcokrajowców, to zobaczy ceny absurdalnie wręcz niskie. Butelka wódki? Parę złotych. Butelka piwa? Poniżej złotówki. Jednak dotyczy to wyłącznie produktów lokalnych, bo towary z importu są naprawdę drogie. Dla porównania: Heineken albo Carlsberg to już wydatek ponad 20 zł.

Pozostając w temacie dewiz: obywatele Korei Północnej coraz częściej dokonują transakcji przy użyciu walut zagranicznych. Ba, w rejonach przygranicznych są wręcz całe targowiska, na których w ogóle nie używa się wonów północnokoreańskich, przyjmowane są wyłącznie juany.

Chodzi głównie o to, że lokalne zarobki mają się nijak do cen. Za oficjalną, wypłacaną w wonach pensję, przeciętny Koreańczyk nie kupi zbyt wiele. Dlatego bardzo powszechne jest dorabianie na boku, otrzymując wynagrodzenie w dewizach.
Wyprawy Emila Truszkowskiego z kanału Pozdro KRLDFot. archiwum własne
Przejdźmy do malowania trawy na zielono. Jaką część prawdziwej Korei Północnej mogę zobaczyć jako turysta, skoro tamtejsze władze pokazują gościom starannie wybrane wyimki z tamtejszej rzeczywistości?

To bardzo dobre pytanie, bo naprawdę wiele osób rozważających wycieczkę do KRLD, zastanawia się, czy taka wyprawa w ogóle ma sens: "przecież to jedna wielka ustawka", "słyszałem, że wszystkie osoby, które tam zobaczę, to aktorzy podstawieni przez władze".

Uspokajam: wszystkiego ustawić się po prostu nie da, to przecież niemożliwe ze względów technicznych. No i pamiętajmy, że Kim Dzong Un ma na głowie rzeczy znacznie ważniejsze, niż robienie szopek dla turystów; ich opinie nie są dla niego aż tak ważne, jak mogłoby się nam wydawać.

Oczywiście, obcokrajowiec może zwiedzać Koreę Północną wyłącznie w towarzystwie przewodników-opiekunów, którzy generalnie trzymają się ściśle określonych reguł. Jednak wystarczy rozglądać się wystarczająco uważnie, aby oprócz "stałych punktów programu" zobaczyć także prawdziwe życie KRLD, które nie jest już tak wyidealizowane.

Barbara Demick w książce "Światu nie mamy czego zazdrościć" pisze, że w Pjongjangu mogą mieszkać wyłącznie "pokazowo ładni" ludzie. Dziennikarka opisuje np. taką sytuację: gdy w jednej z rodzin przyszło na świat dziecko chorujące na karłowatość, cała rodzina została wyrzucona ze stolicy...

Nie sądzę, aby tego rodzaju opowieści miały pokrycie w rzeczywistości. To nieprawda, że w tym mieście mogą mieszkać wyłącznie piękni i bogaci. Elity, tudzież przedstawiciele rozwijającej się klasy średniej, stanowią zaledwie niewielką część jego mieszkańców.

Przemierzając Pjongjang, zobaczy pan także biednych, zaniedbanych robotników, którzy przyjechali tam z prowincji za chlebem. Na ulicach pojawiają się również osoby niepełnosprawne, poruszające się na wózkach inwalidzkich. Owszem, jest ich bardzo niewiele, lecz wynika to z kwestii zupełnie innych, niż sensacyjne opowieści o wyrzucaniu ze stolicy jednostek niedoskonałych.

Po prostu, w krajach azjatyckich osoby niepełnosprawne – czy to fizycznie, czy umysłowo – są dla rodzin tematem znacznie bardziej wstydliwym, niż w naszym kręgu kulturowym. W efekcie ukrywa się je przed światem, bardzo rzadko opuszczają domy. Do tego dochodzi jeszcze inna kwestia: w KRLD często dochodzi do przerw w dostawach prądu. No a człowiek na wózku, mieszkając w wysokim bloku, nie może opuścić mieszkania bez pomocy windy.

Przejdę jeszcze do estetyki samego miasta: choć zasadniczo Pjongjang jest miastem naprawdę czystym i zadbanym – i na tym będą skupiać się nasi przewodnicy – z łatwością dostrzeżemy również miejsca brzydkie i zaniedbane, jak w każdym innym mieście świata.

Gdy odwiedzimy prowincję, dostrzeżemy rolników uprawiających pola z użyciem wołów, choć tamtejsza propaganda zwykła twierdzić, iż Korea Północna to państwo na wskroś nowoczesne. Tak więc to, co zobaczymy podczas wycieczki KRLD, jest uzależnione od naszej spostrzegawczości.
Wyprawy Emila Truszkowskiego z kanału Pozdro KRLDFot. archiwum własne
A jak często zobaczymy tam ludzi uśmiechniętych?

Przeszliśmy do kolejnego z mitów, głoszącego, że w tym kraju śmiech jest zakazany przez władze. Oczywiście, żarty polityczne, dotyczące Kim Dzong Una, to bardzo grząski grunt, jednak zasadniczo mieszkańcy KRLD to naprawdę wesoły naród. Podobnie jak my, lubią się bawić; nawet w parkach miejskich widać tabuny ludzi, którzy urządzają pikniki, tańczą i wygłupiają się.

Dodajmy: nierzadko pod wpływem alkoholu, ponieważ to naród, który lubi sobie wypić. Pijaków, osób zataczających się po skonsumowaniu zbyt wielu procentów, nie widać zbyt często, choć i takie widoki się zdarzają.

W odcinku "Pozdro z KRLD" poświęconym poczuciu humoru Koreańczyków z północy opowiadał pan o tzw. niebieskich historiach, czyli czymś naprawdę zaskakującym w kraju wręcz ultrakonserwatywnym...

Choć zasadniczo sfera seksualna jest w tym państwie tematem tabu, to gdy ludzie poczują się w swoim towarzystwie wystarczająco swobodnie, zaczynają rzucać dowcipami o mocnym zabarwieniu erotycznym. To właśnie niebieskie historie, czyli sprośne historyjki opowiadające o zdradach małżeńskich, kochankach i rozmaitych ekscesach łóżkowych.

Co istotne, nie rzucają nimi wyłącznie we własnym gronie. Tego rodzaju żarty może poznać nawet turysta, który zżyje się ze wspominanymi wcześniej przewodnikami-opiekunami, zdobędzie ich zaufanie. Oto kolejny dowód na to, że nie wszystko w tym kraju jest kontrolowane, cenzurowane w stu procentach.

Zdaniem Korei Północnej żaden z obywateli nie zachorował na koronawirusa. Reszta świata uznała to za kolejny z purnonsensowych żartów serwowanych przez tamtejszą propagandę. Co pan na to?

Mówimy o państwie, które jako pierwsze zareagowało na to, co zaczęło się w Wuhan. Już w styczniu zamknięto granice; włączając w to i wewnętrzne, oddzielające różne części kraju. Wszystko poszło naprawdę szybko i sprawnie. Nie chodzi wyłącznie o to, że mamy do czynienia z krajem z założenia bardzo mocno odizolowanym od nie tylko od świata zewnętrznego, lecz i mocno kontrolującym przepływ ludności na swoim terytorium.

Po prostu, dla tamtejszych władz było to działanie rutynowe, przerabiane wielokrotnie. Korea Północna działa tak zawsze, gdy w Państwie Środka rozpoczyna się jakaś epidemia. No a jako reżim totalitarny może to robić bardzo skutecznie – decyzje zostają wcielone w życie w mgnieniu oka; bez jakichś głosowań, debat i czasochłonnych konsultacji.

Czy tym w KRLD rzeczywiście nie było żadnego przypadku zakażenia COVID-19? Czy to, że parę regionów objęto kwarantanną, było jedynie profilaktyką, czy może jednak izolowano chorych, którzy nie widnieli w oficjalnych rejestrach? Cóż, prawdy nie dowiemy się zapewne nigdy.

Jeżeli mam bazować na logice i zdrowym rozsądku, to nie sądzę, aby rzeczywistość wyglądała aż tak różowo. Prawdopodobnie w rejonach przygranicznych doszło do jakichś zachorowań. Jeżeli nawet tak było, to sytuacja została opanowana świetnie. Przecież poważnej ilości zachorowań nie zdołałaby zatuszować nawet najskuteczniej działająca cenzura.
Porozmawiajmy o kobietach. Z jednej strony KRLD to jedno z państw, w których panuje naprawdę silny patriarchalizm. Jednak z drugiej: wiele tamtejszych pań zarabia znacznie lepiej od mężczyzn, co chyba musi przyczyniać się do pewnych zmian, prawda?

Rzeczywiście, jakiś czas władze zaczęły przyzwalać na pewne przejawy – oczywiście w sposób mocno ograniczony – prywatnej inicjatywy. Doprowadziło to do sytuacji następującej: mężczyźni mają obowiązek pracy w zakładach państwowych (zarabiając bądź kwoty symboliczne, bądź – jak bywało w czasie największego kryzysu – nie otrzymując wynagrodzeń całymi miesiącami), natomiast kobiety mogą zajmować się handlem na bazarach, przynosząc do domu naprawdę spore kwoty.

Wszystko to lekko zachwiało obowiązującymi od tysięcy lat zasadami, zgodnie z którymi to panowie dominują w stosunkach rodzinnych i społecznych. Jednak możemy mówić o jakimś gigantycznym przełomie, to raczej bardzo powolne i subtelne zmiany.
Zmianą naprawdę szokującą byłoby zdobycie władzy przez Kim Jo Dzong, o której mówiło się parę tygodni temu. Na ile w koreańskich realiach podobny scenariusz jest czymś z gatunku fantasy?

Tak, w czasie, gdy przez świat przetoczyły się wieści na temat ciężkiej choroby, a być może i śmierci Kim Dzong Una, rozmaici eksperci zaczęli analizować scenariusz, w którym jego miejsce zajmie młodsza siostra. W mojej ocenie najmądrzejsze stanowisko zajął obóz specjalistów twierdzących, iż to opcja bardzo mało prawdopodobna.

Dlaczego? Pamiętajmy, że KRLD to kraj rządzony przez Wielkiego Następcę oraz elitę starszych panów. Pewnie, są i wpływowe kobiety, no ale to raczej wyjątki potwierdzające pewną regułę: w tej kulturze zawsze rządził mężczyzna – najlepiej w "poważnym" wieku – i nic nie zapowiada tego, że w mentalności Koreańczyków miałoby dojść do jakichś rewolucyjnych zmian. Czy realne byłoby przekazanie największej władzy dziewczynie, która niedawno przekroczyła trzydziestkę? Nie sądzę.

Oczywiście to wszystko jest gdybaniem i spekulowaniem; pamiętajmy, że przed rokiem 2011 cała rzesza speców od kwestii geopolitycznych twierdziła, iż nie ma absolutnie żadnych szans na to, aby numerem jeden w KRLD stał się Kim Dzong Un; młody dyktator, który nie miał wówczas nawet 27 lat. A jednak... Pamiętajmy, że to państwo, które zaskakuje na każdym kroku.