"Nie chcemy robić jakiegoś odgrzewanego kotleta". Pezet i Onar o tym, dlaczego Płomień 81 nie zgasł

Michał Jośko
Każdy z nich jest uznaną marką w świecie polskiego rapu. Lecz co się stanie, gdy dodać Pawła "Pezeta" Kaplińskiego do Marcina "Onara" Donesza? Wynikiem tego działania arytmetycznego jest Płomień 81, założona w roku 1998 grupa, która już dawno temu dorobiła się statusu kultowej. W tym roku, po piętnastoletniej (!) przerwie ukazał się jej czwarty album... z miejsca wpadając w koronawirusowe oko cyklonu. Dziś, gdy artyści zaczęli się odmrażać, można wreszcie usiąść i porozmawiać o krążku "Szkoła 81". Zaznaczmy: wyłącznie przy oranżadzie i paluszkach, jak przystało na pogaduchy o czasach wczesnej młodości. Powspominajmy lata 80. i 90. ub. wieku, choć nie zabraknie tu i wątków dotyczących dorosłości.
Pezet (po lewej) i Onar, czyli artyści odmrażający się Fot. mat. prasowe
Czy prace nad waszym krążkiem torpedował Onar, chcąc pobić rekord Guns N' Roses, nagrywającego album "Chinese Democracy" przez 11 lat? W końcu był niegdyś wielkim fanem tej kapeli...

Pezet: Czy Marcin torpedował powstanie nowej płyty, kierując się podobnymi pobudkami? Może nie, może tak. Nie zdradzimy, jak było naprawdę, niech to pozostanie tajemnicą. A mówiąc serio: zwlekaliśmy tak długo, bo nie chcieliśmy robić niczego na siłę, wchodzić do studia wyłącznie dlatego, że "wypadałoby wydać nową płytę". Ale gdy wreszcie poczuliśmy naprawdę wielki głód stworzenia czegoś nowego z napisem "Płomień 81", wszystko przebiegło naprawdę sprawnie.


Onar: Rany, Guns N' Roses. Rzeczywiście, uwielbiałem ich! Można powiedzieć, że ten zespół jako pierwszy zaczął kształtować mój gust muzyczny, rapem zajarałem się dopiero później. Pamiętam, że gdy w podstawówce odbywał się Mini Playback Show, udawałem Slasha. Gdzieś u mojej mamy leżą jeszcze fotki z tego debiutu scenicznego.

Twój gust muzyczny wyewoluował tak, że na solowych płytach jesteś bliższy klasycznemu hip-hopowi niż Pezet, który już dawno temu poszedł w rozmaite eksperymenty brzmieniowe. Czy można więc powiedzieć, że "Szkoła 81" – czyli coś, co można nazwać świeżym, niearchaicznym truskulem – to bardziej twoje podwórko?

O.: Można odnieść takie wrażenie, bo rzeczywiście, na pewnym etapie życia zaczęły nas interesować zupełnie inne bity: ja pozostałem wiernym fanem truskulu, natomiast Paweł poszedł w nieco inne tempa i jakieś angielskie brzmienia. Jednak Płomień 81 zawsze był czysto hip-hopowy i nowy krążek po prostu musiał mieć ten specyficzny klimat, znany już z naszego debiutu. Jednak niczego nie narzucałem, obaj czuliśmy, że tak ma być, wszystko wyszło naturalnie.

P.: Z mojej perspektywy przeszłość na "Szkole 81" jest odczuwalna głównie w tekstach. Pod tym względem jest znacznie bardziej sentymentalnie, niż w warstwie muzycznej. Pewnie, bazujemy na oldskulu, ale jednak słychać, że to rok 2020.

W studiu nagraniowym jedynym założeniem było to, że nie chcemy robić jakiegoś odgrzewanego kotleta, zamykać się na wszystko co nowe i udawać, że jaramy się tym samym, co kilkanaście lat temu. Świat się zmienia i chociaż przeszłość jest czymś ważnym, to przecież żyjemy tu i teraz.

W kawałku "Disco polo" współczesny rap jest porównywany do muzyki chodnikowej... Może potraktujemy to jako punkt wyjścia do rozmowy o waszych wstydliwych, obciachowych fascynacjach sprzed lat?

P.: Jak niemal każdy wykonawca mam na koncie rzeczy złe; kawałki, których nagrania dziś się wstydzę. No ale rozumiem, że w tym momencie mówimy o słuchaniu obciachu, a nie jego tworzeniu? Wiesz, było tego od groma, chociaż na owej liście nigdy nie znalazło się disco polo. To jedyny gatunek muzyczny, na który nie mam zgody. Nie potrafiłem się przy tym bawić nawet po pijaku, na weselach. No ale wracając do wyznań dotyczących wstydliwych upodobań muzycznych: jako młody człowiek słuchałem sporo rzeczy w stylu "Rhythm is a Dancer" Snap! albo "No Limit" 2 Unlimited.

O.: Ja pamiętam, że jako dzieciak byłem nieustannie katowany przez starszą siostrę twórczością 2 Unlimited, Ace of Base, La Bouche i Dr. Albana...

P.: Właśnie, Dr. Alban! Wiecie, że niedawno, jakieś dwa miesiące temu, wróciłem po wielu latach do jego pierwszej płyty – "Hello Afrika" z 1990 roku?

O.: Po co?!

P: Żeby przypomnieć sobie czasy dzieciństwa, bo tego albumu słuchałem namiętnie na feriach zimowych, gdy miałem 14 lat. Tak swoją drogą okazało się, że to momentami naprawdę świetna rzecz, nawet z dzisiejszej perspektywy ta muzyka jest zrealizowana całkiem nieźle.

Summa summarum: dobrze, że te wszystkie eurodance'owe nuty was nie zepsuły...

O.: Może jednak zepsuły, przecież nie wyrośliśmy na normalnych typów (śmiech).

P.: W gruncie rzeczy chyba mocniej zepsuł nas jednak uliczny hip-hop.

Pozostając w czasach zamierzchłych, chciałem porozmawiać o stołecznej Szkole Podstawowej nr 81 im. J. U. Niemcewicza. Została unieśmiertelniona w nazwie waszego zespołu, a przecież nigdy...


P.: ... żaden z nas do niej nie uczęszczał. Właśnie, może przy okazji tej rozmowy wyprostujemy pewną głupotę, która od lat krąży po internecie: ani Marcin, ani ja nie chodziliśmy do szkoły nr 81. Po prostu, pod tym budynkiem – znajdującym się tuż obok bloku, w którym się wychowywałem – ustawialiśmy się w latach 90. z ziomkami zajaranymi rapem. Chodziłem natomiast do podstawówki nr 309, tej przy ul. Koncertowej.

O.: Ja najpierw, od klasy pierwszej do trzeciej, byłem uczniem szkoły nr 313 przy ul. Cybisa. Później przeniosłem się na Mokotów, do "trzystajedenastki", żeby w końcu wylądować w szkole nr 319. W tej samej placówce edukacyjnej wylądowaliśmy dopiero jakimś czasie – było to LXX Liceum Ogólnokształcące im. Aleksandra Kamińskiego. No a skoro już weryfikujemy bzdury, które wypisują ludzie, dodam: żaden z nas nie urodził się w roku 1981.

No właśnie – Pezet to rocznik 1980, Onar: 1982. Jak udało się wam skumplować? Przecież w dzieciństwie dwa lata różnicy wieku to przepaść wręcz gigantyczna...

O.: Jakoś zawsze bujałem się z ziomkami starszymi ode mnie, no a z Pawłem zrozumiałem się wyjątkowo dobrze, bo połączyła nas muzyka. Mieliśmy identyczną zajawkę, a więc różnica wieku nie miała żadnego znaczenia. Nigdy nie patrzył na mnie jak na gówniarza, może po części chodziło o to, że zacząłem rapować nieco wcześniej. No i wiesz: hip-hop sprawia, że dojrzewasz szybciej, tak więc byłem mentalnie starszy od innych kolesi w moim wieku (śmiech).

P.: Chciałem robić rap, ale nie parał się tym żaden z moich równolatków. A więc gdy poznałem Onara, ucieszyłem się tak bardzo, że w ogóle nie rozkminiałem, ile ma lat. Pamiętam, że nagrywał już u kumpla w pokoju, takie podstawówkowe podrygi ze składem TJK, do mikrofonu zawieszonego na lampie. Gdy miałem dopiero zaczynać, on był już w tym naprawdę niezły.

Co mam powiedzieć na osiedlu, kiedy ktoś zapyta: z czego byliście naprawdę dobrzy w szkole, a co wam ewidentnie nie szło?

P.: W podstawówce uważałem się za prymusa z matematyki, jednak w liceum nauczycielka uświadomiła mi, że widzi to zupełnie inaczej. Wyobraź sobie, że pewnego razu na matmie dostałem sześć "pał" na jednej lekcji. Z odpowiedź, za brak zeszytu i pracy domowej, za nieodpowiednie zachowanie i jeszcze coś tam. Sześć jedynek w czterdzieści pięć minut!

Lubiłem też język polski i przez parę lat sądziłem, że w tej dziedzinie również jestem naprawdę dobry. No ale znowu: w liceum wychowawczyni, polonistka, dała wyraźnie do zrozumienia, że nie podziela mojego zdania. A, no i zawsze lubiłem geografię. Największą nogą byłem natomiast z biologii.

O.: Ja uwielbiałem biolę i matmę, miałem na nie grubą zajawkę, za to nienawidziłem chemii. Zresztą różnie z tymi szkolnymi sympatiami i antypatiami bywało, bo wiesz, jak jest – naprawdę wiele zależy od tego, na jakiego nauczyciela trafisz. Możesz kochać dany przedmiot, ale nieodpowiedni pedagog zniszczy tę miłość.

Pamiętam na przykład babkę od historii, która miała podstawowe braki w słownictwie i wiedzy jako takiej. Zaczynała jakiś wywód, po czym zawieszka: "kurczę, jak nazywają się ci, co nie lubią Murzynów"? Dzieciaki musiały podpowiadać: "proszę pani, rasiści". Jeżeli taka osoba ma być autorytetem i jeszcze zamierza ci dać jedynkę na koniec semestru, to chyba coś jest nie tak.

A jak było z lekcjami religii? Pezet otrzymał imiona Paweł Jan i, jak rapuje na "Szkole 81", zgodnie z planem jego mamy, miał zostać papieżem. Co poszło nie tak?

O.: Wiesz, konklawe poszło nie po jego myśli, nie pojawił się biały dym (śmiech).

P.: Mama to osoba wierząca i zawsze chodziła do kościoła, czyli miejsca, z którym z biegiem lat było mi coraz mniej po drodze. Chociaż z tyłu głowy zawsze miałem to, że rodzina, w której się wychowuję, jest katolicka, zacząłem dowiadywać się o różnych złych rzeczach, jakich dopuszcza się ta instytucja z siedzibą w Watykanie. W teorii Kościół to coś naprawdę fajnego – jeżeli masz problemy, możesz poszukać tam wsparcia. Niestety, w praktyce wszystko wygląda zupełnie inaczej.

O.: U mnie domu nie było jakichś wielkich nacisków. Wychowywała mnie mama, która nie chodziła do kościoła i nie do końca była zainteresowana praktykami religijnymi. Gdy byłem dzieckiem, tego rodzaju rzeczami zajmowała się babcia: uczyła mnie modlitw, prowadziła na msze i jakieś katechezy.

Ale cóż, już jako dziecko zadawałem na lekcjach religii pytania mocno niewygodne dla księży i katechetów. Starałem się zrozumieć, o co tak naprawdę chodzi w Biblii, no ale otrzymywałem wyłącznie niezbyt satysfakcjonujące odpowiedzi w stylu "nie ma co drążyć, trzeba wierzyć i tyle".

Pamiętam, że pod koniec podstawówki pojawił się katecheta, który był jakimś totalnie nawiedzonym świrem – opowiadał nam o tym, że objawia mu się Matka Boska itp. Gdy zrelacjonowałem to mamie, bez jakichkolwiek oporów zgodziła się, żebym zrezygnował z chodzenia na religię.

A sama instytucja Kościoła? W moich oczach jest skompromitowana i osłabiona skandalami seksualnymi, które – dzięki Bogu – coraz częściej wypływają na wierzch. Szkoda, że władze kościelne tak naprawdę nie chcą rozwiązywać pewnych problemów, wolą je po prostu ukrywać.

Nic dziwnego, że tylu młodych, świadomych ludzi odwraca się od praktyk religijnych – wiedzą, że Kościół to dziwne miejsce z milionem mrocznych zakamarków. W Watykanie dzieje się zbyt wiele rzeczy, które z Bogiem nie mają nic wspólnego.

P.: Wracając do naszego kawałka "Religia": naprawdę wierzymy w hip-hop. Tworząc go, musisz przestrzegać pewnych przykazań, stosować się do odpowiednich zasad. I to właśnie one wpłynęły najmocniej na nasze charaktery, ukształtowały nas. Tak więc ta muzyka już od ponad dwudziestu lat jest naszą prawdziwą religią. No a tytuł utworu daje nadzieję na dobrą rotację w Radiu Maryja.

O.: No albo jakiś porządny koncert w Częstochowie, ewentualnie w Toruniu.

Należycie do osób, które doskonale pamiętają pierwszego wroga albo pierwszą dziewczynę, która złamała serce?

P.: Przecież to bardzo często ta sama osoba (śmiech). Ale zasadniczo nie jestem człowiekiem, który pielęgnuje w sobie nienawiść. Nie potrafię żywić urazy latami, pewnych ludzi wolę po prostu olać, zapomnieć. Po co nam złe, toksyczne wspomnienia, po co się nakręcać?

O.: Mam podobnie, dodam tylko, że to sprawy, które mocno zmieniają się z wiekiem. Nawet trzymając się wątków hip-hopowych: jeszcze kilkanaście lat temu beefy z innymi raperami targały mną naprawdę mocno. Przeżywałem takie konflikty, myślałem o nich w kółko. Dzisiaj mam na podobne akcje wywalone. Ale to chyba normalne, że gdy jesteś w okolicach czterdziestki, do wszystkiego potrafisz podejść ze znacznie większym dystansem, niż w czasach, gdy hormony wręcz szalały.

Onar rapuje: "Jakbym trwał, tobym przyćpał albo zaćpał się jak Riedel". Pezet również ma na koncie czas ostrej zabawy. Na ile zbliżone były wasze doświadczenia używkowe i późniejsze wyjście na prostą?

P.: Nasze drogi były pod tym względem bardzo podobne, może wynikało to z identycznej emocjonalności i postrzegania świata. Paradoksalnie: Marcin, chociaż młodszy, zaliczył pewne zakręty życiowe wcześniej.

O.: Nasze losy przeplatają się od wielu lat, mamy podobne życiorysy, wyrośliśmy w takim samym środowisku, wśród tych samych problemów. A więc nic dziwnego, że spotykając niewłaściwe osoby w niewłaściwym czasie, wpadaliśmy w takie same pułapki.

Wiesz, jak to jest: masz poważne, wciąż nawarstwiające się problemy życiowe, a ktoś zaczyna podsuwać ci jakieś używki, mówiąc, że to idealne lekarstwa na wszystkie bolączki. Na początku mu wierzysz... No i uwzględnijmy jeszcze jedną rzecz: pewne substancje i pewien styl życia są nieodłączną częścią naszej branży.

Dziś jesteście na dokładnie tym samym etapie życia? Rozmawiam z równolatkami mentalnymi?

O.: Tak. Nie chciałbym rzucać infantylnymi mądrościami w stylu "jak masz dziecko, to wszystko się zmienia", bo – bazując na osobach, które przewinęły się przez moje życie – nie zawsze tak jest. Jednak zarówno w przypadku Pawła, jak i moim, ojcostwo doprowadziło do niesamowitych zmian na lepsze.

Kiedy stajesz się odpowiedzialny za nowego człowieka, powinieneś zamienić się w odpowiedzialnego kolesia z łbem na karku, poukładać w głowie pewne rzeczy. Nam się to udało. Mam dwójkę dzieci, z których starsze jest mniej więcej w wieku córki Pawła, tak więc nadajemy na podobnych falach.

Dzisiaj wręcz trudno nam się dogadać z raperami po czterdziestce, którzy nie dorobili się potomstwa. Z naszej perspektywy patrzą na świat jakoś tak dziwnie, wygadują rzeczy, z których lubimy się z Pawłem pośmiać.

P.: Dzieciaki zmieniają niemal wszystko, weryfikują chyba każdy aspekt twojego dotychczasowego życia. Ci, którzy ich nie mają, są wciąż skupieni niemal wyłącznie na rzeczach związanych z karierą hip-hopową, melanżowaniu i dbaniu o swój wizerunek.

Ale gdy stajesz się ojcem, to – jeżeli masz choć odrobinę oleju w głowie – uświadamiasz sobie, jak wiele rzeczy, które do tej pory wydawały ci się absolutnie najistotniejsze, to nieważne głupoty. Wiadomo, pewne rzeczy nie zmieniają się o 180 stopni; np. każdy z nas lubi się pokazać, zaistnieć, zaimponować otoczeniu.

Nie czarujmy się – takie skłonności ma każdy artysta, inaczej nie wybrałby tego zawodu. Jeżeli zaczynasz karierę w rapie, to znaczy, że potrzebujesz atencji. Ale gdy masz dziecko oraz jakiś zalążek rodziny, zaczynasz bardziej cenić prywatność i potrafisz odpowiednio rozgraniczać pewne sprawy.

O.: Wszystko to jest kwestią indywidualną. Są tacy, którzy muszą dzielić się ze światem dosłownie wszystkim, włączając w to zdjęcia z porodu dziecka – OK, to ich wybór. My wolimy żyć inaczej, zdecydowanie mocniej oddzielać życie prywatne od tego, co robimy zawodowo.

Tak w ogóle całkiem nieźle wychodzi nam szukanie we wszystkim odpowiedniego balansu. Bo wiesz, co się jeszcze liczy? Ważne, aby pojawienie się dziecka nie zabiło w człowieku pasji, nie uczyniło go zbyt dorosłym, nudnym, nijakim... Ale obaj jesteśmy chyba świetnymi dowodami na to, że można stać się kimś dojrzałym i ogarniętym życiowo, a jednak mieć wciąż ogień w sercu.
Skoro weszliśmy w klimaty piromańskie – widzicie już na horyzoncie kolejny płomień?

P.: Naprawdę, nie znam odpowiedzi na to pytanie. Jeszcze zbyt wcześnie na snucie kolejnych planów, na razie skupiamy się na tym, że wydaliśmy wreszcie nowy krążek i cieszymy się nim, nie myśląc o kolejnym. Jeżeli powstanie, to na pewno nie po kolejnych piętnastu latach, bo wtedy – jako kolesie grubo po pięćdziesiątce – na bank nie będziemy rapować. Nawet nie wiem, o czym mielibyśmy wtedy nawijać.

Pamiętam, że gdy dziewięć lat temu rozmawiałem z Marcinem o scenariuszu, w którym miałby trzymać mikrofon jako 60-latek, nie brał pod uwagę takiej opcji, bo "wolałby uniknąć rapowania o Viagrze"...

O.: No właśnie – przyznasz, że cała płyta o tych tabletkach i naszych chorobach byłaby bez sensu (śmiech). Tak więc nie bierzemy pod uwagę takiej opcji. Liczy się to, że mamy jeszcze coś do powiedzenia dzisiaj. No i to, że ciągle uczę się od Pawła wielu rzeczy. Nie chodzi o samo rapowanie, bo dzięki niemu coraz lepiej ogarniam rozmaite kwestie wydawnicze i promocyjne, które do tej pory wydawały mi się nieistotne. A to błąd.

On z kolei twierdzi, że niezmiennie daję mu solidny zastrzyk zajawy hip-hopowej. Jak widzisz, lata mijają, a my się uzupełniamy, inspirujemy nawzajem. To kwestia naszej przyjaźni; tej chemii, której nie straciliśmy od dekad. Ciągle świetnie czujemy się w swoim towarzystwie – czy to jako kumple, prywatnie, czy nagrywając kawałki.

P.: Biorąc pod uwagę te rzeczy, to pewnie – chcielibyśmy, żeby powstała kolejna płyta. Ale nic na siłę. Zobaczymy, co przyniesie przyszłość, bo pewnych rzeczy nie da się przewidzieć. Wiesz, gdy miałem 25 lat, uśmiałbym się, gdyby ktoś powiedział, że jako czterdziestolatek – czyli człowiek z tamtej perspektywy masakrycznie stary – wciąż będę raperem. I co? Jestem i naprawdę dobrze mi z tym.
Pogadajmy więc o teraźniejszości i przyszłości nieodległej – jak wygląda wasz proces odmrażania się?

P.: "Szkoła 81" wyszła trzy miesiące temu, od razu zderzając się z pandemią koronawirusa, a więc tak na dobrą sprawę wszystko zaczyna się rozkręcać. W Warszawie pojawiły się billboardy promujące album, a 17 czerwca zagraliśmy koncert online w ramach Ballantine’s True Music Stage. Mimo niecodziennej sytuacji płyta dobrze się sprzedaje.

O.: Uczymy się działać w nowych realiach, bo wcześniej żaden z nas nie grał koncertów przez internet. No i cieszymy się, że jak na te warunki, biorąc pod uwagę ograniczenia związane z COVID-19, już od dnia premiery oddźwięk na nasz krążek był naprawdę genialny.

Opiliście płytę, trzymając w dłoniach filiżanki z herbatką ziołową, jak na statecznych, młodych dżentelmenów przystało?

P.: Nie wiem, czy takich młodych, przecież jesteś ode mnie starszy zaledwie o dwa lata.

No ale ty możesz mówić, że urodziłeś się w latach 80.; wiesz, to istotna bariera psychologiczna.

P.: No ale również mam już czwórkę z przodu, więc... Tak czy owak: świętowaliśmy w studiu, paląc rozmaite specyfiki i ciesząc się, że dowieźliśmy wszystko do końca. Ale wszystko na spokojnie, bez jakichkolwiek ekscesów, bo czasy, w których szedłem na imprezę i nie było mnie przez tydzień, mam za sobą. Może za jakiś czas rozkręcimy się i zorganizujemy jakiś huczny obiad albo kolację (śmiech)?

O.:
Potwierdzam, obyło się bez herbatek ziołowych i termoforów na plecach. Zresztą wiesz, wydanie tej płyty uczciliśmy wielokrotnie, bo widujemy się z Pawłem regularnie – co niedziela jest kawka i jakieś pączki. My to potrafimy zaszaleć (śmiech)!