Głosowanie za granicą to w tym roku farsa. Mieszkam w Holandii i powiem Wam, jak to wygląda [LIST]

Julia Łowińska
czytelniczka naTemat
Dla polskiej wsi wozy strażackie, a dla Polonii pusta koperta, czyli jak próbuje odepchnąć się od wyborów mieszkających za granicą Polaków
Głosowanie za granicą to w tym roku farsa. Mieszkam w Holandii i powiem Wam, jak to wygląda - pisze nasza czytelniczka. Fot. Arkadiusz Stankiewicz / Agencja Gazeta
Na mieszkańców wsi do 20 tysięcy, którzy wykażą się największą frekwencją w niedzielnych wyborach, czeka wóz strażacki. I to nie jeden, a szesnaście, bo każde województwo będzie mieć swojego zwycięzcę. Ta niezwykła troska o frekwencję wyborczą jest jednak bardzo selektywna i ma swoje granice. Tą granicą jest nic innego, jak granice Państwa Polskiego. Rodakom mieszkającym poza ojczyzną zagłosować łatwo nie będzie, a rządzący woleli by chyba o nich raczej zapomnieć. Pisze się o spotach wyborczych i kuriozalnych kampaniach, ale sprawa głosowania za granicą przechodzi jakoś zupełnie bez echa. A dziwne, bo tu dzieją się rzeczy niestworzone.


Ale zacznijmy od początku. A początkiem w tym przypadku jest internetowa rejestracja na wybory. W związku z moim wątpliwościami, co do korespondencyjnej formy głosowania, postanawiam, że, mimo pandemii, zagłosuję tak, jak robiłam to do tej pory, czyli w ambasadzie.

Na stronie rządowej, gdzie mogłam zapoznać się ze wszystkimi ważnymi terminami dotyczącymi wyborów, pojawia się informacja, że jeśli chcę głosować korespondencyjnie, to powinnam zgłosić to do 15 czerwca. Albo do 16. W zasadzie nie wiadomo, bo wszędzie przewijają się obie daty i nie ma co do tego jasności. Ale ja tą datę pomijam, bo przecież, tak jak wspominałam, chcę zagłosować osobiście.

Nie wiem, co mnie podkusza, że postanawiam się zarejestrować z bardzo dużym wyprzedzeniem. Przy wyborze rodzaju głosowaniu klikam opcję ‘osobiście’ i wtedy system informuje mnie, że w kraju, w którym przebywam, czyli w Holandii, nie ma takiej możliwości. Jedyną opcją jest ta korespondencyjna. Gdybym czekała z moja rejestracją dłużej, to w wyborach nie zagłosowałabym w ogóle. Jeśli ktoś zacznie się wczytywać, to przekonana się, że ta informacja jest podana na stronie konsulatu.

Jestem jednak pewna, większość rodaków, która głosowała już za granicą, była przekonana, że ma do wyboru dwie opcje. Żeby znaleźć taki komunikat, trzeba naprawdę prześledzić wiele stron. Wiem, bo sama sprawdziłam. Warto dodać, że Holandia nie jest w tej kwestii wyjątkiem. Głosowanie korespondencyjne tyczy się także Hiszpanii czy Wielkiej Brytanii, gdzie rodaków jest przecież najwięcej.

Te wybory się nietypowe. Po raz pierwszy mamy do czynienia z dwiema formami głosowania, z czego ta nowa została wprowadzona na ostatnią chwilę. Głosowanie korespondencyjne było testowane w innych krajach europejskich latami, zanim finalnie zostały wprowadzone. U nas miało to miejsce na dwa tygodnie przed, chociaż konstytucja zakłada, że takie zmiany powinny mieć miejsce z sześciomiesięcznym wyprzedzeniem. Oczywiście sytuacje jest wyjątkowa, ale przecież wiadomo to od miesięcy. Jedne wybory się już nie odbyły, a kosztowały one podatników 68 milionów złotych.

Ale wróćmy do organizacji tychże wyborów. Po upływie tygodnia dociera do mnie koperta z pakietem do głosowania. Jest to raczej zasługa sprawnie funkcjonującej holenderskiej poczty niż organizatora wyborów, ale o tym za chwilę. List leży w skrzynce, która jest ogólnodostępna. Trochę przypomina mi się akcja ‘schowaj babci dowód’, ale powiedzmy, że tu winę wezmę na siebie, bo przecież mogłam wyrobić sobie do tej skrzynki osobny kluczyk.

Niepokojąca pozostaje także sprawa wysyłki listów. Pakiety wyborcze mają dotrzeć do wszystkich Polaków mieszkających za granicą, którzy wyrazili chęć wzięcia udziału w wyborach, najpóźniej do 22 czerwca. Wybory mają odbyć się 28 czerwca. Mój pakiet dochodzi akurat przed czasem. Ale mój kuzyn, na codzień mieszkający w Barcelonie, otrzymuje go dopiero 24 czerwca. 25 czerwca jest w Hiszpanii dniem wolnym. Do innych dwóch kolegów pakiet nie dochodzi w ogóle.

A podaję tylko przykład z wąskiego grona znajomych, więc możemy sobie wyobrazić to zjawisko na większą skalę. Jest 25 czerwca, a część głosujących nadal nie otrzymała pakietów obiecanych na 22 czerwca. W Holandii listy dochodzą w sobotę i niedzielę, ale wątpię, żeby dotyczyło to wszystkich krajów europejskich. Pakiety miały zostać natychmiast odesłane z powrotem, aby zdążyły dojść na czas.

Ale odesłanie koperty to nie tylko wyścig z czasem. Kopertę trzeba odesłać na własny koszt. Uderza to w konstytucyjny zapis o powszechności wyborów. Mój znaczek kosztuje 1,80 euro, co nie jest zawrotną kwotą, ale znam całe rzesze Polaków, którzy dwa razy się zastanowią, zanim zdecydują się na taki zakup.

Kolejną kwestią jest dostęp do urzędu pocztowego. Dla mnie dostanie znaczka to nie problem, bo mieszkam w dużym mieście i na pocztę mam 5 minut spacerem, ale przecież nie w każdym miejscu jest tak łatwo. Moja koleżanka mieszka w oddalonej od wszystkiego mieścinie. Zanim albo może powinnam powiedzieć ‘jeśli’, otrzyma (opóźniony) pakiet wyborczy i uda się na pocztę, miną kolejne dni. Przypomnijmy, że mamy pandemię. Poczta działa wolniej niż kiedykolwiek. Wiedzą o tym osoby, które zamawiały towar na Amazonie. Wkrótce przekonują się też i te, które nieudolnie próbowały zagłosować.

Nie pójście na wybory nie przeszłoby mi nawet przez myśl. Od dziecka wiedziałam, że życie w państwie demokratycznym, które Polacy wywalczyli sobie sami, to przywilej. A wolność, mimo że mogłoby się tak wydawać, niestety nie jest dana raz na zawsze. W tej sytuacji chodzi o wolność wyboru, którą próbuje odebrać mi państwo. Od czasu, kiedy mieszkam za granicą, zależy mi chyba jeszcze bardziej, bo widzę, jak wiele jest jeszcze do zrobienia. Ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że moja chęć głosowania jest wprost proporcjonalna do niechęci rządzących, aby to i Polonia zagłosowała.

Jak to zatem jest, że o niektóre głosy trzeba błagać, obiecując za nie złote góry, a inne nikt się nie troszczy? Poza granicami kraju mieszka około 18 milionów Polaków. To całkiem sporo. Poglądy Polonii są powszechnie znane.

W sondażach wygrywa opozycja. Może zatem partii rządzącej jest po prostu nie na rękę, abyśmy brali czynny udział w wyborach? Podobno państwo ma obowiązek zagwarantować swoim obywatelom możliwość głosowania. Tutaj ta gwarancja wygląda jak tułaczka, w trakcie której muszę stawić czoła wielu przeszkodom i wykazać dużą determinacją. Z jednej strony można uznać, że dotrą tylko ci najbardziej zmotywowani, z drugiej, należy mieć świadomość, że taka próba pozbycia się kogoś tylko bardziej zagrzewa do walki.