Małe grupy obywateli robią to, czego nie chcą robić rządy. Witajcie w społeczeństwie współpracy

redakcja naTemat
– Nawet małe grupy zwykłych ludzi, bez dużych budżetów i struktur, ale zwyczajnie silnie zdeterminowanych do działania, mogą osiągać to, do czego nie miały wystarczająco woli politycznej lub z jakiegokolwiek innego powodu nie dały rady duże koncerny, a nawet rządy – piszą prof. dr hab. Dariusz Jemielniak i dr hab. Aleksandra Przegalińska, autorzy książki "Społeczeństwo współpracy".
fot. Headway / Unsplash
W jaki sposób społeczeństwu współpracy udało się działać tam, gdzie zawiódł późny kapitalizm.

(śródtytuły, linki i embedy pochodzą od redakcji)

Projekt o kryptonimie Aura pojawił się około 13 lat temu, przy wsparciu i finansowaniu ze strony amerykańskiego podatnika, po licznych sygnałach ostrzegawczych o możliwej przyszłej pandemii SARS, MERS, a także świńskiej i ptasiej grypy. Celem projektu było opracowanie i wyprodukowanie dużej liczby niedrogich, przenośnych respiratorów, aby rozwiązać problem jednego z wąskich gardeł systemu opieki zdrowotnej, z którym mamy do czynienia obecnie.


Kto zgadnie, co się stało? Korporacja produkująca urządzenia medyczne przejęła małą firmę wynajętą do projektowania nowych maszyn. Ostatecznie, żadne z urządzeń nie zostało wyprodukowane.

Historia w pewnym sensie powtórzyła się – pięć lat temu rząd amerykański podpisał kontrakt na blisko 14 milionów dolarów z producentem z Pensylwanii, spółką córką Royal Philips N.V., na opracowanie taniego, przenośnego respiratora. We wrześniu ubiegłego roku urządzenie, kosztujące nieco ponad 3 tysiące dolarów, czyli ok. dziesięciokrotnie mniej, niż standardowe, przeszło już wszystkie niezbędne testy i rząd amerykański niezwłocznie zamówił 10 tysięcy sztuk do rezerwy narodowej.

Pomyślmy, co nastąpiło? Do dziś urządzenia nie zostały wyprodukowane, ale za to dzięki uzyskaniu certyfikacji ich droższe wersje stały się przebojem eksportowym.

Obywatele na ratunek

Jednocześnie obecnie społeczeństwo współpracy, oparte na grupach kooperatywnych, usieciowionych dzięki technologii, przychodzi na ratunek tam, gdzie zawiódł późny kapitalizm. Na przykład osłony na twarz, niezwykle ważne dla pracowników służby zdrowia w czasie pandemii, są produkowane przez entuzjastów i entuzjastki druku 3D. Majsterkowicze i majsterkowiczki, grupy architektów, a także startupy, jak choćby polski Bionic, spontanicznie dostarczają to, czego duże korporacje i instytucje państwowe nie są w stanie, przynajmniej w tak krótkim czasie.

Trzeba oczywiście uczciwie przyznać, że druk 3D niekoniecznie jest tylko domeną osób prywatnych, wiele firm, jak Ford, Tesla i GM stopniowo staje na wysokości zadania w obliczu kryzysu, niektóre także, jak HP, dostrzegają oddolny ruch społeczny i pomagają mu.

To mimo wszystko daje jednak do myślenia, że nawet małe grupy zwykłych ludzi, bez dużych budżetów i struktur, ale zwyczajnie silnie zdeterminowanych do działania, mogą osiągać to, do czego nie miały wystarczająco woli politycznej lub z jakiegokolwiek innego powodu nie dały rady duże koncerny, a nawet rządy. Świadczy to o tym, że żadne z nich zwyczajnie nie są odpowiednio incentywizowane do skutecznego działania na rzecz dobra wspólnego. Nie jest to ani pierwszy, ani ostatni dowód tego, że współczesny system kapitalistyczny nie ma dużego związku z dbaniem o interes społeczny i zawodzi, a katastrofa klimatyczna dobitnie pokazuje, że akurat rządy i korporacje nie radzą sobie na całej linii. Tym niemniej, skala skuteczności skrzykujących się w Internecie aktywistów i aktywistek szokuje.

Wyzwania i przeszkody

Co więcej, podejmują oni również znacznie większe wyzwania. Entuzjaści i entuzjastki otwartego kodu eksperymentują z różnymi projektami niedrogich respiratorów, próbując w ekspresowym tempie wypełnić lukę powstałą ze wspomnianych wieloletnich zaniedbań rządowych i korporacyjnej chciwości. Na przykład, zespół polskich inżynierów z Ventilaid.org opracował prototyp sprawnego respiratora, wymagającego bardzo niewielu zewnętrznych części przemysłowych i kosztującego poniżej 100 USD.

Podobna inicjatywa miała miejsce w Kolumbii, a to tylko wierzchołek góry lodowej. Jest tak wiele spontanicznych inicjatyw tego typu, że nawet ocena ich przydatności staje się osobnym i wymagającym wyzwaniem, podobnie jak nawet zwykłe śledzenie jednoczesnych i powtarzających się pomysłów, a także samo kontaktowanie ludzi doświadczonych w druku 3D ze szpitalami.

Kolejna problematyczna kwestia dotyczy spraw prawnych lub wymaganych certyfikatów i atestów. Sytuacja ta jest dość typowa dla wielu projektów i pomysłów typu open–source. Tak długo, jak są one na tyle proste, że wiele osób wnosi swój wkład i może to czynić w sposób stosunkowo niezależny, w oderwaniu od struktur i przepisów, mogą się dynamicznie rozwijać. Osoby redagujące Wikipedię lub rozwijające system operacyjny Linuksa są dobrymi przykładami udanych społeczności tego typu.

Przeczytaj też: "Ratujesz mi tyłek!". Powstała grupa, która pomaga tym, którzy nie wychodzą z domu

Jednak w bardziej złożonych środowiskach, wymagających albo ścisłej koordynacji organizacyjnej, albo starannej kontroli prawnej i technicznej, znacznie trudniej jest wykorzystać potencjał społeczeństwa współpracy. Jest to jeden z powodów, dla których powstał MIT Ventilator Project: jego celem jest uzyskanie projektu taniego respiratora, posiadającego wszystkie niezbędne atesty amerykańskie.

Ale nawet takie wysiłki często mogą się niepotrzebnie podwajać: na przykład, Uniwersytet Florydy zaproponował już otwartą architekturę dla respiratora. Piętą Achillesową społeczeństwa współpracy nie jest czysta realizacja, czy nawet potencjał innowacji, ale zwykły nadzór organizacyjny, podział zadań i usystematyzowane planowanie skalowalnych działań.

Siecią w wirusa

Niemniej jednak wiemy już, że spontaniczne ruchy kooperacyjne są w stanie skutecznie adresować złożone problemy, czy to w zakresie klasterowych bólów głowy, medycyny precyzyjnej, czy walki z zanieczyszczeniem powietrza, co świetnie widać choćby w polskim Smogathonie. W przypadku obecnego kryzysu związanego z koronawirusem, przy odrobinie koordynacji, ludzie nauki zajmujący się danymi i programowaniem mogą również wnieść swoje umiejętności w walkę z pandemiami.

Ludzie nauki pracujący z danymi zebranymi na platformie uczenia maszynowego Kaggle, znanej z wyzwań związanych z przetwarzaniem danych, pracują dzień i noc w ramach CoVid-19 Challenge. Społeczność ta stosuje uczenie maszynowe i data science, przetwarzanie języka naturalnego i widzenie maszynowe, aby lepiej zrozumieć przenoszenie, inkubację i stabilność środowiskową choroby Sars-Cov-19. Inne inicjatywy typu open-source również są w grze. Społeczności blockchaina opracowują koncepcję rozwiązania wielu problemów związanych z zaufaniem i śledzeniem dystrybucji materiałów medycznych, z którymi mamy do czynienia. Nawet społeczność angielskiej Wikipedii błyskawicznie stworzyła specjalny projekt COVID-19, mający na celu zwalczanie dezinformacji i dostarczenie rzetelnej wiedzy o wirusie.

Wiele z tych wysiłków zostanie zmarnowanych, a niektóre z nich mogą głównie pomóc w zwalczaniu poczucia bezradności. Niemniej jednak, nawet jeśli respiratory z drukarek 3D okażą się w 50% zawodne, prawdopodobnie i tak lepiej jest mieć je pod ręką, niż udusić się w kolejce czekając na przyjęcie do szpitala. Szkoda, że technologiczni giganci, mimo że trzymają ręce na ogromnej ilości danych o zdrowiu, nie inwestują więcej w dobro publiczne i nie oferują swoim użytkownikom i instytutom badawczym bardziej skomplikowanych narzędzi i analiz.

Robią tak choćby niektórzy mniejsi gracze, jak amerykański producent termometrów z rejestracją pomiaru w aplikacji, który stworzył na szybko niezwykle przydatną mapę pomiarów temperatury, która może służyć do prognozowania rozwoju pandemii. Tym większy wstyd, że aktywnie nie włączają się producenci smartwatchy i innych urządzeń.

Może jest to moment, w którym zdamy sobie sprawę, jak ważną rolę może odegrać społeczeństwo współpracy i samoorganizująca się wzajemna produkcja, zrozumiemy, gdzie jest najmniej efektywna i uświadomimy wreszcie, gdzie zepsuty system wciąż zawodzi?

Komu zależy na rezultatach?

System wolnej konkurencji pozbawiony regulacji nieuchronnie prowadzi do maksymalizacji zysku kosztem korzyści społecznych. Podobnie, system polityczny liberalnej demokracji zazwyczaj prowadzi do maksymalizacji krótkoterminowych skoków poparcia kosztem długofalowej, racjonalnej polityki społecznej i gospodarczej. Ponadto w administracji publicznej ujawnia się problem, którego nie widać w korporacjach: niewielu osobom zależy na rezultatach i wykazaniu się, czego skutki widzimy choćby na przykładzie nieudanych projektów respiratorów.

Co gorsza, do polityki i administracji, oprócz autentycznie zaangażowanych społeczników i społeczniczek, mogą częściej trafiać dyletanci i nieudacznicy, co możemy łatwo zaobserwować w Polsce, gdzie napotkanie na faktycznie kompetentnego i przygotowanego merytorycznie polityka jest rzadkie.

W dramatycznych okolicznościach, wolny rynek z surowymi prawami patentowymi i logiką maksymalizacji prywatnych korzyści nie oferuje wystarczających rozwiązań. Ponadto, wycofanie się z prawdziwego działania w obawie, że w jakikolwiek sposób będzie ono powiązane z koronawirusem, nie powinno mieć pierwszeństwa przed bezpieczeństwem narażonych obywateli.

Mamy stan globalnej katastrofy. Każda korporacja powinna publicznie przedstawić swój plan na włączenie się w jej aktywne zwalczanie z jak najlepszym zagospodarowaniem zasobów, które ma do dyspozycji. Ale nawet to samo w sobie nie wystarczy bez sprawnego wsparcia ze strony państwa oraz głębokich zmian prawnych i systemowych.

Choć mamy nadzieję, że system instytucjonalny przetrwa falę populizmu i doraźności, chcemy wierzyć, że społeczeństwo współpracy dojrzeje i da nam trzecią, alternatywną drogę.

Prof. dr hab. Dariusz Jemielniak, profesor Akademii Leona Koźmińskiego,faculty associate Berkman-Klein Center for Internet and Society na Uniwersytecie Harvarda, obecnie wizytujący Center for Collective Intelligence MIT, członek korespondent PAN

Dr hab. Aleksandra Przegalińska, profesor nadzwyczajna oraz kierowniczka Centrum Badań nad AI w Akademii Leona Koźmińskiego, do niedawna fellow w Center for Collective Intelligence MIT, wizytująca w Labor&Worklife Center na Uniwersytecie Harvarda.

Wspólnie wydali książkę o społeczeństwie współpracy w MIT Press, która właśnie wyszła po polsku.