"Wszystkie oszczędności wydałam". 30-latkowie mówią, czemu pakują manatki i wracają do rodziców

Aneta Olender
Epidemia koronawirusa wywróciła życie niektórych osób do góry nogami, a jeśli nawet ten wpływ nie był aż tak wielki, to na pewno sprawiła, że sporo z nas musiało zweryfikować swoje plany. I tak gros 30-latków zdecydowało o powrocie do rodzinnego domu, bo... tak jest łatwiej i taniej.
Kryzys wywołany epidemią koronawirusa zmusił niektórych do powrotu do rodziców. Fot. Jakub Orzechowski / Agencja Gazeta
Izolacja domowa, o której wprowadzeniu zdecydował rząd z powodu epidemii koronawirusa, zamknięte sklepy, salony fryzjerskie i kosmetyczne, nauka zdalna, wstrzymanie działalności wielu firm – między innymi ta rzeczywistość sprawiła, że niektórzy musieli szukać nowego pomysłu na siebie.

Nie chodzi jednak, co oczywiste, o hobby, które pozwala zachować społeczny dystans, chodzi o to, że na rynku pracy pojawiło się wiele nowych osób poszukujących zatrudnienia. Część przedsiębiorstw zmuszona była zwalniać pracowników, część redukowała godziny ich pracy, co jest jednoznaczne ze zmniejszoną pensją.


Kołem ratunkowym w wielu takich przypadkach okazał się rodzinny dom. 20- i 30-latkowie na tarczy wrócili do rodziców. Pod ich dachem są spokojniejsi, nie zastanawiają się, czy w razie kolejnego kryzysu będą mieli za co opłacić czynsz.

Gdyby nie oni, nie dałabym rady


Kalina w ubiegłym roku wyjechała z rodzinnej miejscowości do Wrocławia. Tam kupiła mieszkanie, znalazła pracę, ale pandemia przeszkodziła w budowaniu, nazwijmy to, nowego życia.

Salon kosmetyczny, w którym pracowała, został zamknięty, a ona nie zdążyła jeszcze podpisać umowy o pracę, więc została bez niczego. Bez wypłaty i bez możliwości ubiegania się o postojowe, czyli obiecywanej przez rząd pomocy.

Została też bez oszczędności. – Praktycznie wszystkie odłożone pieniądze wydałam na kupno mieszkania i jego wyposażenie. Nie pozostało mi więc nic innego, jak tylko wrócić do domu, do rodziców. Sam powrót do domu mnie ucieszył, natomiast ciągle miałam z tyłu głowy to, że nie mam żadnych pieniędzy, a przecież za czynsz i rachunki trzeba było zapłacić... – mówi 30-latka.

Kobieta przyznaje, że na początku w domu rodzinnym było jej dobrze, a raczej nie było tam tragedii. Koszmar, jak to określiła, zaczął się później. Powodem do konfliktów było choćby to, że oni w obawie przed zakażeniem koronawirusem nie wychodzili z domu, a ona spotykała się ze znajomymi.

– Z rodzicami nie mieszkało się dobrze, każde z nas ma już swoje przyzwyczajenia, jakąś rutynę. Mama, jak to mama, marudziła, że nie dam rady, że nie stać mnie na opłaty. Ale ostatecznie, gdyby nie ich pomoc, pewnie tak by było – mówi rozmówczyni naTemat.

Kalina przez pandemię ostatecznie zdecydowała się porzucić życie we Wrocławiu. Do rodzinnej miejscowości wróciła na stałe. Założyła tam biznes i pomieszkuje u swojego partnera. Modli się, żeby druga fala koronawirusa nie sprawiła, że znów trzeba będzie zamknąć interes i zwrócić się o pomoc do rodziców.

Wizja oszczędności


– W moim przypadku powrót do mamy to następstwo mglistej wizji piętrzących się oszczędności – przyznaje Krzysiek, który może pracować zdalnie. Jego plan, jak na razie, się sprawdza, czego dowody widzi na swoim koncie w banku: – Po kilku tygodniach pieniędzy rzeczywiście jest więcej, co jest spoko.

Poza aspektem ekonomicznym, rozmówca naTemat analizował jednak także możliwe scenariusze powrotu do domu pod względem relacji z mamą. Nie wiedział, czego może się spodziewać.

– Relacje z mamą wróciły do stanu sprzed lat. Czyli, powiedziałbym, że jest średnio. Z domu rodzinnego wyprowadziłem się w wieku 19 lat, teraz mam prawie 29. W międzyczasie zmieniły się rutyna i codzienne nawyki, dlatego czasem wkurzam się, kiedy traktuje mnie jak nastolatka. Niemniej, jest to do przeżycia – zaznacza.

Krzysiek mówi jednak, że są jeszcze inne plusy, niż tylko oszczędności. – Stare ziomy to nadal ziomy. Miasto zmieniło się, dzięki czemu mam szansę poznać je na nowo. To akurat super sprawa. Długo jednak nie wytrzymam. Kiedy stan posiadania wystarczająco się zwiększy, wyjeżdżam. A dokąd? To niestety tylko COVID raczy wiedzieć – kończy.

Czytaj także:



Większość młodych mieszka na garnuszku u rodziców. "Gniazdownicy" sami są sobie winni

Młodzi Polacy po uszy w długach. Biorą kredyty na wszystko, bo chcą żyć ponad stan