Samobójstwo rozszerzone w Białymstoku. "One próbowały się bronić, rodzina miała Niebieską Kartę"
Mariusz K. miał grozić rodzinie, że wysadzi ich w powietrze. W ostatnich miesiącach nikt go nie widział w pobliżu domu przy Kasztanowej w Białymstoku – miał sądowy zakaz zbliżania się. Przyszedł ostatniego dnia sierpnia i – jak przypuszczają śledczy – zabił: matkę, żonę, córkę. Później na szyi zawiązał sobie pętlę i odkręcił gaz.
Ludzie są pewni, że to wybuch gazu. Takie zgłoszenie dostali też strażacy, którzy chwilę po 12:00 zjawili się na osiedlu Dziesięciny. – Obraz, jaki zastaliśmy na miejscu, wskazywał, że faktycznie jest to wybuch – mówi nam brygadier Paweł Ostrowski ze straży pożarnej w Białymstoku.
Próbowały się bronić
Po przyjeździe strażacy zobaczyli, jak na ulicy jeden z sąsiadów próbuje ratować dziewczynkę, którą chwilę wcześniej wyniósł z domu. To Iza, 10-letnia córka Mariusza i Joanny K. Nie przeżyła.
– Osoba postronna, która prowadziła resuscytację, poinformowała nas, że ewakuowała dziecko, a w środku znajdują się kolejne osoby – opowiada Ostrowski.
Z mieszkania wyniesiono 40-letnią żonę Mariusza K. i 72-letnią matkę. Rzecznik Komendy Wojewódzkiej Policji w Białymstoku po oględzinach powie dziennikarzom, że wszystkie kobiety miały na ciele rany zadane ostrym narzędziem.Jedni strażacy przejęli od tego mężczyzny prowadzenie resuscytacji, kolejni weszli do środka. Faktycznie wewnątrz było słychać wydobywający się gaz. Strażacy zakręcili więc znajdujący się na zewnątrz budynku zawór gazu. I weszli do środka. Na miejscu znaleźli kobietę, którą ewakuowali, zakręcili gaz i powrócili do budynku. Znaleźli kolejne dwie osoby. I wspólnie z pogotowiem prowadziliśmy resuscytację trzech osób.
Czytaj także: Strażacy ujawniają zdjęcie ze środka domu w Białymstoku zniszczonego wybuchem gazu
– Ale miały też rany świadczące o tym, że się broniły. A mężczyzna miał na szyi pętlę wisielczą – doda Tomasz Krupa.
Według przypuszczeń policji Mariusz K. celowo uszkodził instalację gazową, żeby doprowadzić do wybuchu. Zanim doszło do eksplozji popełnił samobójstwo. – Wszystko wskazuje, że mamy do czynienia z samobójstwem rozszerzonym – mówił Tomasz Krupa.
Źle się działo
Z życiem uszła 22-latka, której akurat wtedy nie było w rodzinnym domu. – Wyprowadziła się. Teraz jest w strasznym stanie – mówi jej znajomy. Kobieta znajduje się pod opieką psychologa.
W domu przy Kasztanowej już wcześniej źle się działo. – On mówił, że wysadzi ich w powietrze – powtarzają sąsiedzi. Mówią też: – Tam od dawna była przemoc.
W rozmowie z "Faktem" jedna z kobiet przyznała, że w rodzinie dochodziło do rękoczynów, a Maria, matka Mariusza K., zawsze trzymała stronę synowej. – Mała często płakała. Joanna to była arcydzielna kobieta. Zawsze była miła i dobra dla sąsiadów, pomimo własnych problemów zawsze starała się każdemu pomóc – opowiadała.
– Ludzie powinni byli już wcześniej zareagować. A teraz są zdziwieni, że człowiek jest w stanie zabić swoich bliskich – uważa sprzedawca.
Rodzina K. miała założoną Niebieską Kartę. – Procedura Niebieskiej Karty została wszczęta przez policję podczas pierwszej interwencji w tym domu, czyli 30 maja. Wówczas wpłynęło do nas zgłoszenie o przemocy domowej w rodzinie – mówi nam przedstawiciel biura prasowego rzecznika prasowego Komendy Wojewódzkiej Policji w Białymstoku.
Wtedy też Mariusz K. został zatrzymany przez policjantów. – Prokurator zastosował wobec tego mężczyzny środki zapobiegawcze w postaci zakazu zbliżania się do rodziny, ale i dozór policyjny, nakaz opuszczenia miejsca zamieszkania – tłumaczą w białostockiej komendzie.
I faktycznie – sąsiedzi potwierdzają, że od maja nie widzieli Mariusza w domu przy Kasztanowej. Sądzili, że się bał, przecież wkrótce miał stanąć przed sądem za znęcanie się nad rodziną. W lipcu trafił w tej sprawie akt oskarżenia.
– W tym czasie dzielnicowy tego rejonu był w kontakcie z tą rodziną. Nie zgłaszały one funkcjonariuszom, że środki są łamane. Mariusz K. też stawiał się na dozór – tłumaczy pracownik biura prasowego rzecznika Komendy Wojewódzkiej Policji w Białymstoku.
– Znam ich od przeszło 20 lat i nie spodziewałem się, że tak to może się potoczyć. Nie sądziłem, że Mariusz jest do tego zdolny. Nie wydaje mi się, że on był chory psychicznie. Ale i nie zachowywał się jak normalny człowiek – mówi nam znajomy rodziny. Sam stawia sobie wiele pytań, na które nie zna odpowiedzi.
Teraz sprawę tragedii, do jakiej doszło w domu przy Kasztanowej, będzie wyjaśniać Prokuratura Okręgowa w Białymstoku.