"Nigdy nas tak nie obrażano". Lekarz odpowiada pacjentom przychodni

Aneta Olender
Jest godzina 19. W przychodni POZ nadal pracują dwaj lekarze i dwie pielęgniarki. Jestem umówiona na rozmowę z jednym z nich. Odezwał się do mnie po tym, jak przeczytał kolejny tekst, w którym pacjenci (i nie tylko) narzekają na utrudniony kontakt z lekarzami podstawowej opieki zdrowotnej. – Nigdy nas nie obrażano tak, jak teraz –stwierdza, kiedy w końcu udaje nam się skontaktować.
Pacjenci uważają, że lekarze POZ zamknęli się na ich potrzeby. Fot. Jakub Orzechowski / Agencja Gazeta
Wielu pacjentów narzeka na kontakty z lekarzami POZ, kontakty, których właściwie nie ma. Nie zgadza się pan z takim obrazem?

Pacjenci mają wrażenie, że jesteśmy zamknięci. Chcielibyśmy to odczarować. Nasza przychodnia przyjmuje pacjentów, ale zmienił się tryb działania. Na pewno są miejsca, gdzie jest źle, ale jest to kwestia, którą powinien monitorować NFZ.

W przychodni, w której pracuję pacjenci, są zapraszani na godziny i badania. Do przychodni wchodzą również po recepty, wyniki badań, skierowania. Oczywiście nie chcę, aby chodzili po przychodni i zaglądali w inne miejsca, bo wydaje mi się to niebezpieczne.


Tryb umawiania na konkretne godziny ma zapobiegać stykaniu się pacjentów potencjalnie zakaźnych z niezakaźnymi. Wystarczy, że przyjdzie nieumówiony pacjent np. z półpaścem, który jest chorobą zakaźną, a w poczekalni siedzi dwoje małych dzieci do szczepienia.

Ponieważ badamy tak wiele osób, planujemy zwiększyć liczbę gabinetów dostosowanych do obecnych wymogów. Szczepienia planowe i zalecane wykonywane są bez zakłóceń i zaległości. POZ-et jest tym miejscem, gdzie walczymy o wyszczepialność.

Pandemia wywołała jednak kryzys pacjent-lekarz POZ-u?

Nigdy nas nie obrażano tak, jak teraz. Jest atak na nas, że nic nie robimy, że się zamknęliśmy, że nie odbieramy telefonów. Z pewnością telefon jest największym problemem, ale jeśli w ciągu pierwszej godziny dzwoni 250 pacjentów, a odbiorców telefonu jest 3 i każdy pacjent zajmuje 3 do 5 minut, to nie da się inaczej.

Zwykle staramy się wszystkich pacjentów przyjąć tego samego dnia. Mamy z moją wspólniczką również taki zwyczaj, że recepty leków nie zostają na drugi dzień. Nie wychodzimy dopóki nie skończymy, bo wiemy, że później będzie się to wszystko piętrzyć.

Ale są też pacjenci, którzy lubią częściej przychodzić po recepty, choć mogliby wszystko załatwić jednego dnia?

Oczywiście. Jeśli jest pacjent, który ma kilka schorzeń i otrzymuje kilka leków, to on potrafi przyjść w ciągu 2 tygodni 4 razy. Zwykle zagadnięty przez pielęgniarki, żeby jednak starał się te leki kumulować, reaguje mniej więcej tak: "Będę tu chodził, bo i tak nie macie co robić. Siedzicie na d***ch i od tego jesteście". To są tego typu teksty.

Myślę, że są takie przychodnie, gdzie rzeczywiście lekarze się okopali. Dochodzą do mnie takie słuchy, że lekarza nie ma nawet w przychodni, tylko dzwoni z domu, albo pielęgniarki dzwonią i udają, że są lekarzami. Pacjenci mają prawo informować o takich sytuacjach płatnika, a płatnik powinien to swoimi ścieżkami wyjaśniać.

W sytuacji, gdzie są braki personalne, dotyczy to zarówno pielęgniarek, jak i lekarzy – w Polsce brakuje około 30 tys. lekarzy – i wszyscy mają za dużo pracy, dochodzi do zgrzytu między lekarzami POZ a lekarzami AOS.

Kiedyś byliśmy braterstwem krwi, a teraz każdy zgania na innego. Koledzy mówią o sobie źle, a nigdy tego nie było.

Jest nas też mało, więc najczęściej mamy dylemat, przyjąć wszystkich jeden po drugim i zjeść śniadanie, tak jak ja dzisiaj, o 14:30, czy 10 osób lub 15 nie przyjąć, a później przez pół nocy myśleć, że któremuś jednak coś się stało.

Zupełnie inny obraz trafia do sieci, do mediów.

Nasza praca zawsze była deprecjonowana. Myślę, że nawet przez innych lekarzy, a tym bardziej przez pacjentów. Może jestem nadmiernie wyczulony, ale moje koleżanki pielęgniarki naprawdę uczciwie pracują. Widzę, jak one są zmęczone. Nigdy w mojej ponad 30-letniej pracy atmosfera nie była tak gęsta. Dziś wiele osób biega smutnych.

Pacjenci tego nie ułatwiają?

Nie ułatwiają. Nie mogę wyjść na zakupy, bo ciągle jestem zaczepiany.

Z pretensjami?

Różnie, ale z pretensjami też. Pacjenci nie rozumieją naszej prywatności. Dziś np. o godzinie 5:14 zadzwonił pijany mężczyzna, że chciałby przestać pić. Kiedyś o godzinie 6 ktoś dobijał się do domofon, jakby kończył się świat.

Czy w takim razie, kiedy czyta pan te wszystkie skargi, komentarze, czuje pan złość?

Nie czuję żadnej złości. Jestem zaangażowanym katolikiem. Czasami przed snem biorę Biblię, wybieram losowy fragment i czytam. Tam też jest sporo o miłosierdziu. Nie mogę pielęgnować żadnej urazy do pacjentów. Gdyby było inaczej mógłbym być złym lekarzem.

Jeśli nie czuje pan złości, to co?

Bezsilność. Poczucie bezsilności. Wszystkie te fora, gdzie można nazywać się "1234", "Kopciuszek" lub "wujek John", działają w ten sposób, że wszyscy tam siebie obrażają.

Nie będę oczywiście nikogo ścigał, ale milczenie jest przyzwoleniem. Problemem jest także to, że od lat nie mamy autorytetów. Nauczyciel nie jest autorytetem, lekarz nie jest, proboszcz nie jest.

Kiedy napisał pan do mnie wiadomość, to podkreślał pan także, że ciężko jest panu patrzeć na to, jak przeżywają to pielęgniarki, które z panem pracują.

Będąc szefem w pewnym sensie czuję się jak ojciec i to ojciec nawet tych starszych ode mnie kobiet, więc muszę je bronić. Mam od zawsze taki zwyczaj, że jak ktoś mówi coś złego o moich pielęgniarkach, to interweniuję. Oczywiście kiedy widzę, że ewidentnie coś nie zostało dopilnowane, to nie mogę ich bronić.

Mam jednak bardzo dużą potrzebę tłumaczenia ludziom, jak człowiek z człowiekiem powinien się kontaktować.

Pielęgniarki, które pracują w naszej przychodni są bardzo wrażliwe, dają z siebie dużo. Wiem, jak traktują pacjentów, nierzadko działają ponad standardowo. Dziś zdarza im się jednak płakać po kątach z bezsilności.

To dla pacjentów się szkoliły, dla nich jeździły na kursy, dla ich zwiększały swoją wiedzę. Są zaangażowane i naprawdę na praktycznie każde zawołanie. Gdybyśmy jednak trochę bardziej się szanowali i mówili słowo "dziękuję", to, proszę mi uwierzyć, ten świat wyglądałby zupełnie inaczej. Jestem naiwny i zdaję sobie z tego sprawę.

Zdarza się, że ma pan dość?

To jest pierwszy rok, kiedy mam dość. Kiedy chciałbym odejść z zawodu, a na pewno na więcej niż na pół roku z tego bałaganu się wyłączyć. Moja praca przestała sprawiać mi przyjemność, a była moją pasją.

Nie mogę do każdego wyjść i tłumaczyć, bo nie będę mógł leczyć. A leczenie ludzi daje ogromna satysfakcję. Kiedy widzi się efekty swojej pracy albo tego, że te myśli naprawdę się dobrze poukładają w głowie i gdzieś tam te schematy pracują, co bierze się z wiedzy i doświadczenia, to naprawdę czuje się satysfakcję. Chcemy pomagać drugiemu człowiekowi, przynosić mu ulgę w cierpieniu, a ciągle pluje się na nas.

W pana mailu, który był odpowiedzią na publikację tekstu o problemach pacjentów z POZ-etami, zaznaczył pan, że chce powiedzieć, jak wygląda to z drugie strony. Jak w takim razie to wygląda?

Do lekarza POZ pacjenci się zapisują i deklarują swoją przynależność do danej przychodni. W mojej przychodni zapisy są do konkretnego lekarza, ale nic nie stoi na przeszkodzie, aby takie osoby poszły też do lekarza alternatywnego. Jeśli jest dwóch pediatrów, to może skorzystać z opieki jednego i drugiego, nie ma problemu. Tak samo jest w przypadku internisty itd.

Przychodnia statutowo pracuje w godzinach od 8 do 18. Tak mówi kontrakt, ale oczywiście personel pracuje troszkę inaczej. Jeśli mamy zacząć pracę od 8, to pielęgniarki pojawiają się wcześniej.

W dni, kiedy pobierana jest krew, a pobierana jest od godziny 7, to pielęgniarki pojawiają się 6:15, bo muszą przygotować wszystkie rzeczy, które do poboru krwi, do analiz, są potrzebne. Muszą to wpisać również do systemu.

Pobór krwi teraz się wydłużył, bo nie chcemy, aby natknęły się na siebie dwie osoby. Każdego dnia trwa on 2 lub 2,5 godziny. Później to wszystko wysyła się do laboratorium. Procedury muszą być bardzo rzetelne.

Pani rejestratorka i panie pielęgniarki w rejestracji pojawiają się o 7:30. Muszą obejść przychodnie, w dobie Covid trzeba wszystko poprzecierać, sprawdzić, jak wygląda gabinet itd.

Od momentu rozpoczęcia epidemii rejestrację mamy tylko telefoniczną, co jest zaleceniem Ministerstwa Zdrowia. Sporadycznie, jeśli pacjent przyjdzie do przychodni, to też go zarejestrujemy.

Telemedycyna jest jednak melodią przyszłości. Można dozorować pacjenta nie widząc go, pacjent dla swojego dobra nie musi przychodzić ze wszystkim do lekarza, możemy np. omówić wyniki badań.

Przed 8 zaczynają dzwonić telefony, sama procedura zarejestrowania pacjenta trwa około 5 minut. Później przychodzą lekarze i każdy z nich ma swoją elektroniczną aplikację, gdzie widzi swoich pacjentów, widzi ich numery telefonów. Dzwoni do nich, zbiera wywiad podczas którego jeśli uzna, że jest potrzeba zbadania, to umawia na konkretną godzinę.

Średnio codziennie każdy lekarz bada więcej niż 20 pacjentów. Zawsze zakładam, że jeśli pacjent dzwoni drugi raz z tą samą kwestią, a nie był badany, to trzeba go zobaczyć z różnych przyczyn. Zdarza się też, że pacjenci symulują. Na początku pandemii takich przypadków było bardzo dużo.

Jestem tu już ponad 30 lat, więc naprawdę znam tych ludzi, znam ich choroby, zwyczaje, dlatego ten proces przyczynowo-skutkowy przebiega szybko. Mniej więcej wiem też, kto lubi oszukać, a kto jest twardzielem i nigdy nie oszukuje.

Kiedy skończą się historie z pacjentami, zaczyna się część administracyjna, zaświadczenia, skierowania na badania, do sanatoriów, opisy, zaświadczenia o stanie zdrowia, czy to do ZUS-u, czy do Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie, czy do zespołu orzekania o stopniu niepełnosprawności. To jest taka papierologia.

Później jest też olbrzymia liczba recept. Dziś było ich około 30. Muszę więc przejrzeć dokumentację. Jeśli jest to pacjent, którego widziałem niedawno to mogę leki przedłużyć, ale pielęgniarki i tak za każdym razem wypytują go, jak się czuje, jakie ma samopoczucie.

Jeśli ma cukrzyce, to pytają o poziom cukru, jeśli nadciśnienie, to badają ciśnienie, sprawdzają czy leki pasują, czy wziął je 5 miesięcy temu i skończyły się dzisiaj, czy np. wziął rok temu na 3 miesiące i dzwoni dzisiaj.

Później wracam do domu, sprawdzam maile, odpowiadam na wiadomości zawodowe, drukuję pisma, jeśli jakieś przyszły z NFZ. A później jeszcze wszystkie inne kwestie, czyli zamówienie towaru, kontakt z zewnętrzną księgowością. Mój dzień kończy się około 20, mojej wspólniczki około 22, bo ona czyta wszystkie ustawy, aktualizacje i je rozumie.

Czytaj także:

"Zgłoszeń jest 500, a przychodnia dostanie 50 szczepionek". Jesienią rozpęta się epidemiczne piekło

Te pandemiczne zdjęcia są jak z filmu o apokalipsie. Robi je pielęgniarz z Poznania

Mimo pandemii SARS-CoV-2 musimy walczyć też z innymi chorobami zakaźnymi. A z tym jest problem