Ofiary gwałtów reagują na decyzję sądu ws. 14-latki. Poruszająca akcja #teżniekrzyczałam
Gwałtu nie było, bo 14-letnia ofiara nie krzyczała. Po ujawnieniu przez "Gazetę Wrocławską" treści uzasadnienia wyroku wrocławskiego sądu kolejny raz dyskutujemy o kulturze gwałtu w Polsce. W sieci pojawił się hasztag #Jateżniekrzyczałam, którym kobiety wykorzystane seksualnie oznaczają wpisy, w których dzielą się swoimi trudnymi doświadczeniami.
Czy w Polsce mamy do czynienia z kulturą gwałtu?#teżniekrzyczałam
Czasami głos więźnie nam w gardle, strach odbiera czucie w kończynach. Patrzymy, a nie widzimy. Boimy się. W środku błagamy o koniec. Chcemy uciekać, ale nie potrafimy. Krzyczymy w myślach, ale żaden dźwięk nie jest w stanie wyrwać się z naszych zaciśniętych gardeł. W tamtym momencie stajemy się martwi...
Joanna Gzyra-Iskandar, Centrum Praw Kobiet: Niestety tak. O kulturze gwałtu mówimy wtedy, gdy przemoc seksualna jest nie tylko powszechna, ale też usprawiedliwiania normami i zachowaniami społecznymi. Kiedy krzywda poszkodowanych osób jest bagatelizowana, a sprawcy pozostają bezkarni. Składa się na to bardzo dużo elementów.
Myślę, że trzeba nawet zacząć od definicji prawnej przestępstwa zgwałcenia, która obowiązuje w polskim prawie karnym. Jest ona niezgodna z wytycznymi konwencji antyprzemocowej, którą jako Polska ratyfikowaliśmy i powinniśmy stosować.
Aktualna definicja jest definicją wtórnie wiktymizującą osoby pokrzywdzone. Ofiary muszą dowieść, że do tego przestępstwa doszło z użyciem przemocy, groźby, albo podstępem. To są rzeczy szalenie trudne, bo często nie da się przedstawić dowodów w takiej sprawie.
Natomiast definicja, którą proponuje konwencja antyprzemocowa, którą teraz do swojego systemu prawnego wprowadza np. Dania, jest oparta na braku zgody. Każdy stosunek bez świadomie wyrażonej zgody jest gwałtem.
W Centrum Praw Kobiet kilka lat temu przygotowywałyśmy raport dotyczący wymiaru sprawiedliwości i tego, jak kobiety są przez wymiar sprawiedliwości traktowane w sytuacjach, kiedy zgłaszają przypadki przemocy. Funkcjonuje coś takiego, jak stereotyp "prawdziwej ofiary".
Dotyczy to jednak nie tylko wymiaru sprawiedliwości, ale też ogółu społeczeństwa i niestety również osób publicznych.
Mamy pewne wyobrażenie tego, jak "prawidłowo" powinna zachować się ofiara w sytuacji, kiedy zostanie napadnięta i zgwałcona. Ten obraz ma niewiele wspólnego z rzeczywistością.
Oczywiście są osoby, które w trakcie gwałtu zaczną się bronić, zaczną płakać, krzyczeć, wyrywać się, stosować różne formy oporu, ale zupełnie naturalną reakcją na gwałt jest również to, że osoba kamienieje, zamiera, nie krzyczy.
Niektóre kobiety, który doświadczyły gwałtu mówią o tym, że w tamtym momencie nastąpiło coś takiego, jak odcięcie się od siebie, co spowodowało, że wręcz niewiele pamiętaj z tamtej chwili. Wiedzą, co się stało, ale nie są w stanie powiedzieć np. jak długo to trwało.
Reakcje, które następują w momencie napaści, są bardzo różne i wynikają z wielu kwestii, chociażby z przekonania, że jeśli nie będę stawiała oporu, to może ten mój koszmar szybciej się skończy.
Tak, ze strachu, że może nastąpić eskalacja przemocy, że zostanę pobita, a nawet zabita. Kiedy napisałyśmy komentarz w sprawie uzasadnienia wyroku sądu w sprawie 26-latka, który zgwałcił 14-letnią dziewczynę, zaczęły do nas napływać wiadomości. Pojawił się wpis, że osoba, która była gwałcona i stawiała opór usłyszała od napastnika, żeby dalej się tak rzucała, bo jego to bardziej podnieca.
To też może sparaliżować ofiarę, która nie chce dawać dodatkowej satysfakcji napastnikowi. Trzeba sobie powiedzieć, że niestawienie oporu w czasie napaści seksualnej, w czasie gwałtu, też jest naturalne. Nie jest tak, że jeśli nie stawiamy opory, to się na to zgadzamy.
To niestawianie oporu może mieć też taki wymiar, że my jako kobiety jesteśmy wychowywane, socjalizowane do tego, aby być posłusznymi, aby się zgadzać na to, co nam się dzieje.
Tę teorię można rozciągnąć na inne sfery życia. Stawianie oporu, bycie asertywną, nie jest częścią wychowania kobiet w naszej kulturze. Można to odnieść też do sytuacji, kiedy kobiety doznają przemocy, kiedy przez długie lata nie przeciwstawiają się temu, co się dzieje. Przyjmują to. Uważają, że muszą przetrwać ciężkie chwile – przemoc fizyczną, psychiczną, ekonomiczną itd. – dla rodziny.
Nikt nas tego nie uczy?
To się powoli zmienia. Staramy się o tym mówić, nagłaśniamy tego typu sprawy, organizujemy warsztaty z samoobrony. Kobiety się samoorganizują i wspierają nawzajem. W naszej fundacji – oprócz tego, że pomagamy, wspieramy prawnie, psychologicznie, czy zawodowo, kobiety, które doznają przemocy – jest też edukacyjny aspekt działalności.
Staramy się uświadamiać kobiety, że nie muszą się godzić na to, co im się dzieje. Podkreślamy, że jeśli dzieje się przemoc w jakimkolwiek wymiarze, to znaczy, że łamane są ich fundamentalne prawa, że dzieje im się krzywda, więc sprawca powinien ponieść karę. Doznawanie przemocy nie musi być częścią ich życia. Mają prawo być wolne, szczęśliwe i niezależne.
Do napaści na 14-latkę doszło w domu jej rodziny, mogła też się wstydzić i dlatego nie narobiła hałasu?
Kwestia poczucia wstydu również jest silnie związana z doznawaniem przemocy. Niestety jest tak, że poczucie wstydu towarzyszy ofiarom, a nie sprawcom, co jest pewnym rodzajem patologii, bo dodatkowo obciąża osobę, która i tak jest pokrzywdzona.
Poseł Janusz Korwin-Mikke napisał na Twitterze "Jeśli nie krzyczy, to widać tego chce", co jest skandaliczne, tym bardziej, że dotyczy dziecka.
Trzeba podkreślić, że cały czas mówimy o osobie poniżej wieku przyzwolenia. Każda napaść na tle seksualnym na osobę poniżej 15 roku życia jest jednocześnie gwałtem. Stosunek seksualny może odbyć się między osobami, które mogą świadomie wyrazić zgodę. 14-latka jest dzieckiem, a dziecko nie może wyrazić świadomej zgody na seks.
To też jest kwestia wtórnej wiktymizacji ofiar, tego, że winę często przerzuca się na ofiarę. Jeżeli osoby publiczne są w stanie powiedzieć, że ona być może tego chciała, to też może potęgować problem. Jeśli dzieje nam się krzywda i dodatkowo boimy się wezwać pomoc, bo obawiamy się, że wina spadnie na nas, to jesteśmy tym bardziej sparaliżowane i zastraszone.
.
Powinniśmy w Polsce mieć system, który sprzyjałby zgłaszaniu przestępstw przemocy, nie tylko przemocy seksualnej. Tymczasem mamy system, który całkowicie zniechęca ofiary. Mogą się one obawiać, że choć zdarzyła się tak potworna rzecz, to może zapaść taki wyrok, że gwałciciel nie spędzi nawet dnia w więzieniu.
Przypomnijmy, że wyrok, który zapadł we Wrocławiu jest wyrokiem w zawieszeniu, to oznacza, że ten mężczyzna nie idzie do więzienia, o ile w ciągu roku nie popełni jakiegoś wyskoku, czyli tak naprawdę w tym momencie sprawca pozostaje bezkarny.
To jest właśnie kolejny aspekt kultury gwałtu w Polsce. Brak instytucjonalnego wsparcia dla osób pokrzywdzonych przemocą, sprawia, że pojawia się poczucie beznadziejności walki o swoje prawa.
Znamy mnóstwo takich sytuacji, kiedy kobiety już na wczesnych etapach postępowania były bardzo źle traktowane, godzinami musiały wyczekiwać na przesłuchanie, na to, aby ktokolwiek przyjął zgłoszenie. Czego zresztą funkcjonariusze czasami robić nie chcą.
Kwestia gwałtu w małżeństwie w Polsce jest kompletnym tabu. Często jest nieuznawana, organy nie chcą ścigać sprawców, sprawy są umarzane, sprawcy pozostają bezkarni. Tak, jakby zjawisko gwałtu w małżeństwie nie istniało, a przecież istnieje...
Wciąż zdarzają się funkcjonariusze policji, którzy wypytują, jak była pani ubrana, czy nie była pani pod wpływem alkoholu, dlaczego wracała pani sama z tej imprezy, dlaczego pani z nim poszła. To są próby przerzucania winy na ofiarę.
Poza tym ofiary muszą czasami zeznawać, czy odpowiadać na trudne, upokarzające pytania na sali sądowej w obecności swoich oprawców. Zdarza się, że łamane są procedury.
Wszystkie te elementy mają też na celu zamykanie i utrudnianie dyskusji o przemocy seksualnej, mają na celu dyskredytowanie kobiet, które mówią o przemocy. Przemoc jest problemem o ogromnej skali, którą trudno nam oszacować. Dzieje się tak m.in. dlatego, że zgłaszalność przestępstw jest bardzo niska.
Jestem pełna podziwu dla wszystkich kobiet, które z otwartą przyłbicą, pod swoim nazwiskiem, mówią o przemocy, która je spotkała. Żyjemy w kraju, w którym ofiarom rzuca się kłody pod nogi, zamiast zwyczajnie im pomóc.
Mam również nadzieję, że przynosi pewien rodzaj ulgi i wzmocnienia osobom posługującym się tym hasztagiem w sytuacji, gdy ich historia zostaje wysłuchana, gdy spotykają się ze zrozumieniem, gdzie ktoś im powie "wierzę ci, to nie twoja wina".
Myślę, że dzielenie się takimi historiami jest trochę takim wywaleniem dziury w murze, który się stawia przed pokrzywdzonymi. I faktycznie ten mur staramy się zburzyć same. To na pewno daje siłę, wzmacnia inne osoby, pokazuje "nie jesteś sama". Osamotnienie jest silnym uczuciem w takich sytuacjach.
Niestety zdecydowana większość napaści seksualnych – potwierdza to przypadek, o którym rozmawiamy – ma miejsce ze strony osób, które kobiety znają, które należą do ich najbliższego otoczenia.
Przestrzeń domu, przestrzeń przyjacielska, powinny być takimi, w których czujemy się bezpiecznie. Jeżeli w tej z definicji bezpiecznej przestrzeni dochodzi do jakiegoś rodzaju napaści, to tym bardziej czuje się ogromne osamotnienie. Możemy się bać mówić o tym, co nas spotkało – bać się, że nikt nam nie uwierzy.
Ważne jest, aby o mówić o takich historiach, ale nie można do tego zmuszać. Każda kobieta musi ocenić, czy jest to dla niej bezpieczne.
Moją czysto ludzką reakcją było oburzenie i niedowierzanie. Żyjemy w europejskim państwie, w XXI wieku i wciąż dzieją się takie rzeczy.
To, co mnie uderza w tej sprawie – opieram się oczywiście na relacji mediów – to to, że z zeznań tej dziewczyny wynika, że ona stawiała pewnego rodzaj opór. Mówiła, że tego nie chce, starała się odsunąć tego mężczyznę, a gwałciciel nie zważał na te reakcje. Mimo tego sąd zachował się tak, jakby była lista, tego, co musi zrobić ofiara. Skoro zabrakło spełnienia jednego punktu pt. krzyk, nie ma gwałtu... To niedorzeczne i okrutne.
Wydaje mi się to kompletnie bezduszne, mówimy przecież o sprawie dziecka, co dodatkowo potęguje okropieństwo tego, co się stało. Mężczyzna, który dopuścił się pedofilnego czynu, gwałtu na dziecku może nie spędzić ani dnia w więzieniu. To jest absolutnie oburzająca sprawa.
Czytaj także:
"Ciału wydaje się, że gwałt ma miejsce tu i teraz". Terapia po gwałcie wygląda inaczej niż nam się wydaje
Gwałcił ją codziennie, teraz jest na niego skazana. Kwarantanna z oprawcą to problem wielu Polek