"Ludzie myślą, że zbiliśmy kokosy, bzdura!". Producent maseczek o kulisach tej branży

Michał Jośko
Kamil Kurowski prowadzi firmę konfekcyjną Almax-Fashion. Gdy rozpoczęła się pandemia koronawirusa, przedsiębiorca ze Zduńskiej Woli przestawił się na produkcję maseczek wielokrotnego użytku. Dziś, w ramach walki z "maseczkowym mitem", zdradza nam, dlaczego wiele osób, które zadziałały podobnie, dziś jest w tragicznym położeniu, z czego wynikały tak wysokie ceny akcesoriów ochronnych oraz to, czy na podobnej działalności naprawdę można było zarobić fortunę.
Kamil Kurowski Fot. mat. własne
Wypatruje pan z utęsknieniem drugiej fali koronawirusa?

Nie. Po tych paru szalonych miesiącach firma znów może skupiać się głównie na tym, czym zajmuje się od ponad trzydziestu lat, czyli produkowaniu odzieży damskiej. Na szczęście ta znów się sprzedaje… Oczywiście, trzymamy rękę na pulsie i jeżeli zajdzie taka konieczność, po raz drugi przestawimy się na szycie maseczek.

Jakiś czas temu, współpracując m. in. z naukowcami z Politechniki Łódzkiej, zagłębiliśmy temat zupełnie nowego rodzaju materiału nadającego się na maseczki wielokrotnego użytku, który nie przepuszcza cząsteczek koronawirusa.


Jesteśmy gotowi na to, aby rozpocząć ich produkcję, choć zaznaczmy: mamy świadomość tego, że nawet jeżeli nastąpi owa druga fala, zapotrzebowanie będzie znacznie mniejsze, niż wiosną tego roku. Na rynku jest pełno towaru, który czeka na klienta.

Obserwuję rynek i widzę, że wiele przedsiębiorstw jest w zupełnie innej, naprawdę dramatycznej sytuacji, tak więc nic dziwnego, że nerwowo wypatrują tej kolejnej fali koronawirusa. Marzą o tym, żeby sprzedać – nawet po kosztach – te ogromne ilości towaru kupionego za bardzo wysokie ceny, a teraz zalegającego w magazynach. Mnóstwo firm z branży odzieżowej albo nie dało sobie rady i nie przetrwało tej pandemii, albo stoi na skraju bankructwa. Ci ostatni liczą, że być może jesienią odbiją się jakoś od dna.

Czytaj także: Modna pandemia. Ewa Minge wyjaśnia, co polska "odzieżówka" robi w ramach walki z koronawirusem

Wie pan, że w tym momencie oczywiście pojawią się głosy: "dobrze im tak! Chcieli wykorzystać maksymalnie tę chwilową koniunkturę i obudzili się z rękami w nocnikach"…

Rzeczywiście, sporo firm popełniło błąd, którego nam udało się uniknąć. Bo oczywiście kusiło, aby podkręcić moce przerobowe jeszcze bardziej i naprodukować towaru na zapas licząc, że będzie to trwało wiecznie.

Na szczęście powstrzymaliśmy się od takiej strategii, dzięki czemu prosperujemy, nie mamy problemów z płynnością finansową. Produkowaliśmy tyle maseczek, ile zamawiali klienci, polscy i zagraniczni. Apogeum nastąpiło w maju, wtedy uszyliśmy ich 400 tysięcy.
Siedziba firmy Almax-FashionFot. mat. własne
Rozumiem, że wiele osób jest przekonanych, iż dorobił się pan momentalnie willi na Bahamach i stumetrowego jachtu?

Rzeczywiście, ludzie myślą, że zbiliśmy jakieś kokosy, bzdura! W mediach pojawiły się informacje dotyczące np. jednej z polskich spółek zajmującej się produkcją i dystrybucją materiałów medycznych, która od kwietnia do czerwca odnotowała ponad 200 milionów złotych zysku, czyli więcej, niż przez wcześniejsze dziesięć lat.

Jednak pamiętajmy, że to naprawdę duża, wyspecjalizowana w takiej działalności firma, natomiast ja obserwuję świat z perspektywy przedsiębiorstw małych i średnich, zatrudniających maksymalnie pięćdziesiąt parę osób.

Czy tutaj mieliśmy do czynienia z jakimiś przypadkami zarobienia wielkich kwot w krótkim czasie? Tak. Proszę jednak uwierzyć, że to naprawdę wyjątki potwierdzające regułę, jakieś pojedyńcze sytuacje.

Zdecydowana większość takich przedsiębiorstw zabrała się za produkcję albo sprzedaż maseczek, bo nie miała innego wyjścia. Ich właściciele nie myśleli raczej o jakichś kokosach, ale przetrwaniu. Chodziło głównie o to, aby utrzymać pracowników, wypłacać im pensje, odprowadzać podatki i minimalizować straty.

Znam naprawdę sporo osób działających wcześniej w zupełnie innych branżach, które zostały postawione pod murem i musiały przerzucić się na maseczki albo kombinezony i rękawiczki ochronne.

Zresztą idealnym przykładem była tutaj branża modowa: w marcu wszystko nagle stanęło, rynek się załamał. Wprowadzono rozmaite obostrzenia, zaczęto zamykać centra handlowe, a ludzie nie myśleli o zakupie nowych ubrań.

Co nam pozostało? Błyskawiczne dostosowanie się do sytuacji. Kluczowe było to, aby jakoś to przetrzymać, po czym – gdy sytuacja nieco się unormuje – przeanalizować wszystko i wrócić do gry w zupełnie nowych realiach.

Bo wie pan, koronawirus odmienił diametralnie świat mody, czy też – nazwijmy to tak – lifestyle'u. Bazując na naszym przykładzie: o ile wcześniej kierowaliśmy ofertę głównie do pań dojrzałych, dziś musimy równie mocno skupiać się na kobietach znacznie młodszych, oczekujących zupełnie innych ubrań, innych wzorów.

Wracając do koronawirusa: byliśmy jednymi z tych, którzy na zapotrzebowanie rynku zareagowali wystarczająco szybko, co dało nam szansę na przetrwanie. Dajemy radę, chociaż nie wiemy przecież, co przyniosą jesień i zima, tak więc na pewno nikt rozsądny nie myśli teraz o jakichś nowych inwestycjach.
Targi mody FashionweareFot. mat. własne
Kiedy na reakcję byłoby już zbyt późno?
W marcu nikt nie wiedział jeszcze, co tak naprawdę się dzieje, nie mógł przewidzieć skali pandemii. Tak więc firmy nie wiedziały, co robić i po prostu obserwowały rozwój wypadków. Jednak w kwietniu i maju trzeba było już działać naprawdę ostro, to było apogeum wszystkiego. Ten, kto zwlekał dłużej, nie miał już żadnych szans.

Czy pańska firma odczuwała jakikolwiek spadek popytu w momentach, w których do roboty zabierali się ostrzej politycy? Przypomnijmy głośne przybycie samolotu An-225 wypełnionego sprzętem ochronnym, sprzedaż maseczek jednorazowych przez Pocztę Polską, no albo opiewająca na niemal 5 milionów zł transakcja, którą resort zdrowia miał przeprowadzić z pewnym instruktorem narciarskim z Zakopanego.

Nie, te sytuacje nie zmieniały absolutnie niczego, nie było żadnych zmian w zapotrzebowaniu na naszą ofertę. Pewnie chodzi o to, że to zupełnie inne kategorie produktowe: my skupiliśmy się na kliencie indywidualnym, który szuka maseczki wielokrotnego użytku będącej i ochroną, i elementem lifestyle'owym. Wie pan, rozmaite kolory i wzory, coś pozwalającego wyglądać modnie.

To, o czym pan wspomniał, dotyczyło rynku maseczek jednorazowych, chirurgicznych. A te kupowały przecież głównie placówki zdrowia, no i ludzie szukający jakiegokolwiek zabezpieczenia, byle tanio. Choć oczywiście w pewnym momencie zasada popytu i podaży sprawiła, że nawet za najzwyklejsze, najgorszej jakości jednorazówki trzeba było płacić jakieś astronomiczne kwoty.
Z żoną AleksandrąFot. mat. własne
Idąc tropem doniesień medialnych, nie zwlekali nawet gangsterzy, dla których maseczki stały się ponoć lepszym źródłem zarobku, niż narkotyki. Porozmawialiśmy już o zdesperowanych przedsiębiorcach, którzy walczyli tylko o przetrwanie, teraz czas na wyrachowanych spelulantów, którzy z zimną krwią postanowili wykorzystać sytuację...

To kolejny z zarzutów, jakie słyszało się naprawdę często: "Jak to, za bawełniana maseczka za 4 albo 5 zł w detalu? Zdzierstwo!". Podniosły się głosy, że wszyscy żerujemy na sytuacji i z uśmiechem na ustach windujemy ceny do absurdalnego wręcz poziomu, właśnie po to, aby szybko zarobić Bóg wie jakie pieniądze.

Cóż, zacznijmy od firm takich, jak nasza: przede wszystkim – co niestety nie dla każdego jest oczywiste – zrobienie czegokolwiek w Polsce automatycznie jest droższe, niż zamówienie podobnego produktu gdzieś w Azji. Uszycie maseczki przez krawcową, wybrakowanie (czyli wycięcie zbędnych nici), później spakowanie każdej sztuki do woreczka – to zaledwie część rzeczy, które składają się na cenę gotowego produktu.

Gdy uderzył koronawirus, pojawiły się problemy z materiałem na maseczki – i bawełnę, i polipropylen. Nie chodzi wyłącznie o to, że ceny u producentów i pośredników zaczęły lecieć jak szalone w górę.

W pewnym momencie nawet jeżeli ktoś chciał zapłacić za tkaniny wręcz chore pieniądze, nie mógł zrobić tego ot tak, po prostu. Popyt był tak wielki, że ich wytwórcy nie sprzedawali włóknin wszystkim, trzeba było zamawiać odpowiednio duże pakiety, płacić za nie z góry, a później nierzadko czekać na nie tygodniami.

Proszę uwierzyć, że nasze marże były naprawdę niewielkie. Do spekulacji dochodziło raczej na poziomie globalnym, bo przecież ceny zwariowały na całym świecie. Od czasu do czasu pojawiały się jakieś plotki dotyczące tego, że brakuje pewnych surowców – np. kauczuku – tak więc wszystko musi być znacznie droższe.

Nie wiem, na ile były prawdziwe, nie wnikam w jakieś teorie spiskowe. Trzymałbym się raczej tego, że za wszystko odpowiadały proste reguły ekonomii, wspominana przed chwilą zasada popytu i podaży.