Płacisz dużo, wymagasz jeszcze więcej. Przemaglowałem "najlepszy smartfon fotograficzny" na rynku

Michał Jośko
Smartfon okrzyknięty nowym królem fotografii mobilnej rozsiada się właśnie na tronie (w tym przypadku rozumianym jako półki polskich sklepów), a ja postanowiłem sprawdzić, co tak naprawdę potrafi Mate 40 Pro, czyli najnowszy flagowiec firmy Huawei, znanej również jako #MarkaKtórejNienawidziDonaldTrump.
Zacznijmy od niewielkiego kroku wstecz, czyli porozmawiania o dotychczasowym flagowcu marki z chińskiego Shenzhen. Zaprezentowany w marcu br. model P40 Pro jest do perfekcji wręcz dopracowanym smartfonem, który wciąż zachwyca pod wieloma względami, zwłaszcza jeżeli wziąć na tapet jego możliwości fotograficzne.

Bardzo duża (1/1,28 cala) matryca Sony IMX700, optyka od Zeissa i naprawdę zaawansowane, wspierane przez sztuczną inteligencję oprogramowanie pozwalają dokonywać cudów.
Huawei Mate 40 ProFot. naTemat
Chodzi tu m. in. o niesamowitą (jak na smartfona oczywiście) szczegółowość obrazu, możliwość wykonywania efektownych zdjęć z małą głębią ostrości (efekt bokeh) oraz fenomenalne radzenie sobie w kiepskich warunkach oświetleniowych.

Tak więc najnowszy sprzęt z logo Huaweia ma naprawdę wysoko postawioną poprzeczkę. Sprawdźmy, czy udało mu się przeskoczyć starszego kuzyna i czego można spodziewać się po tym smartfonie wycenionym w przedsprzedaży na 5 399 zł.

Czytaj także: Kupić smartfon 5G, a może jeszcze się wstrzymać z decyzją? Te argumenty rozwiewają wątpliwości

Po pierwsze: człowiek myśli: "łał, to naprawdę wygląda luksusowo"!

Ta wykonana z metalu i szkła konstrukcja jest tzw. kawałem smartfona – całość mierzy niebagatelne 162,9 x 75,5 x 9,1 mm, natomiast jej masa to przyjemnie ciążące w dłoni 212 g. Testowany egzemplarz wykonano w opalizującej wersji kolorystycznej Mystic Silver, która w naprawdę efektowny sposób zmienia kolory w zależności od kąta, pod jakim na nią spoglądamy.

Na szczęście robi to w sposób elegancki: szkło jest delikatnie matowe, dzięki czemu całość nie puszcza intensywnych "zajączków", oślepiając ludzi w promieniu paru kilometrów. Zalety kolejne: satynowanie sprawia, że ta powierzchnia nie jest mocno podatna na łapanie odcisków palców, no i nienajgorzej trzyma się wewnętrznej części dłoni.

Jeżeli obawiasz się kosztownego wypadku, możesz odziać Mate'a w przezroczyste etui, które producent dorzucił do pudełka. Choć zaznaczam lojalnie: przy lekko spoconej dłoni staje ono się śliskie niczym piskorz, który wytarzał się w wazelinie.

Skoro już zawędrowaliśmy w okolice zbiorników wodnych, użyjmy słowa "wyspa". Jest duża, okrągła i sprawia, że ten smartfon z daleka odróżnia się od flagowców tworzonych przez konkurencję. Co kryje owa wyspa? Ano, cuda i dziwy.
Huawei Mate 40 ProFot. naTemat

Po drugie: możliwości fotograficzne

Okrągły moduł skrywa trzy aparaty. Główny korzysta z 50-megapikselowej matrycy o przekątnej 1,1,28 cala oraz optyki z jasnością f/1,9. Do tego dochodzą aparat ultraszerokokątny (rozdzielczość 20 megapikseli, przysłona f/1.8) oraz teleobiektyw peryskopowy (13 megapikseli, f/3,4), który oferuje 5-krotny zoom optyczny.

Możliwości każdego z nich są imponujące: zdjęcia są naprawdę nasycone, ostre i szczegółowe, a odwzorowanie kolorów wydaje się odrobinę lepsze, niż w rewelacyjnym przecież Huaweiu P40 Pro. W czym Mate bije przeciwnika na głowę? Na pewno w fotografii makro.

Aparat główny i szerokokątny są niczym wampiry: pełnię swych możliwości pokazują zwłaszcza w słabych (bądź wręcz tragicznych) warunkach oświetleniowych. W takich okolicznościach radzą sobie tak dobrze, że ten smartfon może służyć jako noktowizor.
Huawei Mate 40 ProFot. naTemat
Oprogramowanie ze sztuczną inteligencją sprawia, że udane zdjęcia możemy wykonać nawet wówczas, gdy z powodu ciemności niemal nie widzimy obiektu, w który wycelowaliśmy aparat. Wiem, puryści nazwą to oszustwem, tłumacząc, że nie o to przecież w fotografii chodzi. Rozumiem i szanuję, ale mnie te smartfonowe sztuczki się podobają.

Choć w słabych warunkach oświetleniowych teleobiektyw lekko odstaje od swych sąsiadów (odrobinę gorzej radzi sobie z szumami, co czasami kończy się efektem akwareli), to wciąż ma naprawdę wiele powodów do dumy.

Jego supermocą, przy pomocy której nokautuje konkurencję, jest tworzenie imponująco szczegółowych zdjęć, nawet przy wykorzystaniu maksymalnego przybliżenia optycznego (po części jest zasługą wzorowo spisującej się optycznej stabilizacji obrazu). Dodajmy, że nawet jeżeli użyć 10-krotnego zoomu cyfrowego (maksimum wynosi tu 50x), wciąż otrzymamy zdjęcia więcej, niż dobre.
Huawei Mate 40 ProFot. naTemat
Wspomnianą przed chwilą stabilizację docenisz również wtedy, gdy postanowisz nakręcić materiał wideo. Nawet jeżeli proces ów będzie odbywać się w ruchu, gdy idziesz żwawym krokiem, to film (np. przykład taki w jakości Ultra HD 4K przy 60 kl./s) będzie naprawdę płynny.

Huawei twierdzi, że nowy smartfon wykorzystuje paletę barw DCI-P3 zapewniającą o 25 procent szerszą gamę kolorów od stosowanej wcześniej palety sRGB. I rzeczywiście, filmy kręcone przy jego pomocy wydają się nieco lepsze, niż zarejestrowane przy pomocy P40 Pro. Jedno jest pewne: obraz ma bardzo duży zakres dynamiczny, może pochwalić się świetnym kontrastem i jest naprawdę żywy.

Po trzecie: rewelacyjny wyświetlacz, chociaż...

Ten naprawdę duży (6,76 cala) ekran OLED o proporcjach 19:9 i rozdzielczości 2774 x 1344 pikseli oferuje bardzo ostry i soczysty obraz, a powodów do narzekania trudno szukać nawet wtedy, gdy wpatrujemy się w niego w mocnym słońcu (jasność wynosi 476 nitów).

Tak, wiem, użyto tu odświeżania 90-hercowego, choć konkurencja stawia głównie na 120 Hz. Jedni będą na to psioczyć, dla mnie różnice nie są na tyle istotne, aby usprawiedliwić główną wadę drugiego z owych rozwiązań, czyli większy apetyt na energię elektryczną.
Huawei Mate 40 ProFot. naTemat
Ważne, że w tym przypadku wszystko działa naprawdę płynnie. Minimaliści otrzymali do dyspozycji możliwość przestawienia smartfona w tryb 60-hercowy, lepiej zdać się na automatyczny dobór częstotliwości odświeżania.

Zmyślne oprogramowanie równie umiejętnie żongluje trzema rozdzielczościami wyświetlacza, bazując na tym, czy w danym momencie ważniejszy jest obraz-żyleta (np. przeglądając zdjęcia), czy oszczędność prądu (np. pisanie wiadomości).

Boczne krawędzie ekranu zakrzywiają się, tworząc 88-stopniowy łuk. No właśnie... Zdaję sobie sprawę, że to rozwiązanie modne, choć widzę w nim więcej minusów, niż plusów. Owszem, należy pochwalić algorytmy Mate'a za to, że świetnie radzą sobie z przypadkowymi, niechcianymi muśnięciami "wodospadu" wewnętrzną stroną dłoni.

Jednak nie lubię refleksów świetlnych, które odbijają się w owych krzywiznach. Tak więc czekam na dzień, w którym szefowstwo firmy z Shenzhen stwierdzi się, że łuki już się opatrzyły, tak więc warto wrócić do ekranów płaskich.
Huawei Mate 40 ProFot. naTemat
Przejdźmy do kolejnej rzeczy z gatunku tych dyskusyjnych, czyli wycięcia w lewej górnej części ekranu, psującego symetrię tego pięknego urządzenia. Czy jest dramatem? Przez jakiś czas, później człowiek może się do niego przyzwyczaić.

Wycięcie skrywa kamerę 3D z czujnikiem głębi, której użytkownik zawdzięcza rewelacyjnie spisujące się odblokowywanie ekranu przy pomocy funkcji rozpoznawania twarzy (dodajmy przy okazji, że rownie dobrze sprawuje się czytnik linii papilarnych wbudowany w ekran) oraz 13-megapikselowy aparat.

Jest szerokokątny (100 stopni), ma optykę jasną do f/2,4 i gwarantuje naprawdę szeroki zakres dynamiczny, świetną ostrość oraz odwzorowanie kolorów. Dodajmy: wszystko to dotyczy również filmów.

Jest naprawdę dobrze, a jakiekolwiek uwagi można mieć dopiero w momencie, gdy pogorszą się warunki oświetleniowe. Gdy robi się ciemniej, obraz może być niezbyt naturalny (efekt akwareli i zbyt mocne wygładzanie skóry przez algorytmy).
Huawei Mate 40 ProFot. naTemat
Po czwarte: naprawdę elektryzujące wnętrze

Interesują cię technikalia? A więc mamy tu do czynienia z przemocarnym procesorem Kirin 9000 (to pierwszy na rynku chipset z wbudowanym modemem 5G wykonany w technologii 5 nm), współpracującym z ośmioma gigabajtami pamięci RAM.

To zestawienie gwarantujące niesamowitą wręcz sprawność działania. Nawet po odpaleniu kilku aplikacji, włączając w to naprawdę wymagającą grę (przetestowałem m. in. "Real Racing 3" i "Asphalt 9: Legends"), wszystko działa szybko, płynnie i stabilnie. Lagów: brak.

Do tego dochodzi 256 GB pamięci wbudowanej (dla chętnych jest gniazdo na huaweiowskie karty pamięci Nano Memory, niestety droższe od popularnego standardu microSD) oraz bateria o pojemności 4400 mAh.
Huawei Mate 40 ProFot. naTemat
Jak się sprawuje ta ostatnia? Bardzo dobrze. Sprawdźmy, co stanie się, gdy poużywamy Mate'a dosyć intensywnie, odbywając kilka rozmów telefonicznych, konsumując przez kilkadziesiąt minut treści wideo, robiąc sporo zdjęć i surfując po internecie.

Wszystko to przy jasności ustawionej na poziomie maksymalnym i odpalonej łączności LTE. W podobnym scenariuszu smartfon przejdzie w tryb oszczędzania energii (co dzieje się, gdy jej poziom spadnie do 20 proc.) dopiero pod koniec dnia.

Opad szczęki następuje w momencie, zaczynamy korzystać z dołączonej do tego sprzętu ładowarki o mocy 66 W. Jest nieco większa od 40-watowej siostry, dołączanej np. do P40 Pro, lecz znacznie większe są i jej możliwości.

Dzięki niej Mate uzupełnia zasoby energetyczne w tempie ekspresowym. Podłączam całkowicie rozładowany telefon do gniazdka i po zaledwie pięciu minutach bateria zostaje uzupełniona w 16 procentach.

Po kwadransie mam już 48 procent. Gdy mija pół godziny, na wyświetlaczu widzę 86 procent. Naładowanie baterii od zera aż "pod korek" zajęło godzinę lekcyjną. Naprawdę gromkie brawa.

Na koniec: wnioski ogólne

Tak, mamy do czynienia ze smartfonem kosztownym. Jednak Mate należy do tych urządzeń premium, w przypadku których człowiek naprawdę może zrozumieć, za co płaci. W cenie zawarto bowiem możliwość posiadania sprzętu pięknego (#OczywiścieToKwestiaSubiektywna), oryginalnego i perfekcyjnie wykonanego.
Huawei Mate 40 ProFot. naTemat
Producent nie oszczędzał tu na żadnym podzespole, dodając całe mnóstwo fajnych smaczków, takich jak np. odporność na wodę i kurz (zgodnie z wyśrubowaną normą IP68) oraz wspaniałe głośniki stereo (te powróciły w wielkim stylu, gdyż zarówno w Mate 30 Pro, jak i P40 Pro musiały zadowolić się dźwiękiem monofonicznym).

Do tego dochodzi fajna nakładka EMUI 11 oferująca np. świetnie spisujące się sterowanie przy pomocy gestów wykonywanych w powietrzu oraz – last but not least, mówiąc po wielkoświatowemu – wybitne możliwości fotograficzne.

Kto może zhejtować ten majstersztyk? Foliarze (w końcu to smartfon 5G) oraz ludzie, którzy nie mogą wyobrazić sobie życia bez usług Google'a. Zakładam, że nie podekscytowałby się nim również Donald Trump, choć od momentu, w którym stracił fotel prezydencki, jego zdanie przestało być w tej kwestii istotne. Natomiast Mate 40 Pro rozpoczyna swoją kadencję – warto obserwować, jak mu pójdzie.