Jak zarobić średnią krajową na Vinted? Wystawiłam ubrania i... wyszło inaczej, niż się spodziewałam
Może i Vinted jest w Polsce od ładnych paru lat, ale dopiero w pandemii (i nie bez związku z szeroko zakrojoną kampanią reklamową) "Allegro z używanymi ciuchami" zyskało większą rozpoznawalność. Założyłam konto na platformie, żeby sprawdzić, ile da się zarobić w 24 godziny na kilku starych ciuchach i jak dużą pracę trzeba w to włożyć.
Zachęcona historiami (i zarobkami) dziewczyn, które wyprzedały w pandemii swoje szafy, postanowiłam spróbować swoich sił w handlu. Tym bardziej, że nie ominęło mnie ani pandemiczne tycie, ani gruntowne porządki podczas pierwszego lockdownu. Słowem - było się czego pozbywać.
Opisywanie przebiegu sprzedaży na Allegro miałoby sens w 2005. We wrześniu tego roku z platformy skorzystało niemal 20 milionów osób, czyli około 72 proc. polskich internautów. Niewiele gorsze zasięgi ma OLX - ósma najczęściej odwiedzana strona w Polsce. Nie miałam też ochoty, żeby 786 znajomych z Facebooka dostawało powiadomienia z informacjami o moich za małych bluzkach i zaciągniętych obcasem podszewkach. Tym sposobem wybór padł na Vinted (i nie kochani, nie jest to artykuł sponsorowany, a raczej próba przybliżenia tym z was, którzy z platformy nie korzystali, o co w tym wszystkim chodzi i przede wszystkim - czy warto).
Get the party started
Założenie konta trwa kilka sekund - to znaczy, o ile wygodnicko wybierze się weryfikację przez Facebooka (stawiam, że wall zapełni mi się niebawem reklamami ciuchów z drugiej ręki). Usuwam nazwisko z profilu, w opisie dodaję, że na terenie Warszawy możliwy jest odbiór osobisty, a poza tym będę korzystała z paczkomatu (9,99 zł za paczkę do 5 kilo).
Vinted instruuje początkujących handlarzy na każdym kroku. Pokazuje samouczek doboru zdjęć, ma szczegółowo opracowane definicje tego, co znaczy stan "dobry", a co "bardzo dobry". Kiedy przeholowuję z wyceną, sugeruje, że dla mojej oferty rekomendowany zakres cen to 20-42 złotych.
Platforma dba o mnie jak doświadczona ciotka, ale nie oszukujmy się - nie o sukces mojej wyprzedaży tu chodzi. Od każdej transakcji Vinted pobiera (od kupującego) 2,9 złotego i 5 procent ceny produktu (bez kosztów wysyłki). Niby nic, ale gdy sprzedajesz torebkę za 5000 złotych, z małej marży robi się 250 złotych.
Vinted uczy i radzi•Vinted
Uprasowanie, sfotografowanie, zmierzenie i zrobienie opisów siedmiu ubrań zajmuje mi ponad czterech godzin. Łącznie mogę zarobić 165 złotych. Do wyboru jest też opcja wymiany ubrań z innymi użytkownikami, ale że chcę zostać rekinem second-handu online, wybieram gotówkę.
Haj lajf na wyciągnięcie ręki
Nietrudno wyliczyć, że za moją "pracę" wychodzi w tym przypadku trochę ponad 41 złotych za godzinę. Przyjmijmy, że wprawię się w robieniu zdjęć, opisów i mierzeniu długości nogawek, a co za tym idzie, w wyliczonym czasie pracy zmieszczę jeszcze wycieczki do paczkomatu. Gdyby wspomniane 41 złotych było moją stawką godzinową na pełnym etacie, zarabiałabym 6560 złotych miesięcznie.
Oczywiście trochę jest w tym bajdurzenia, bo i nie każdy stary łach, który chcemy sprzedać w sieci, znajdzie nowy dom. Do tego nawet najobfitsza szafa ma swoje dno. Żeby zarobić wspomnianą kwotę przy tym tempie i poziomie cen, musiałabym sprzedać w ciągu miesiąca 300 rzeczy. Nienoszonych ciuchów mam pewnie jakieś 50 sztuk. Z butami i dodatkami zebrałoby się może z 80. Bez dodatkowych wycieczek po lumpeksach i wyprzedażach mogę więc zapomnieć o zbiciu majątku na Vinted.
Ciuchy wystawione, pozostaje czekać•Vinted
Bitcoiny Vinted
Po godzinie sprzedaję pierwszy ciuch - minimalistyczną sukienkę (tę sprzed siedmiu lat i pierwotnie siedem razy droższą). Odczytuję maila i trochę się spinam, bo nie zdążyłam wpisać numeru konta. Okazuje się, że niepotrzebnie. W Vinted działa system "wirtualnego portfela". Kupujący wpłaca pieniądze, które są przechowywane przez platformę. W ciągu pięciu dni muszę wysłać rzecz, która się sprzedała, a gdy kupujący zaakceptuje zgodność z opisem lub też miną dwa dni od odebrania przez niego przesyłki, zyskuję dostęp do zdeponowanych środków. Mogę wydać je na zakupy na platformie albo przelać na swoje konto.
Czytaj także: Manicure a koronawirus. O hybrydzie w kształcie migdałków i przedłużaniu paznokci lepiej zapomnij
Obserwuję swoje ciuchy wypuszczone w szeroki świat. Zbierają wyświetlenia i serduszka (które na Vinted oznaczają, że ktoś dodał daną rzecz do ulubionych, czyli potencjalnie zastanawia się nad zakupem). Po kolejnej godzinie pisze do mnie dziewczyna w afro. Pyta, czy sprzedam jej kurtkę z brązowego weluru za 35 złotych (tak naprawdę nie jest to wymiana korespondencji, ale opcja "zaproponuj cenę" - potencjalny kupujący klika w niższą cenę, a sprzedający dostaje ofertę w formie kurtuazyjnej wiadomości).
Wolałabym zostać przy poprzedniej cenie, ale że zamierzam odtrąbić spektakularny sukces (165 złotych za 4 godziny pracy), zaznaczam, że się zgadzam. Tym sposobem zarabiam 75 złotych plus koszty przesyłki (po stronie kupujących).
Podbijam!
Mijają kolejne godziny, a świetnie zapowiadający się interes zamiera. Sukienka w kwiaty zbiera co prawda cztery serduszka, ale reszcie się nie wiedzie. Nikt nie pisze, nikt nie kupuje. Tymczasem Vinted zachęca - "podbij" (waść). Okazuje się, że za 3,95 złotego uzyskam większą widoczność przedmiotu dla potencjalnych klientów i możliwość śledzenia tejże.
Opłata zakłada "podbicie" tylko jednego ubrania, ale za to na trzy doby. Na potrzeby artykułu fajnie byłoby zarobić na starych łachach chociaż stówę w dobę, więc decyduję się na "podbicie" dwóch ubrań. Czuję się trochę jak hazardzistka - czy bardziej opłaca się postawić na spódnicę, która nie uzyskała ani jednego polubienia czy może na kurtkę z pięcioma polubieniami? Dochodzę do wniosku, że powinna zadecydować cena wyjściowa ubrania. Nie ma sensu inwestować prawie 4 złotych w ciuch, który chcę sprzedać za 10.
Za "podbicia" płacę Blikiem. Szybko okazuje się, że na niewiele się zdały. Zyskuję trochę klików, kilka serduszek, ale nie sprzedaż. Dziwi mnie to o tyle, że w grze są juz tylko najtańsze ciuchy. Najdroższy kosztuje 20 złotych i jest w stanie bardzo dobrym.
Podbijać, czy nie - oto jest pytanie•Vinted
Nazajutrz, po 19 godzinach na Vinted, schodzą kolejne rzeczy, wycenione na 10 i 15 złotych.
"Biznesmeni jej nienawidzą. Zobacz jak nie zarobiła 6560 złotych"
Eksperyment "zarabiaj powyżej średniej krajowej na Vinted" powinien pewnie trwać nieco dłużej i obejmować więcej ubrań (zwiększ wolumen - powiedziałby coach biznesu). Tymczasem kończę swoje 24 godziny z platformą bogatsza o 92 złote (muszę odjąć koszty „podbijania” ofert) i uboższa o 6 godzin z życia.
Czy się opłacało? Zależy, co przez to rozumiemy. Jeśli policzyć moją stawkę godzinową - jestem trochę powyżej minimalnego wynagrodzenia. Mimo to, bawiłam się nieźle. Po wielomiesięcznym garbieniu się nad laptopem w czterech ścianach, prasowanie i robienie zdjęć ciuchom było całkiem miłą odmianą. Do tego dochodzą emocje a la media społecznościowe, na których wzór i podobieństwo skonstruowano Vinted nie tylko wizualnie - są lajki, są wyświetlenia, są sprzedaże.
No i koniec końców nie chodzi tu przecież o to, żeby się dorobić. Puszczenie w obieg rzeczy, której nie używa się od miesięcy, wiąże się, przynajmniej u mnie, z fatalistycznym przekonaniem, że tak po prostu powinno się robić - i szkoda, że tak rzadko się robiło. Nie trzeba być eko-freakiem, żeby zauważać, że wszystkiego mamy/kupujemy/wyrzucamy za dużo. Kilkanaście czy kilkadziesiąt złotych, które możemy przy okazji zarobić, działa jak plasterek na wyrzuty sumienia - zwalnia z poczucia, że wywaliliśmy pieniądze w błoto.
"Financial Times" przytaczał ostatnio dane zebrane przez Ellen MacArthur Foundation. Wynika z nich, że na początku XXI wieku ciuchy nosiliśmy średnio "do 200 założeń". Po 20 latach pozbywamy się ubrań noszonych zaledwie 160 razy. Wytłumaczenia można tu mnożyć - większa dostępność cenowa, niższa jakość produktów, bogacenie się społeczeństw.
Faktem jest, że kręcimy na siebie bicz w coraz szybszym tempie. Kupowanie z drugiej ręki spowalnia ten proces. A tak poza tym - jeśli ciuch przetrwał u kogoś przez dekadę w "stanie bardzo dobrym", szanse, że rozleci się po trzecim praniu są znacznie mniejsze niż w przypadku nowej koszulki za 14,99.
Chcesz opowiedzieć swoją historię? Napisz do mnie: helena.lygas@natemat.pl