Seks, trupy i Wieniawa. Nowy polski film Netflixa jest jak makabryczna reklama Apartu
Od gimbazy czekałem na zbereźną polską komedię w stylu "American Pie". Po niespełna 20 latach, w końcu się doczekałem, ale i w międzyczasie chyba się mocno zestarzałem. "Wszyscy moi przyjaciele nie żyją" to nowa produkcja Netflixa w schemacie: młodzież robi domówkę i coś idzie nie tak. W filmie występuję duże stężenie krindżowych momentów, czerstwych żartów i drewnianego aktorstwa, czyli jest tak, jak być powinno.
- "Wszyscy moi przyjaciele nie żyją" to drugi (po "Erotica 2022") polski film Netflixa
- W obsadzie znalazła się m.in. Julia Wieniawa, Adam Woronowicz, Łozo i Tomasz Karolak
- To komediowy slasher, który inspiruje się "Projektem X" i "American Pie"
- Postacie, teksty i gagi są żenujące, ale na pandemicznego Sylwestra jest jak znalazł
Fot. Marina Rygalina / Netflix
Domówka jak z reklamy Apartu
Z pewnością pamiętacie niedawną, niedorzecznie długą reklamę Apartu, która została bezbłędnie sparodiowana. Film Netflixa mocno mi ją przypominał. I nie tylko dlatego, że wystąpiła w nim ta sama celebrytka. Nie jest też przesadnie rozlazły, bo trwa w sam raz - półtorej godziny.Willa, w której się rozgrywa fabuła, a także jej scenografia i bohaterowie - wszystko jest właśnie takie "apartowe", mocno oderwane od polskiej rzeczywistości. Co mi się tam nie klei? Generacja Instagrama bawi się w ociekającej bogactwem chałupie, pije drinki z czerwonych kubeczków, gra w beer ponga, a w salonie muzę puszczają didżejki. No typowa domóweczka przeciętnego widza Netflixa. Chyba tylko dwie bohaterki przypominające siostry Godlewskie nadają filmowi pierwiastek "polskości".
Fot. Marina Rygalina / Netflix
To trochę krindżowe gościu
Dobra, miejsce akcji jest kiczowate i sztuczne. Jednak to nie sama inscenizacja wywoływała na plecach ciarki wstydu, lecz dialogi. Teksty, które padają w filmie, sprawiały, że z towarzyszącą mi dziewczyną, co chwilę spoglądaliśmy na siebie. Jednak nie tak z miłości, choć się kochamy, ale w naszym zażenowanym spojrzeniu mogliśmy wyczytać słowa "O ja pier***ę...".Fot. Marina Rygalina / Netflix
Nie jestem polit-poprawny, ale kompletnie nie pasowało to do współczesnych postaci. Wypowiadane teksty kojarzyły mi się z hasłami marketingowymi, w których starzy copywriterzy próbują mówić językiem młodych. A może się nie znam, bo nie jestem w targecie? Mogę sobie używać ponglisha, ale mentalnie już jestem dziadem?
W sumie czułem się trochę jak Wojciech "Łozo" Łozowski. Nieco starszy ode mnie, 36-letni, były muzyk Afromental, w filmie gra kogoś, kto nie może pogodzić się z upływającym latami i próbuje się dopasować do sytuacji. Miałem wrażenie, że sam nie wiedział, co właściwie robi na planie.
Fot. Marina Rygalina / Netflix
Slasherowa wersja "Projekt X"
Angaż Wieniawy miał z pewnością ukryty podtekst - jej nazwisko działa jak magnes, a zasięgi w social mediach pomogą w promocji. Młoda celebrytka może i nie jest "polską Zendayą", ale pasowała mi do roli nawiedzonej astrolożki. I ma już doświadczenie w slasherze, gdyż była final girl w "W lesie dziś nie zaśnie nikt"."Wszyscy moi przyjaciele nie żyją", to przede wszystkim komediowy slasher i nie jest żadną tajemnicą, że w "apartowej willi" dochodzi do brutalnej rzezi (w sumie można się domyślić tego po tytule). Ten moment jest akurat najfajniejszy w całym filmie. Z jednej strony, raczej nikogo nie obrzydzi swą groteskowością w rytmie przeboju Mötley Crüe. Z drugiej, jest bardzo satysfakcjonujący, gdyż żaden z bohaterów nie zaskarbia naszej sympatii. Głównie przez pretensjonalność oraz para-dokumentalną grę aktorską.
Fot. Marina Rygalina / Netflix
Czytaj też: Pierwszy polski film Netflixa... i od razu taka szmira. To nieudana podróbka "Opowieści podręcznej"