To on ujawnił sprawę "gwiazdora TVP". "Ewenement. Wcześniej była tylko seksafera w Samoobronie"

Bartosz Godziński
– Przez ponad 20 lat mojej pracy dziennikarskiej nie było sytuacji, w której sprawę gwałtu specjalnym nadzorem obejmował prokurator z nadrzędnej prokuratury. To ewenement. Była tylko jedna taka sytuacja – słynna seksafera w Samoobronie. Było to wtedy słuszne i jeśli dobrze pamiętam, to nadzór objął wtedy prokurator generalny. Dlaczego teraz tak się stało? Nie mam pojęcia – mówi naTemat Piotr Krysiak.
Dziennikarz śledczy Piotr Krysiak Fot. Archiwum prywatne
Mój rozmówca opublikował przed paroma dniami post, w którym opisuje skandaliczną sytuację mającą się wydarzyć w czasie konkursu piękności w lutym zeszłego roku. Jarosław Jakimowicz, którego nazwisko nawet nie jest wymienione w tekście, zaprzeczył zarzutom o gwałt. Następnie przyznał się, że rozmawiał z rzekomą ofiarą, a także zapowiedział pozew.


Czytaj też: Jakimowicz "flirtował, pozwolił karmić się widelcem". Uczestniczka konkursu piękności zdradza kulisy

TVP również odpowiedziało na oskarżenia. Szef TAI Jarosław Olechowski w oświadczeniu m.in. podważył wiarygodność dziennikarza, a toku wewnętrznego postępowania nikt "nie zgłosił zastrzeżeń do zachowania Pana Jakimowicza". Jak to wszystko odpowiada sam Piotr Krysiak, który rozpętał burzę? Zapraszam do lektury.

Czy w jakiś sposób przestraszyłeś się zapowiadanych pozwów?

Jako dziennikarze dobrze wiemy, że trzeba uważać, co piszemy i mówimy. Wykonując taki rodzaj pracy, jesteśmy narażeni na to, że ktoś będzie chciał nas pozwać, zastraszyć czy domagać się zadośćuczynienia. To jest wpisane w nasze ryzyko zawodowe. Oczywiście, inaczej jest, jeśli jesteś dziennikarzem sportowym lub kulturalnym, a inaczej jeśli jesteś dziennikarzem, zajmuję się dziennikarstwem kryminalnym.

Wiesz, to też nie jest regułą, bo jestem głównie dziennikarzem popkulturowym, a sam miałem już kilka wezwań przedprocesowych. Bezpodstawnych, ale i tak potem nie mogłem spać po nocach. Ty z kolei lubisz taką adrenalinę, skoro od tylu lat jesteś dziennikarzem śledczym?

Dla tej adrenaliny to tak naprawdę robię. Niestety, przez to, że władzę w kraju przejęło PiS, to wielu osobom takim jak ja, uniemożliwiono pracę w mediach publicznych. Nie dlatego, że byliśmy słabi, albo nie chciało nam się pracować, tylko dlatego, że z telewizji zrobiono partyjny biuletyn.

Kiedy pracowałem w telewizji, miałem niesamowity problem, by wypuścić materiał bez przynajmniej dwóch potwierdzonych źródeł. I jeszcze najlepiej, by jedno ze źródeł było oficjalne. Nie dopuściłby do tego wydawca, wcześniej podwydawca, czy szef. I tego nauczyła mnie moja pierwsza szefowa w gazecie, a potem moje kwalifikacje podnosiła Telewizja Publiczna.

Kiedy istniała telewizja publiczna, to jeździłem m.in. na Dominikanę i tropiłem księży pedofilów, których sąd zamykał w więzieniu (jest to opisane też w książce "Wyspa Ślepców" - red.). Jak TVP została kolejnym ministerstwem w rządzie, to jestem niewiarygodny. Jest mi z tym dobrze.

Teraz, mam wrażenie, że TVP kreuję rzeczywistość, a nie informują o tym, co się naprawdę dzieje na świecie. Dziennikarze nie zgłaszają tematów tylko muszą potwierdzać bzdury wymyślone przez przełożonych. Szkoda, że teraz robią to też ci, którzy, pracują w telewizji od dawna, a od wielu z nich sam się uczyłem tego fachu.

Tymczasem teraz Jarosław Olechowski, dyrektor Telewizyjnej Agencji Informacyjnej, który wcześniej był twoim podwładnym w TVP Info, twierdzi, że jesteś "niewiarygodny". Uważam, że jest to strzał w kolano, bo skoro tak długo pracowałeś w telewizji publicznej, byłeś tam wydawcą, producentem i szefem serwisów informacyjnych a jesteś rzekomo niewiarygodny, to raczej źle to świadczy o samej telewizji.

Pan dyrektor Olechowski podważa moją wiarygodność, a swoją pokazuje codziennie, zwłaszcza o godz. 19.30. Nie rozumie na czym polega dziennikarska praca, bo zajmuje się propagandą. Kiedy TVP interesowało dziennikarstwo, TVP Info emitowało moje materiały, w tym ten o zarzutach wobec księdza pedofila z Dominikany, a komercyjna stacja TVN24 przedrukowała wywiad w całości na swoich stronach internetowych. Ksiądz został skazany.

Nie krytykowałem publicznie TVP, bo mimo tego, co tam się dzieje, to źle się bym się z tym czuł. Nie krytykowałem również nikogo personalnie. Tutaj robię to pierwszy raz.
Pamiętam, kiedy pan Jarosław Olechowski przyszedł do Info z TV Puls, a wszyscy mieli nadzieję, że w końcu pojawił się ktoś nowy ze sporym zapałem do pracy.

Z czego go zapamiętałem? Z tego, że potrafił ten sam materiał "wcisnąć" do trzech różnych serwisów i wydawców zmieniając tylko jedną wypowiedź i trzy razy zainkasować za niego wierszówkę. To m.in. ja ten proceder ukróciłem, a pan Jarosław Olechowski biegał do dyrektora na skargę, że mu pensja zmalała.

A, no i jeszcze z tego go pamiętam, że wywaliłem go z pracy. Czemu? Bo kiedy live'ował spod 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego i wybiła godz. 16:00, to zadzwonił do mnie i powiedział, że jeśli nie dopłacę mu 50 złotych do jego dyżuru, to zejdzie z live'ów, bo jego dyżur się skończył. Odmówiłem mu i wysłałem zastępstwo a pan Olechowski stracił pracę.

Pojawia się też zarzut, że ujawniasz sprawę dotyczącą "gwiazdora publicystyki TVP Info", gdyż chcesz się zemścić właśnie na swoim byłym pracodawcy. W jakich okolicznościach doszło do twojego odejścia bądź zwolnienia?

Dużo osób odeszło z TVP z końcem grudnia 2015 roku, kiedy było już wiadomo, że tzw. "bulterier PiS-u", pan Jacek Kurski, zostanie prezesem Telewizji, która jeszcze wtedy była publiczna. Natomiast ja postanowiłem poczekać na rozwój sytuacji, bo też nie miałem żadnych planów zawodowych. Miałem jedynie alternatywę w postaci pisania książek.


W połowie 2016 roku wezwał mnie jeden z dyrektorów, by rozwiązać ze mną współpracę. Co ciekawe, dzień później zwolnili i jego. Jesteś pierwszą osobą, która mnie o to zapytała, dlatego z tego miejsca powiem dwie rzeczy.

Gdyby mnie wtedy nie wyrzucili, to z pewnością sam bym to zrobił po 16 grudnia 2016 roku i tzw. kryzysie sejmowym w Polsce i tym jak relacjonowała to TVP. Powiedziałem wtedy też moim znajomym, że kiedykolwiek będę miał możliwość, to publicznie podziękuje panu Jackowi Kurskiemu, że polecił wyrzucić mnie z pracy. Robię to więc teraz.

Panie prezesie Jacku Kurski, serdecznie panu dziękuję. Gdyby mnie pan nie wyrzucił, nie byłoby dziś "Dziewczyn z Dubaju", które do dziś sprzedały się w niespełna 300.000 nakładzie, co pozwala mi na niezależność i na to, że nie muszę mieszkać w kraju, z którego polityką i telewizją się nie zgadzam. Mówię to zupełnie szczerze. Życzę panu powodzenia i mam nadzieję, że kiedyś, jak miną czasy telewizji odnajdzie się pan na rynku medialnym i osiągnie sukces.

Teraz mieszkasz w Hiszpanii. Z własnej woli, przez PiS, czy na przykład uciekłeś, bo któryś z bohaterów twoich reportaży lub książek chce cię dopaść?

Pomieszkiwałem w Hiszpanii od 5 lat. Pół miesiąca tu, pół miesiąca w Polsce. Od 3 lat mieszkam tu na stałe. Nic mi o tym nie wiadomo, by ktoś mnie ścigał, a ja po prostu jestem ciepłolubny. Tu jest dużo słońca, żyje się lepiej, lubię też mieszkańców tego kraju. Gdzie jest wolność słowa, wolność wyboru, tolerancja, choć na czele rządu stoi Pedro Sanchez, lider Socjalistycznej Partii Robotniczej.

Znasz wszystkie osoby, które obecnie są twarzami TVP i ją tworzą, bo przecież z nimi pracowałeś. Co myślisz o nich, gdy teraz oglądasz ich wyczyny lub słyszysz o kolejnych skandalach?

Zaskoczę pewnie wiele osób, ale rozumiem Michała Rachonia. On wierzy w to, co zawsze chciało zrobić Prawo i Sprawiedliwość i pewien sposób to realizuje. To moim zdanie jeden z najlepiej przygotowanych dziennikarzy Telewizji Polskiej, a może i nawet najlepszy z nich wszystkich.

Podobnie myślę o Danucie Holeckiej, tzn. nie o jej przygotowaniu, ale wierze w PiS. Od dawna były znane jej sympatie. Pamiętam też, że kiedy zapraszaliśmy do TVP Jarosława Kaczyńskiego, to zgodzi się przyjść na wywiad, ale tylko pod warunkiem, że przeprowadzi go pani Danuta. Niejednokrotnie odpowiadaliśmy panu premierowi, że w Telewizji Polskiej to dziennikarze wybierają gości, a nie goście dziennikarzy.

Przez 15 lat pracy w TVP nie przegrałeś żadnej sprawy. Sporo się jednak od tamtego czasu zmieniło na najwyższych szczeblach władzy – również prokuratorskiej i sądowniczej. Czy nie obawiasz się, że teraz, skoro podpadłeś telewizji rządowej, może się to skończyć dla ciebie inaczej?

Nie jestem godzien, by doradzać tak doświadczonym dyrektorom, czy prezesom jak pan Olechowski i Kurski. Jedyne co mogę zasugerować panu ministrowi sprawiedliwości i prokuratorowi generalnemu, to wymiana prokuratora w Łukowie oraz oddelegowanie tam zespołu TVP, który błyskawicznie przeprowadził wewnętrzne postępowanie. Być może równie szybko zakończyłoby śledztwo w opisywanej przeze mnie sprawie. Jest to w interesie ich wszystkich.

Dużo osób pewnie zastanawia się, jaki miałeś interes w ujawnieniu tej afery. Domyślam się, że działałeś w uzasadnionym interesie społecznym i po prostu chciałeś, by tak poważna sprawa nabrała tempa, gdyż śledztwo stanęło w martwym punkcie?

Jeśli powiedziałbym, że termin był przypadkowy, to nikt nie uwierzy. Choć to prawda. Mój kolega ochrzanił mnie za to, ponieważ jestem w czasie kończenia mojej kolejnej książki, a przez tę całą aferę nie dotrzymam terminu.

Miałem jeden ważny interes: "gwiazdor" nie jest przeciętnym Kowalskim. Dostaje pieniądze z twoich, bo już nie moich, podatków i wszystkich osób, którzy to teraz czytają. Kiedyś Telewizja Polska szczyciła się tym, że potrafiła zająć w tej sprawie jakieś stanowisko. Nie dziwię się, że policja lub prokuratura nie przyjechała do szefa TAI i nie powiedziała, że "coś tu śmierdzi". Nie miała takiego obowiązku ani prawa.

Rozumiem też, dlaczego "gwiazdor" się tym nie pochwalił, bo raczej nie ma czym. Chcę jeszcze raz podkreślić - nie rozstrzygam o winie gwiazdora. Nigdzie też nie powiedziałem, kto to zrobił i czy do gwałtu w ogóle doszło. To powinna zbadać policja z prokuraturą. I tylko na tym mi zależało.

Dlaczego w takim razie się tym przez tyle czasu nie zajęli?

Przez ponad 20 lat mojej pracy dziennikarskiej nie było sytuacji, w której sprawę gwałtu specjalnym nadzorem obejmował prokurator z nadrzędnej prokuratury. To ewenement. Była tylko jedna taka sytuacja – słynna seksafera w Samoobronie. Było to wtedy słuszne i jeśli dobrze pamiętam, to nadzór objął wtedy prokurator generalny. Dlaczego teraz tak się stało? Nie mam pojęcia.

Kolejny zastanawiający aspekt dotyczy czasu postępowania. Prokuratura powiedziała mi, że śledztwo trwa od 8 miesięcy. Do zdarzenia doszło jednak prawie rok temu a rzekoma ofiara – która podtrzymuje, że została zgwałcona przez gwiazdora – zgłosiła sprawę natychmiast.

Gdzie przeleżało to tyle miesięcy? Dlaczego nikt z tym nic nie robi? Dopiero teraz po moim poście i interwencjach dziennikarzy, coś się w tym temacie ruszyło. I każdy patrzy prokuraturze na ręce. Kiedy nikt tego nie robił, to już wiemy, jak to wyglądało.

Na rozwiązanie sprawy pewnie przyjdzie nam jeszcze trochę poczekać. Tymczasem wspomniałeś o nowej książce. Co to będzie?

Druga część "Dziewczyn z Dubaju". Premiera zaplanowana jest na 14 kwietnia. Również i w niej będzie sporo "gwiazd". Pojawią się też nazwiska.

W pierwszej części wszyscy byli anonimowi. Co się teraz zmieniło?

Z różnych powodów podam teraz kilka nazwisk. Głównie z racji hipokryzji. W zdecydowanej większości będę ujawniał klientów, a nie prostytutki.

To będzie jeszcze materiał z poprzedniego śledztwa, czy ten proceder cały czas funkcjonuje?

To zjawisko cały czas się odbywa, choć rolę "burdel-menadżerek" przejęły media społecznościowe takie jak Instagram, Snapchat, Tinder, czy Grindr. W tym momencie osoby, które chcą zarabiać swoim ciałem, nie potrzebują już sutenerów. Tym razem książka nie będzie suchym przekazem dokumentów policyjnych i prokuratorskich.

Postanowiłem przywrócić stary, znany gatunek reportażu wcieleniowego i po prostu wszedłem w towarzystwo prostytutek, spędzałem z nimi czas, poznałem je oraz ich rodziny. To będzie coś mocnego i zupełnie nowego.

Więcej już pewnie nam nie zdradzisz, ale może powiesz, jak to było z Edytą Górniak, która była bohaterką twojej pierwszej książki "Edyta Górniak: Bez cenzury". Pan Olechowski wytknął ci, że została objęta sądowym zakazem rozpowszechniania. Czytałem, że jest obecnie białym krukiem.

Sam jej nawet nie mam! Byłem młodym dziennikarzem i nie o wszystkim wtedy wiedziałem. Sporo mnie nauczyła. Na przykład tego, że artyści to nie są osoby publiczne. Teraz z kolei dowiedziałem się, że dyrektor TAI jest fanem pani Edyty i ma krótką pamięć.

Od premiery tamtej biografii minęło 15 lat, a od tamtej pory wydałem kilka poczytnych książek i nie miałem żadnego procesu, a kontrowersji bohaterów negatywnych było w tych książkach co najmniej kilkaset więcej. Jak to mówi przysłowie człowiek całe życie się uczy.

Ale dlaczego książka została zakazana?

Nie pamiętam dokładnie uzasadnienia sądu, ale proces był dość "oryginalny". Pani Edyta płakała na każdej rozprawie z pewnością nie dlatego, że każdy proces prowadził inny sędzia – kobieta. Finalnie sędzia powinna powiedzieć, które części książki naruszają dobra osobiste Edyty Górniak nie zrobiła tego, a powinna. Bo tak naprawdę do dziś nie wiadomo co z tej książki usunąć by można było ją z powrotem wydać.

A co się pani Edycie nie podobało?

To była książka, którą napisałem na podstawie ponad 150 rozmów z osobami z jej otoczenia, znajomymi, współpracownikami. Miała pokazać prawdziwą Edytę Górniak. Wszyscy, którzy ją znają, to wiedzą, że nawet menu w restauracji potrafiłaby autoryzować 25 minut. Proponowałem wspólne napisanie tej książki, ale nie dawała odpowiedzi.

Kiedy książka była skończona, jej menadżer odezwał się do mnie, że jednak chciałaby napisać wspólnie biografię. Napisałem jej, że się troszkę spóźniła, a ja nie wyrzucę pracy ponad 150 osób do kosza, bo pani Górniak nie będzie przedstawiona w takim świetle, w jakim by chciała.

Czy zamierzasz jeszcze coś ujawnić w sprawie "gwiazdora TVP Info"?

Obiecałem to już w pierwszym poście. Na razie troszkę poczekam.

Czytaj też:

Piotr Krysiak o Dziewczynach z Dubaju: "Z księciem można było pójść raz, często pół nocy leżały w tapecie i czekały"

"Cezary P. w kokainę zaopatrywał dzieci polityków". Autor książki o "dilerze gwiazd" zdradza szczegóły śledztwa