– Myślę, że na początku chodziło tylko o pieniądze. A później o coś więcej. Po pierwszym wyjeździe zobaczyły ten rozmach. Fajne ubrania, perfumy, wycieczki. Słuchałem nawet takiej rozmowy między nimi. Jedna z tych dziewczyn dzwoniła do burdelmenedżerki i mówiła: "No cześć, Emi, co robisz?”. Ta odpowiedziała, że jest na uczelni. Studiowała pielęgniarstwo na Akademii Medycznej. "A ja dwa razy się bzyknęłam. Weź popatrz na tych studentów, w jakichś podartych ciuchach" – stwierdziła ta pierwsza – opowiada nam dziennikarz Piotr Krysiak, autor głośnej książki Dziewczyny z Dubaju.
Piotr Krysiak, dziennikarz śledczy (związany m.in. z TVP i "Wprost") w swojej nowej książce Dziewczyny z Dubaju wraca do głośnej sprawy z 2015 roku. Wówczas media szeroko opisywały tzw. "dubajską seksaferę". Okazało się bowiem, że także polskie modelki podróżowały do Dubaju, by zaspokajać seksualnie szejków w zamian za duże pieniądze. Krysiak nad książką pracował kilka lat, korzystał głównie z sądowych akt, ale i kontaktował się z kobietami, które w taki sposób zarabiały na życie.
Dalej do pana dzwonią, straszą sądami, a ich prawnicy wysyłają pisma, czy już odpuściły?
Dzwonią.
I czego się domagają?
Chcą, by wyrzucić z książki fragmenty, które ich dotyczą. Ale już się nie da. Nie ma czego "gumkować", bo wszystkie książki się rozeszły.
Ale w książce nie padło nazwisko żadnej z kobiet, które tak wyjeżdżały do Dubaju.
No właśnie. One są chronione prawem, bo prostytucja w Polsce jest legalna, choć nieopodatkowana. Nazwisk i danych ich klientów też nie ujawniam. Może sam kiedyś nim będę? A może byłem? Zrobiłem dla tych osób naprawdę wiele. Jeśli przeczytają tę książkę, to będą wiedziały, co ukryłem i czego nie napisałem.
Chwilę: czyli one jeszcze nie przeczytały książki, a już zgłaszają reklamacje?
Ależ oczywiście, że nie przeczytały. Książka składa się z 304 stron. One zapoznały się tylko z fragmentami, które dostępne są w sieci. Ale nie wiedzą, co jest w środku. Taki paradoks.
W książce podaje pan informacje, czym na co dzień zajmowały się ekskluzywne prostytutki, opisuje pan, w jakich środowiskach funkcjonowały. Ale sądzę, że przeciętnemu Kowalskiemu nie będzie się chciało dopasowywać tych opisów do konkretnych postaci z mediów. Pan Kowalski czeka na pełną listę wszystkich nazwisk np. w "Super Expressie".
"Super Express" jej nie opublikuje, gwarantuję pani.
Może "Fakt", może pan?
Nie, na pewno nie. Gdybym chciał to zrobić, to napisałbym już o tym w książce.
To dlaczego oszczędził pan polskie bohaterki "dubajskiej seksafery"?
Do tego, by nie upubliczniać nawet ich imion i pierwszych liter nazwisk, przekonała mnie córka. "Tato, a jeśli zniszczysz im życie?" – zapytała. Zwykle dziś te kobiety są już mężatkami, mają dzieci, niektóre nawet kilkoro. Wybrały taką drogę i nic mi do tego. Od początku ich celem było poznanie starszego mężczyzny, który zapewni im bezpieczeństwo i zaspokoi finansowo.
Ma pan poczucie, że je ochronił?
Mam. Miałem pełne prawo, by wymienić każdą z nich z imienia i pierwszej litery nazwiska. Mało tego, wiele z tych dziewczyn jednocześnie było prostytutkami i sutenerami. Też długo zastanawiałem się, czy po prostu nie napisać, jak się nazywały. Ale stwierdziłem, że skoro prokuraturze się nie chciało, to dlaczego mi ma się chcieć?
Tym śledztwem zajmowała się wrocławska prokuratura. Ta sama, która zaangażowana była w sprawę Igora Stachowiaka.
Poza tym, ta prokuratura zajmowała się także sprawą Polaków, którzy werbowali i sprzedawali chłopców do burdeli w Niemczech. Spieprzyli wszystkie śledztwa i to także. Zawiesili się na jednej z tych kobiet, której nazwisko znali, ale mózgiem operacji była inna – Emilia P. Ona jako jedyna siedziała w więzieniu przez osiem miesięcy. Prokuratura chciała umyć ręce. Dziewczyny nic nie dostały, bo można to robić. Sutenerki, które zarobiły miliony, ukarano 80 tys. złotych grzywny. Czy ta pani prokurator nie umie liczyć, nie wie, ile zarabiały? To jest śmieszne.
Ile z nich zasiadło na ławie oskarżonych?
Chyba sześć z nich, choć jedna – moim zdaniem – niesłusznie.
Dlaczego wrócił pan do tematu, który rozpalał i zajmował dziennikarzy kilka lat temu?
Musiałem coś robić, jak mnie wyrzucili z TVP. Postanowiłem, że wrócę do pisania. Rok wcześniej napisałem książkę o pedofilii w Kościele. Uważam, że najlepszą. Ale niestety przy tak ważnej tematyce, to pies z kulawą nogą do ciebie się nie odezwie. A gdy napiszesz o dziwkach, to nie masz czasu zjeść śniadania.
Wracając do bohaterek pana książki: chodziło im wyłącznie o zarabianie pieniędzy, czy chciały czegoś więcej?
Myślę, że na początku chodziło tylko o pieniądze. A później o coś więcej. Po pierwszym wyjeździe zobaczyły ten rozmach. Fajne ubrania, perfumy, wycieczki. Słuchałem nawet takiej rozmowy między nimi. Jedna z tych dziewczyn dzwoniła do burdelmenedżerki i mówiła: "No cześć, Emi, co robisz?”. Ta odpowiedziała, że jest na uczelni. Studiowała pielęgniarstwo na Akademii Medycznej. "A ja dwa razy się bzyknęłam. Weź popatrz na tych studentów, w jakichś podartych ciuchach" – stwierdziła ta pierwsza.
Podczas pracy nad książką kontaktował się pan z tymi kobietami. Jak zareagowały?
Jestem dziennikarzem od 20 lat. W swoim życiu rozmawiałem z trzema prezydentami Polski, posłami, ministrami, pedofilami, ich ofiarami. Ale nigdy w życiu nie sądziłem, że tak trudno będzie przekonać prostytutkę do rozmowy. Wielokrotne rozmawiałem z paniami z agencji, ale najtrudniej było mi się umówić z ekskluzywną prostytutką.
Pewnie się wstydziły, bały, były publicznie znane. W mediach widzieliśmy ich zupełnie inną twarz.
One chciały mieć normalne życie. Czasami w ogóle do polskich klientów nie jeździły. Po prostu się bały. Czasami zdarzało się tak, że jechały do hotelu, wchodziły na imprezę i uciekały, bo okazywało się, że klient jest ich znajomym.
Na co dzień wiodły normalne życie, miały partnerów. A "to wszystko" robiły anonimowo. Chłopaki odwozili je na lotnisko samochodem. I dziwi mnie tylko, że niczego nie podejrzewali. Dziewczyna jedzie na trzy tygodnie na targi motoryzacyjne, które trwają trzy dni. Wiem, że część z tych mężczyzn naprawdę je kochało.
Jak dużo czasu spędził pan przeglądając akta tej sprawy?
Pracę nad tą książką zacząłem w 2013 roku, ale ze względu na zawodowe obowiązki, musiałem to odłożyć w czasie. Musiałem "zapoznać" się ze wszystkim kobietami, występuje ich ponad 200. Żeby to wszystko zrozumieć, trzeba było trochę pracy. Kilka miesięcy "obcowania" z nimi, uczenia się, jak one mówią. Redaktorka, która redagowała tę książkę powiedziała: "stary, ty w pewnym momencie pisałeś ich językiem”.
To Emilia P. była mózgiem całej operacji i werbowała te kobiety. Jaki był klucz?
Tak, Emilia P. razem ze swoją przyjaciółką Karoliną Z. – Kinią były mózgami tej operacji. Jak działały? Przede wszystkim przeszukiwały bardzo popularną wtedy Naszą-klasę. Zwykle Emilia P. była z dziewczynami "na wyjeździe", np. w Saint Tropez, Cannes czy na Ibizie. Natomiast Karolina Z. na miejscu szukała nowych kobiet. Ale miały też wtyki w dwóch redakcjach, "CKM" i "Playboyu". Przychodziły i wiedziały, które dziewczyny czekają w kolejce do publikacji sesji. Za handlowanie tymi kobietami dostawały wyższe stawki. Kiedy Joanna B. dzwoniła do swoich klientów, to mówiła: "a Kasia będzie w 'Playboyu', już jest po sesji, czeka tylko w kolejce na publikację. I za nią brała już podwójną stawkę.
Czyli to wszystko odbywało się pod przykrywką pracy hostessy ?
Nikt nie wiedział. Część dziewczyn się domyślało, ale sutenerki rzadko mówiły wprost, o co chodzi. Spotkania odbywały się w Hard Rock Cafe przy Centralnym albo w Lemonie.
Skąd one miały takie kontakty?
Jak to skąd? Chodziły do Cynamonu, Enklawy (warszawskie kluby – red.). Joanna B. ściągnęła do tego interesu show-biznes. I było wiadomo, kto załatwia dobre prostytutki.
Jakie były kryteria doboru tych dziewczyn?
Każda pisała jaką ma wagę, wzrost. Było też pytanie o to, co nie wchodzi w grę. Zacytuję fragment jednej z rozmów. "Ej, ale co ja mam tam napisać?”. "No anal”– tłumaczy jej X. "A co mam w tym hobby napisać?". "No nie wiem, konie, coś...”. Zupełnie nie poprawiałem tych ich rozmów. Bo to pokazuje, jakie one są. Spośród nich znalazłem jedną inteligentną dziewczynę. Generalnie one musiały być ładne i ładnie się ubierać.
Musiały umieć komunikować się w jakimś języku?
No dobrze by było. Chociaż w tej książce występuje Julia, dziewczyna, która poznała o dwadzieścia lat starszego multimilionera, który rozwiódł się ze swoją żoną. I Julia dziś mieszka w pałacu za 75 mln złotych. A osiem lat temu po angielsku nie mówiła nawet "ok".
Co się działo, gdy dziewczyny pojawiały się na miejscu? Czy był jakichś harmonogram?
Przyjeżdżały, przychodził Sam, one były w salonie albo w lobby. Oglądał je, a Emilia P.przedstawiała każdą po kolei. Wybierał je i pokazywał Emilii P., z którymi ma przyjść na imprezę. Innym razem wszystkie przychodziły na imprezę na basen. I tam każdy z panów którąś sobie wybierał, łapał za rękę i znikali. Z księciem była taka zasada, że szłaś z nim spać, spędzałaś z nim noc, a jak było fajnie, to następnego dnia szedł z tobą do sklepów na zakupy albo na deskę snowboardową lub po śniadaniu wracałaś do siebie.
Obowiązywał także "książęcy regulamin", co to takiego?
Polegał on na tym, że dziewczyny miały być wypoczęte, ładne, wymalowane. Dlatego też często pół nocy siedziały w tapetach, bo nie wiedziały, kiedy książę przyjdzie. Leżały więc gotowe na łóżkach. Co ciekawe, żadna z nich nie mogła pojawić się u księcia drugi raz.
Poza tym, trzeba było być bardzo uprzejmym dla księcia. Nie można było się upijać, brać za dużo narkotyków i trzeba było być miłym. Jedna z dziewczyn kiedyś pomyliła imię księcia i została odesłana. Inna miała pecha, spadła ze schodów i była posiniaczona, więc nikt jej tam nie chciał.
Przeglądając akta tej sprawy, co pana najbardziej zaskoczyło, oburzyło?
Największe wrażenie zrobiła na mnie historia Julii, która znalazła swojego multimilionera. Ten dla niej zwariował. Nie wiem, czy się cieszyć z tego, że jej się udało. Jak czytam, jak się prowadziła i gdy przeglądałem jej korespondencję i to jaka była drapieżna, żeby jeszcze zarobić....
Najbardziej oburzająca była ich buta, zachłanność na pieniądze. Nastawienie tej Joanny B. na pieniądze, pieniądze, pieniądze. Wiadomo, że one szczęścia nie dają, ale pomagają je osiągnąć. Joanna B. i te jej przekonywanie, wyłudzanie pieniędzy.
A czy obecność którejś z kobiet zaskoczyła pana w aktach tej sprawy?
Miss Polonii. Kobieta piękna i inteligentna. Czytałem wywiad z jedną dziewczyn, która wpadła. I dziennikarka zapytała ją o to, dlaczego zrezygnowała z bycia modelką, odpowiedziała: "bo tam nie wystarczy się z kimś przespać. Trzeba wiedzieć, z kim się przespać, by osiągnąć sukces".
500 euro to była tzw. dniówka, oprócz tego te kobiety dostawały gigantyczne napiwki. 200 tys. euro to była kwota za jeden numer z księciem. One za każde pójście do łóżka z kimś innym z rodziny arabskiej albo z kimś z rodziny Santo dostawały dodatkowe pieniądze. 500 euro to kwota za seks z Santo i jego dwoma kuzynami i didżejem Samem. Prokuraturze nie chciało się nawet sprawdzić, czy ten Santo naprawdę istnieje.