Ominęłam podatek cukrowy i zrobiłam colę w domu. Takiej ceny i smaku się nie spodziewałam

Helena Łygas
Robienie coli w domu długo miało mniej więcej tyle sensu, co robienie w domu mąki. Niby można – tylko po co. Karty na nowo rozdał podatek cukrowy. Fanatycy coli muszą się liczyć ze zwiększonymi wydatkami, w niektórych przypadkach przekraczających nawet 1000 złotych rocznie. Abyście nie musieli brudzić sobie rąk na darmo, przeczesałam internet, zakasałam rękawy i wzięłam się do produkcji, bo i trudno nazwać to gotowaniem. Efekty poniżej.
Najtrudniejsze w przygotowaniu coli w domu jest zgromadzenie niezbędnych składników fot. naTemat



Gdy po raz pierwszy usłyszałam o pomyśle wprowadzenie podatku cukrowego, pomyślałam, jak na małego Polaka przystało: i bardzo k**** dobrze. Mina zrzedła mi, gdy kilka tygodni później dowiedziałam się, że podatek obejmie także napoje w wersjach "light". Z prostego powodu – moją poranną kawką od lat jest Cola Zero, koniecznie w puszce.

Chyba dlatego ze zrozumieniem przeczytałam wywiad z "anonimowym coloholikiem" wypijającym cztery litry coli dziennie. Skoro cena butelki dwulitrowej wzrośnie o 2 złote, facet będzie wydawał dodatkowe 4 złotych dziennie. To jakieś 1500 złotych rocznie. A przecież jego "hobby"– jak określał uzależnienie od coli – już wcześniej generowało koszty i to znacznie większe niż jakieś 1500 złotych. Obliczywszy, pomyślałam, że na jego miejscu chyba sama zaczęłabym produkować colę. No i postanowiłam sprawdzić, jak się ją robi.

Cola tajna jak kody do broni atomowej


Oczywiście The Coca-Cola Company utrzymuje, że receptura na ich flagowy napój znana jest tylko kilku osobom w firmie, które przekazują ją swoim następcom, ale w 2011 roku amerykański dziennikarz radiowy Ira Glass dotarł do przepisu deponowanego w skarbcu banku w Atlancie. Ujawniono wówczas skład "Merchandise 7X" – mieszaniny olejków eterycznych, które mimo że stanowią mniej niż jeden procent napoju, mają odpowiadać za jego niepowtarzalny smak.

Z kolei o tym, że cola zawiera karmel, słyszał chyba każdy, jako że sama marka podała do informacji publicznej, że to on odpowiada za charakterystyczny kolor napoju. Dodatkowo w 1980 roku firma zastąpiła cukier trzcinowy tańszym syropem glukozowo-fruktozowym.

Czytaj także: Koniec Coca-Coli w promocyjnych zestawach z McDonald's. Sieć podaje powód

Kilka poszlak więc było. W sieci nie brakowało też połowicznie autorskich przepisów stworzonych w drodze prób i błędów. Wypisałam powtarzające się składniki i postanowiłam zrobić domową coca-colę, a raczej "syrop colowy" (z którego korzystają m.in. sieciowe fast foody), jako że nie dysponowałam saturatorem.

Koka i kukurydza


Najtrudniejsze okazało się zdobycie ingrediencji. Już na wstępie musiałam się pogodzić z ograniczeniami i pójść na kilka ustępstw. Liście koki, których ekstrakt zawiera cola, można co prawda kupić online, ale problemy były dwa.

Czytaj także: Podatek cukrowy w akcji. Ceny napojów momentalnie podskoczyły, nawet o 40 proc.


Cena (około 60 złotych za 500 g suszu) sugerowała, że domowy syrop nie będzie wcale żadną oszczędnością. Dodatkowo nie bardzo wiedziałam, jak miałabym je przetworzyć. Ugotować wywar i odcedzić liście? Ile czasu gotować? Z jakiej gramatury? Ile dodać do syropu?

Co ciekawe, od 1886 do 1904 roku cola za sprawą rzeczonych liści zawierała kokainę. I chyba dlatego tak dobrze działała na bóle głowy.

Żeby zachować pobudzające właściwości coli, zdecydowałam się w końcu na tabletki kofeinowe, które znalazłam w sklepie internetowym dla pakerów (opakowanie 110 tabletek 200 mg kupiłam za 12 złotych).

Niezbędny do produkcji domowej coli syrop glukozowo-fruktozowy wytwarzany z kukurydzy, w ofercie online okazał się produktem koreańskim. Ale nie narzekałam, bo był też relatywnie tani (12 złotych za 700 ml z których do produkcji syropu na 8 litrów coli potrzebowałam około połowy).

Ostatnim składnikiem, a właściwie – składnikami – niedostępnymi w zwykłym sklepie były barwniki spożywcze. Choć cola rzekomo zawdzięcza swój kolor karmelowi, internetowi eksperymentatorzy zapewniali, że tego koloru nie da się otrzymać – a przynajmniej nie w przypadku syropu – dodając jedynie karmel. Za 40 złotych kupiłam więc na Allegro zestaw siedmiu barwników, z których miałam użyć czterech.

Czytaj także: 67 złotych za pudełko zdeformowanych warzyw. Warszawa oszalała na punkcie nowej usługi

Bieda-przepis


Poza tym potrzebowałam cukru (dużo cukru), dodatkowego cukru, z którego miał powstać karmel i olejków eterycznych do stworzenia imitacji "Merchandise 7X". Znów pojawił się problem ceny. Przykładowo olejek neroli (pozyskiwany z kwiatów gorzkiej pomarańczy) kosztował około 60 złotych za 2 ml. Postawiłam zastąpić neroli i pozostałe olejki eteryczne dostępnymi w każdym sklepie aromatami spożywczymi używanymi głównie do ciast.

Zaczęłam od zagotowania w dużym garnku 1,5 litra wody, do której dodałam 1,5 kilo cukru (sic!). Kolejnym krokiem miała być kofeina. W jednym z przepisów użyto 16 tabletek po 100 mg, więc w przypadku moich pigułek (200 mg) powinnam dodać ich 8.

Nie skąpiąc sobie pobudzenia, postanowiłam dać 10. Nie miałam moździerza, więc zmiksowałam tabletki blenderem (radzę zrobić pokrywę naczynia ze ściereczki, bo pierwsza miksowana partia wystrzeliła mi z miski prosto w twarz).
Tabletki kofeinowe blendują się bez zarzutu, chociaż trochę strzelająfot. naTemat
Następnym krokiem był syrop kukurydziany. Dałam około 370 ml. Szczerze powiedziawszy różnica w smaku wody z 1,5 kilo cukru, a wody z 1,5 kilo cukry i 370 ml syropu była żadna. I to i to ohydnie słodkie.

Potem dodałam opakowanie kwasku cytrynowego (20 g) i dwie łyżki soku z limonki. Miałam przygotowane świeże owoce, ale że nie byłam pewna, jak długo prawdziwy sok w "syropie colowym" zachowa przydatność do spożycia, zdecydowałam się na zawierający konserwanty sok robiony na bazie koncentratu z limonki (8 złotych za 500 ml). Całość zaczynała smakować może nie jak coca-cola, ale całkiem przyzwoicie.

Warto nadmienić, że na tym etapie w kuchni lepiło się już niemal wszystko, mimo że nic za specjalnie nie porozlewałam, ot magia cukru w cukrze.
Wczesny etap produkcji: 1,5 litra wody, 10 tabletek kofeinowych, 1,5 kilo cukru, 370 ml syropu kukurydzianego, torebka kwasku cytrynowego i dwie łyżki soku z limonkifot. naTemat
Potem przyszedł czas na odtwarzanie "niepodrabialnej" receptury olejków eterycznych. Na oko i węch dodałam kilka kropel aromatu pomarańczowego, cytrynowego i waniliowego. Jak na moje już zaczynało pachnieć jak cola. Tyle że podstawowa wersja przepisu (m.in. bez neroli i kolendry zawartych w komponencie 7x) uwzględniała też olejek cynamonowy.

Tego ostatniego nie znalazłam w kolejnych trzech sklepach, postanowiłam więc improwizować. Wsypałam paczkę sproszkowanego cynamonu do małego garnka, zalałam wodą i mocno podgrzałam. Potem odsączyłam płyn przez ręcznik kuchenny i dodawałam do syropu na "smak i zapach" (około 6 łyżek).

Pod górę Karmel


I tutaj dochodzimy do mojego nemezis – karmelu. Gros przepisów znalezionych w sieci pod hasłem "karmel" zalecało użycie śmietanki i/lub masła. Nie trzeba tęgiej głowy coloholika, żeby domyślić się, że cola nabiału raczej nie zawiera. W końcu znalazłam przepis oparty na dużej ilości cukru i małej ilości wody.
Mieszanie karmelu – gorąco nie polecamfot. naTemat
Pierwszy karmel zapowiadał się obiecująco. Tyle że koniec końców zamiast zmienić kolor na złotobrązowy, zamienił się w cukrowe grudy przywierające do patelni. Na forum kulinarnym doszukałam się powodu tej spektakularnej porażki – gdy mieszanina cukru i wody zaczyna wrzeć, nie wolno jej mieszać łyżką, co rzecz jasna robiłam. Goniona czasem drugi, niemieszany już karmel, przypaliłam.

Trzeci, w którego przypadku nie pilnowałam nawet proporcji (szklanka cukru, kilka łyżek wody), wyszedł jak trzeba, ale jakie było moje zdziwienie, gdy wlałam go do "syropu colowego", a on zmienił stan skupienia z płynnego na stały.

Myślałam, że na tym ten karkołomny eksperyment kulinarny się skończy, ale nic z tych rzeczy. Okazało się, że karmel, który przywarł do trzepaczki, pięknie się rozpuszcza (swoją drogą umoczony w syropie smakował jak dobre cukierki).
Protip – karmel robiony wyłącznie na cukrze i wodzie tężeje po ostudzeniufot. naTemat
Nigdy nie dowiem się, czy sam karmel wystarczyłby do zabarwienia coli (chociaż szczerze w to wątpię), bo w trakcie przygotowywania kolejnych jego wersji dodałam do syropu barwniki spożywcze, a konkretnie – łyżkę czerwonego, 1,5 żółtego, pół łyżki niebieskiego i łyżeczkę zielonego barwnika. Z perspektywy czasu uważam, że zielony był zbędny, bo syrop wyglądał bardzo "colowo" już po dodaniu niebieskiego barwnika.

Błąd na błędzie


Podsumujmy moje błędy: substytut olejku cynamonowego wykombinowałam na chłopski rozum, zamiast olejków eterycznych dodałam tanie aromaty spożywcze na węch, nie miałam też pojęcia, ile karmelu znalazło się w syropie, bo zirytowana wcześniejszymi niepowodzeniami zrobiłam go na oko wsypując cukier do garnka bezpośrednio z torebki.
Czego się spodziewałam? Szczerze powiedziawszy obrzydliwej paciai.

Mimo to, gdy wlałam 130 ml syropu do 300-mililitrowej szklanki i zalałam go wodą gazowaną, napój smakował podobnie do coli, chociaż raczej rozgazowanej. Był też odrobinę za słodki.

Kombinowałam z proporcjami. Paradoksalnie w 100 ml syropu jeszcze bardziej czuć było cukier, ale już 115 ml zalane wodą gazowaną do 300 ml z dodatkiem lodu smakowało bardzo dobrze. Dodałam do syropu kolejne dwie soku z limonki, podwajając proporcję z przepisu.

Domowa cola była bardziej mętna od oryginału i zdecydowanie mniej nasycona CO2. Poza tym przy brzegach szklanki dało się zauważyć delikatnie zielonkawy odcień (wspominałam już, że zielony barwnik był błędem?). Na języku czułam też delikatnie ostry posmak, za co obwiniam "wodę cynamonową". Jeśli chodzi o aromat i smak – cola i jej tania podróbka były podobne.
Po prawej widoczny lekko zielony kolor i mętność płynu (wynikającą prawdopodobnie z dodatku tabletek kofeinowych i cynamonu). Mogłam użyć sączkafot. naTemat
Koszta domowej produkcji coli policzyć trudno, o tyle że składniki takie jak aromaty i barwniki spożywcze wystarczą spokojnie na 10 trzylitrowych partii syropu. Pomijając już, że jeśli powtarzałabym ten eksperyment na własne potrzeby, zrezygnowałabym zupełnie z barwników (swoją drogą w Japonii sprzedawana jest przezroczysta cola), a być może i z aromatów.

Jeśli nie widać różnicy, to po co przepłacać?


Mój 3-litrowy syrop wystarczy na około 8 litrów domowego napoju. Jeśli za koszty stałe uznamy cukier (1,5 kilo plus 200 g na karmel przy cenie około 2,5 za kilogram to około 4,30 zł), kwasek cytrynowy (1,20 zł), syrop kukurydziany (pół butelki to 5 zł), sok z limonki (może złotówka), tabletki kofeinowe (80 gr), wychodzi 1,50 złotego za litr. Ponad dwa razy mniej niż w sklepie.

Chociaż liczyłam się z tym, że mieszany w pocie czoła syrop wyląduje w zlewie, koniec końców zabutelkowałam jego część i wstawiam do lodówki. Jako amatorka Coli Zero raczej nie będę pijała czegoś tak zacukrzonego na dobry początek dnia, ale mam przeczucie, że "syrop colowy" może sprawdzić się na domówkach jako dodatek do drinków. Problematyczne jest też przewidzenie, jak długo tak dziwaczna mieszanina może stać w lodówce. Daję jej miesiąc.

Popełniając szereg błędów i używając tanich zamienników wielu produktów otrzymałam całkiem zadowalający, choć z pewnością niezbyt zdrowy efekt.

Może więc cola nie jest wcale takim świętym gralem soft drinków, za jaki uchodzi? W dodatku podejrzewam, że powyższą recepturę można udoskonalać pod siebie. Słodzik zamiast cukru, więcej (świeżego!) soku z limonki, naturalne aromaty i voilà.

P.S. wypiłam jak do tej pory jakieś trzy szklanki napoju na bazie "syropu colowego" i nadal żyję, nie bolał mnie nawet brzuch. W wątpliwość poddałabym natomiast skuteczność kofeiny z tabletek rozpuszczanych w gorącej wodzie. Dawno nie spało mi się tak dobrze.

Podstawowe proporcje wzięłam z tego przepisu.

Czytaj także: Spróbowaliśmy wege-kabanosów z Żabki. Zdetronizują hot-dogi? Już podzieliły wegan

Po lewej – oryginał, po prawej – podróbka na syropiefot. naTemat
Chcesz podzielić się historią, opinią albo zaproponować temat? Napisz do mnie: helena.lygas@natemat.pl