Ten dokument Netflixa pokazuje, że walka o aborcję to zawsze polityczna gra. Także w Polsce
Trybunał Konstytucyjny opublikował wyrok zaostrzający prawo aborcyjne, a w Polsce ponownie zawrzało. Co jakiś czas wrze również w USA, gdzie ruch pro-life konsekwentnie walczy o delegalizację aborcji. Walkę Amerykanek o legalne przerywanie ciąży pokazuje dokument Netflixa z 2018 roku "Powrót do sprawy Roe: Prawa kobiet w politycznej grze". Mimo że USA i Polskę dzieli ocean, to łączy je upolitycznienie aborcyjnej batalii.
- "Powrót do sprawy Roe: Prawa kobiet w politycznej grze" to amerykański film dokumentalny z 2018 roku o aborcji w USA
- Mimo że aborcja w Stanach Zjednoczonych jest legalna za sprawą wyroku Sądu Najwyższego w sprawie Roe v. Wade z 1973 roku, to w poszczególnych stanach USA wciąż toczą się walki o legalne przerywanie ciąży, a ruch pro-life chce obalić decyzję SN
- Dlaczego dokument "Powrót do sprawy Roe" warto obejrzeć w Polsce?
– Możemy tu siedzieć w pełni przekonani o swojej racji, że zawsze wiemy najlepiej, co jest dobre dla każdego, ale to nieprawda. Nie ma sensu wracać tutaj za każdym razem i utrudniać sprawę – spychać kobiety do podziemnego światka aborcyjnego. Bo taki właśnie będzie tego skutek. To nie zatrzyma aborcji. Aborcje były od zawsze. Kobiety zawsze miały aborcje i zawsze będą ich poszukiwać. Jeśli chcecie zatrzymać aborcje, to pomóżcie mi zapobiec niechcianym ciążom – dodaje stanowczo, nie kryje łez.
Takich ważnych głosów jest w filmie Netflixa z 2018 roku znacznie więcej. Nie tylko zwolenników aborcji, ale i jej przeciwników.
Roe kontra Wade
Cel amerykańskich aktywistów anti-choice jest jeden: Roe v. Vade (czyli Roe przeciwko Wade), decyzja Sądu Najwyższego z początku lat 70., która zaostrzyła debatę wokół aborcji w USA.W 1969 roku 21-letnia Norma McCorvey z Teksasu była w trzeciej ciąży. Jej pierwsze dziecko wychowywała jej matka, drugie oddała do adopcji. McCorvey chciała dokonać aborcji, ale w Teksasie przerwanie ciąży było legalne tylko w przypadku, gdy zagrożone jej życie matki. Najpierw skłamała, że została zgwałcona (co zgodnie z teksańskim prawem nic nie dało), potem próbowała usunąć ciążę nielegalnie, ale "podziemna" klinika została zamknięta przez policję.
Czytaj także: Tu najbardziej wiedzą, co to piekło kobiet. 8 faktów o całkowitym zakazie aborcji w Salwadorze
Zdesperowana McCorvey postanowiła iść do sądu. Pod pseudonimem Jane Roe i z pomocą prawniczek Lindy Coffee i Sarah Weddington wniosła pozew, w którym twierdziła, że prawo aborcyjne w Teksasie jest niezgodne z amerykańską konstytucją. Tym samym oskarżyła prokuratura okręgowego z Dallas Henry'ego Wade'a (stąd nazwa: Roe v. Wade).
Fot. Kadr z filmu "Powrót do sprawy Roe: Prawa kobiet w politycznej grze" / Netflix
Roe v. Wade było bowiem przełomem dla praw amerykańskich kobiet. W 1973 roku Sąd Najwyższy (głosami siedmioma do dwóch) obalił prawo antyaborcyjne w Teksasie i w każdym innym stanie. Tym samym aborcja stała się legalna na całym terytorium USA i przez cały okres ciąży.
Czytaj także: Biden anuluje decyzje Trumpa ws. praw kobiet. Chodzi m.in o przerywanie ciąży
Nie prywatne, a polityczne
Paradoksalnie Roe v. Wade było jednak dopiero początkiem walki. Decyzja sędziów zaktywizowała przeciwników przerywania ciąży w całym kraju, otworzyła też furtkę do lokalnych batalii – zgodnie z wyrokiem Sądu Najwyższego każdy stan mógł ograniczyć prawo do aborcji w drugim i trzecim trymestrze."Powrót do sprawy Roe" te lokalne batalie ukazuje – jak chociażby tę we wspomnianym już Teksasie, w którym jak lwica walczyła Donna Howard. Twórcy dokumentu podają twarde dane: od 2010 roku (do roku 2018, w którym film miał premierę) w USA wprowadzono 300 aborcyjnych restrykcji.
Fot. Kadr z filmu "Powrót do sprawy Roe: Prawa kobiet w politycznej grze" / Netflix
Lokalnie walka o aborcję wciąż więc trwa, jednak gra nie toczy się wcale o poszczególne stany. Aktywiści ruchu pro-life, którzy wypowiadają się w dokumencie Netflixa, nie ukrywają bowiem, że ich celem jest Roe v. Wade – delegalizacja aborcji w całych Stanach Zjednoczonych.
– Od samego początku stawialiśmy sprawę jasno: priorytetem legislacyjnym musi być całkowite zaprzestanie aborcji. Musi to być coś, co ukazuje prawdę o aborcji i przybliży nas do obalenia decyzji Sądu Najwyższego w sprawie Roe v. Wade – mówi jeden z nich, Teksańczyk.
Czytaj także: Zmarła, bo odmówiono jej aborcji. Historia 31-latki z Irlandii pokazuje, co czeka kobiety w Polsce
W Polsce, jak w USA
Dlaczego amerykański film dokumentalny o aborcji w USA warto obejrzeć w Polsce? Klimat dla "Powrotu do sprawy Roe" jest teraz (niestety) "dogodny".27 stycznia Trybunał Konstytucyjny opublikował w Dzienniku Ustaw wyrok, który delegalizuje aborcję w przypadku nieodwracalnego i śmiertelnego uszkodzenia płodu. Przerwanie ciąży jest więc obecnie w Polsce legalne tylko w przypadku gwałtu oraz zagrożenia życia kobiety – mimo że jesienią Polacy głośno wyrażali swój sprzeciw na ulicach miast i miasteczek (i nie składają broni).
Fot. Kadr z filmu "Powrót do sprawy Roe: Prawa kobiet w politycznej grze" / Netflix
Nikogo nie obchodzą osobiste historie kobiet, nikt nie traktuje już aborcji jako medycznego zabiegu – aborcja to amunicja polityków. Polityków, którzy w amerykańskich instytucjach stanowych wciąż są w większości mężczyznami.
To samo dzieje się w wielu innych krajach, w tym w Polsce. Aborcją zajmują się politycy i kościelni hierarchowie, starsi mężczyźni, ludzie, których prawo aborcyjne wcale nie dotyczy. Nikt nie słucha kobiet, nawet jeśli miliony Polek wyjdą z okrzykiem *wypier*****" i zablokują ulice Warszawy. "To już nie wasza sprawa" – mówią nam legislatorzy.
Ale, jak pyta jedna z osób występujących w dokumencie Netflixa, "jeśli nie masz kontroli nad swoim własnym ciałem, to nad czym w ogóle masz kontrolę?". Nierówna walka o kontrolę nad własnym ciałem trwa więc nadal – i w USA, i nad Wisłą.
Czytaj także:
Kto kontroluje płodność, kontroluje człowieka. Następny będzie zakaz badań prenatalnychDo prezesa Kaczyńskiego: To przez pana moja ciąża w tym kraju stała się koszmarem
"Państwo podjęło decyzję o narażeniu życia kobiet". RPO ostro o zmianach ws. aborcji
Przeczytała 154 strony uzasadnienia wyroku TK. Prawniczka mówi, co naprawdę się tam kryje