Instagram oszalał na punkcie palo santo. Powiem wam, dlaczego ten trend to zło

Alicja Cembrowska
Korzystamy, bo możemy. Kupujemy, bo nas stać. Zabrano nam podróże, więc chętnie sprowadzamy cały świat do swojego domu. Rośliny, przekąski, gadżety. Ubrania i buty z Chin wielkimi falami zalewają Europę. Masowo wydobywany "kryształ cesarzy", jadeit, służy do masowania zmęczonych pracą zdalną twarzy. Domy okadzamy białą szałwią i palo santo, bo ktoś wrzucił na insta, że "pachnie obłędnie". To teraz stop. Na przykładzie palo santo pokażę, co w praktyce oznacza z pozoru niewinna decyzja o dodaniu "świętego drzewa" do koszyczka w internetowym sklepie.
Trwa moda na palenie palo santo. Oto dlaczego lepiej nie dołączać do tego trendu Ava Sol/Unsplash
Przekopałam polski internet i nawet nie byłam zaskoczona. Oferty, promocje i wyprzedaże po jednej stronie, po drugiej opisy rytuałów "oczyszczających nas i mieszkanie ze złej energii". Walczymy z pandemią, której istnienie co 5 sekund ktoś neguje, ludzie boją się szczepionki opracowanej przez ekspertów. W tym samym czasie mamy boom na znaki zodiaku, rytuały odległych kultur, magiczne zioła i kamienie. Ironiczne.
– '"Wypróbujecie to oryginalne kadzidło? Na zachętę dodamy, że posłużyło ono za inspirację dla jednego z hitów zespołu Years&Years oraz widziałyśmy je już u naszych ulubionych influencerek, w tym Jessiki Mercedes" – czytam na stronie popularnego kobiecego pisma, a w myślach dodaję do tego Julię Wieniawę, która ostatnio była "dobrą, białą panią na Zanzibarze" (na co dzień praktykuje jogę z palo santo w tle) czy Małgorzatę Rozenek i "aferę pióropuszową" (która również była pretekstem do dyskusji; celebrytka przyjęła krytykę reporterki Joanny Gierak-Onoszko i zadeklarowała, że już nie założy pióropusza).


Zachęcanie zatem do kupowania palo santo to po prostu głupota. Instagram i tak zanurzony jest w dymie świętego drzewa, polecają go prawie wszystkie "uduchowione" profile i sklepy. A trend hula nie tylko po Polsce. Amerykanie, na przykład, przejęli hasztag palo santo na Twitterze w sylwestrową noc. O co chodzi? O pieniądze i bezmyślność. Oto kulisy mody. Aż muszę w tym miejscu zacytować fragment z książki "Podglądając Innego. Polscy trawelebryci w Ameryce Łacińskiej" prof. dr hab. Marcina Floriana Gawryckiego: " [...] polscy pisarze literatury podróżniczej nie jadą do Ameryki Łacińskiej, żeby ją poznać, ale jadą tam, żeby utwierdzić się w przekonaniu, że jest ona właśnie taka, jak myśleli, że jest egzotyczna, leniwa, pociągająca, namiętna, kolorowa, biedna, ale szczęśliwa. Innymi słowy, podróżowanie utwierdza nas w przekonaniu, że jesteśmy lepsi od Innych".

Teraz dotyczy to już nie tylko pisarzy czy dziennikarzy, a wszelkiej maści celebrytów, twórców internetowych, osób, które mają "zasięgowe konta na Instagramie".

Święte drzewo – palo santo


Pachnące, powyginane i tajemnicze drzewo palo santo już za czasów Inków było zbierane przez szamanów z Peru i Ekwadoru. Olejek eteryczny lub dym wydobywający się z niego podczas spalania, wykorzystywano do oczyszczenia człowieka ze złych duchów, najczęściej podczas rytuału ayahuasca lub w ceremoniach pogrzebowych, by pomóc przejść duchowi zmarłego do zaświatów. Jednak już samo poszukiwanie i wybieranie właściwego drzewa jest interesujące – co ważne, nie powinno się go ścinać. Szaman szuka roślin, które mają 50-70 lat, bo tylko one mają rozwinięte "serce" – gęsty, żywiczny rdzeń, z którego można pozyskać olejek. Najlepszy olej pochodzi natomiast z rośliny, która umiera naturalnie. Na polskich stronach, które oferują "święte patyczki" najczęściej nie ma dokładnej informacji o producencie, ani czy pochodzą z martwych drzew (dlatego możecie być zdziwieni, jak dostaniecie coś, co wcale oszałamiająco nie pachnie).

Istnieją dwa drzewa nazywane palo santo. Jedno znane jest jako Bulnesia sarmientoi. Rośnie w Paragwaju, Argentynie i Boliwii. Na polskiej Wikipedii to hasło nie istnieje, na angielskiej zapowiadają je słowa: "Nie mylić z Bursera graveolens, innym drzewem znanym jako palo santo".

Bulnesia sarmientoi w 2018 roku została umieszczona przez Międzynarodową Unię Ochrony Przyrody na Czerwonej Liście Gatunków Zagrożonych. Globalny popyt na drewno, ekstrakty i olejki eteryczne sprawił, że drzewo jest bliskie wyginięcia.

Drugi gatunek, Bursera graveolens, jest również nazywany palo santo i rośnie bliżej równika. To on używany jest do rytuałów duchowych. Jeszcze nie znajduje się na Czerwonej Liście, jednak nie oznacza to, że jest w pełni bezpieczny. Wystarczy przyjrzeć się kondycji lasów tropikalnych i temu, co robi z nimi nadmierna wycinka właściwie na całym świecie. Tylko od 5 do 10 procent suchych lasów tropikalnych jest nadal nienaruszonych – mówiła w rozmowie z New York Times dr Susan Leopold, dyrektorka wykonawcza United Plant Savers. W Peru Bursera graveolens już jest uważana za gatunek "krytycznie zagrożony" (SIC! W kilkunastu sklepach internetowych, które sprawdziłam, sprzedawane jest palo santo z Peru lub brakuje informacji o producencie) i chociaż wycinanie tych drzew jest zabronione, to tak bardzo opłacalne z powodu popytu, że ludzie ryzykują więzienie i kary, by pozyskać drewno.

National Forest and Wildlife Service (SERFOR) z Peru regularnie informuje o nielegalnym przemycie palo santo. Dziennikarka serwisu yogajournal.com przytacza relację projektantki z Limy, Fiorelli Yaksetig, która rozmawiała z peruwiańskimi rolnikami, którzy najpewniej nielegalnie "produkują święte drzewo". W praktyce, poprzez barbarzyńskie nasadzanie i ścinanie drzew, zdewastowali teren do tego stopnia, że niebawem nie urośnie tam już żadne drzewo.

Według etnobotanika Jonathona Millera Weisbergera najliczniejsze populacje palo santo występują w Ekwadorze, w innych regionach jest ich niewiele. Jeśli zatem nie wiesz, skąd pochodzą drewienka, które kupujesz, również dobrze może to być produkt z niewielkich, regionalnych skupisk – to może wpłynąć na całkowite ich zniknięcie.

– Bez wątpienia kupowanie palo santo jest potencjalnie niebezpieczne, a ludzie mogą uczestniczyć w dziesiątkowaniu izolowanych rzadkich populacji palo santo – powiedział Miller Weisberger.

Dlatego, jeżeli na stronie nie możesz znaleźć dokładnej informacji, skąd pochodzi sprzedawane palo santo, lepiej odpuść zakupy. Bo chociaż samo drzewo nie jest jeszcze zagrożone, to miejsca, w których rośnie, są na skraju wyczerpania. Nie zawsze mamy również pewność, czy drzewka są produkowane w sposób etyczny i zrównoważony.

Zagarnięta duchowość


Teraz pora na trudniejszy wymiar instagramowej mody. Duchowość. Czy używanie palo santo do swoich rytuałów, bez odpowiedniej wiedzy i szkolenia jest czymś złym? Tak, możemy to rozpatrwać w takich kategoriach, bo przywłaszczasz sobie wybrany element kultury, który w tym przypadku jest bardzo ważny dla innej kultury. Jeszcze gorzej, jak po prostu zobaczyłeś patyczek u celebrytki i uznałeś, że też taki chcesz. Profesor Adrienne Keene należy do plemienia Czirokezów. W 2018 roku na swoim blogu napisała niezwykle poruszający esej, w którym odniosła się do palenia palo santo i białej szałwii przez osoby, które nie reprezentują rdzennych ludów. Pretekstem był "Zestaw startowy czarownicy" sprzedawany w Sephorze za 42 dolary.
Zrzut ekranu/nativeappropriations.com
– Dowiedz się, jakie rośliny palili twoi przodkowie do oczyszczenia i użyj tego. Jeśli nie jesteś rdzennym mieszkańcem, to prawdopodobnie nie była to biała szałwia. Przepraszam. Wiem, że nie jesteś przyzwyczajony do słuchania, że nie możesz czegoś mieć. Ale nie możesz tego mieć – napisała Keene.

Niestety, nie da się pominąć opresyjnego kontekstu, który nadal szeroko dyskutowany jest w USA – czyli tłumienia rodzimych tradycji. Przez wieki ludność tubylcza była poniżana, wykorzystywana do pracy, masowo zabijana, zmuszana do praktykowania swoich zwyczajów i ceremonii w tajemnicy. Między innymi zabraniano im palenia białej szałwii. Zaledwie 43 lata temu wprowadzono ustawę o wolności religijnej rdzennych Amerykanów. Czyli do 1978 roku wszelkie obrządki duchowe przeprowadzane były w sekrecie. Keene mówi wprost, że palenie szałwii i palo santo, stało się dla wielu osób formą rozrywki. W konsekwencji na rynku sprzedaje się część rdzennej duchowości, a rytuały i ceremonie często przeprowadzane są bez zgody szamanów i bez przeszkolenia, co może zakończyć się nawet śmiercią.

Zdarza się, że dochodzi do tego podczas ayahuasci przeprowadzanej przez samozwańczego (białego) szaman (polecam film na Netflixie "The Last Shaman"), a także podczas źle przeprowadzonego Szałasu Potów, którym w latach 70. zaczęli interesować się "biali poszukiwacze duchowości spod znaku New Age".

– Takim "białym szamanem" był James Ray, dziś upadły coach po odsiadce za nieumyślne spowodowanie śmierci, kiedyś pieszczoszek prezenterów najpopularniejszych amerykańskich reality show: Oprah Winfrey czy Larry’ego Kinga. Jego coachingowa gwiazda zgasła w Sedonie w 2009 r. Nie gdzie indziej, ale w Sedonie, nazywanej w mediach "światową stolicą New Age". […] "Wasze życie się zmieni" – obiecywał Ray uczestnikom Spiritual Warrior, autorskiego pięciodniowego programu rozwoju duchowego.

Za jedyne 9 tys. dolarów. Wśród atrakcji 36-godzinna głodówka na pustyni pod słońcem Arizony. A po głodówce ceremonia szałasu potu prowadzona przez Raya. I rzeczywiście, życie trzech osób zmieniło się diametralnie – dwie zmarły w szałasie na skutek odwodnienia i wycieńczenia organizmu, trzecia w śpiączce trafiła do szpitala, z którego już nie wyszła. Hospitalizowano 18 osób. To musiało w ten sposób się skończyć. Tak się dzieje, gdy tradycyjne ceremonie prowadzą osoby bez doświadczenia, jedynie dla zysku – odezwały się głosy rdzennych Amerykanów – pisze Ewa Pluta w Przekroju.

W pandemii potrzebujemy duchowości?


– Żyjemy w czasach globalizacji kulturowej i dotyczy to także duchowości. Internet daje dostęp osobie z dowolnej lokalizacji w Polsce do każdej religii. Taka osoba może się zainspirować elementem jakieś religii i w jakimś stopniu wprowadzić ją do swojego życia – mówi prof. dr hab. socjologii na Uniwersytecie Warszawskim Jacek Kochanowski.

Dodaje jednak, że takie praktyki nie są w jego odczuciu neokolonialne: "Podam przykład. Jestem współorganizatorem założonej w 2020 roku Wspólnoty Unitariańsko-Uniwersalistycznej, do której może dołączyć każdy, również osoba niewierząca. Istotą tej wspólnoty jest to, że budujemy duchowość, inspirując się różnymi religiami i nie nazwałbym tego zawłaszczeniem. Wielu badaczy mówi, że w czasie pandemii wzrasta potrzeba duchowości, ale niekoniecznie religijności. Osobnym zjawiskiem są fale czy mody. Teraz są to rdzenni Amerykanie, zaraz będzie to coś innego. To wszystko pokazuje jednak, że nie szukamy jednej religii, a raczej inspiracji w rozwoju duchowym – medytacji, zatrzymania się, kontaktu z naturą. A te elementy są obecne w obrządkach różnych kultur".

Ekspert zwraca uwagę, że duchowość jest delikatną materią, dlatego łatwo urazić grupę ludzi, która od lat praktykuje swoje ceremonie, a nagle ktoś "wybiera sobie" części, które odpowiadają jego konsumpcyjnym potrzebom. A głównie z konsumpcyjnym podejściem do szałwii i palo santo mamy obecnie do czynienia.

Drugim aspektem jest kwestia "oczyszczania ze złej energii". Na kilku grupach na Facebooku, często niezwiązanych z tematem, trafiłam na luźno rzucane informacje o "oczyszczaniu szałwią i palo santo". Bez źródeł, bez potwierdzonej wiedzy na temat tego, co to właściwie oznacza dla rdzennej ludności, która robi to od wieków. – Pasuje mi tu niestety negatywne pojęcie demokratyzacji wiedzy – oznacza ono, że nie słuchamy ekspertów, tylko tych, którzy mówią to, co chcemy usłyszeć – stąd rozwój ruchów antyszczepionkowych czy płaskoziemskich. A dodatkowo, jeżeli palenie świętych roślin nie jest traktowane jako element duchowości, a część mody, trend, który zobaczyliśmy w celebrytki na Instagramie, to jest to bezmyślne korzystanie z wieloletniej tradycji religijnej, która jest ważna dla danej grupy, kradzież tej tradycji – mówi Jacek Kochanowski.

Chelsey Luger, niezależna dziennikarka i założycielka Well for Culture: "Gdy przeglądasz Instagram i widzisz osobę, która nie jest rdzennym mieszkańcem, okadza się szałwią lub palo santo i robi im pomysłowe zdjęcie, prawdopodobnie kupiła je z korporacyjnego źródła. Wykorzystują naszą kulturę, ale usuwają nasze twarze ze zdjęć. Przekazują narrację, że nie istniejemy i że nie jesteśmy ekspertami w naszych dziedzinach i naszym dziedzictwie. To jest dla nas szkodliwe, ponieważ utrwala niezwykle rozpowszechnione przekonanie, że nie istniejemy".

Kupować czy sobie darować?


Palo santo, którego dym wypełnia coraz więcej domów, sal do jogi, salonów kosmetycznych, a już na pewno króluje na Instagramie, nie jest jeszcze gatunkiem zagrożonym. Coraz większy popyt na pięknie pachnące patyczki może jednak sprawić, że ta sytuacja niebawem się zmieni.

Większe zainteresowanie to również większa cena i coraz częstsze nielegalne praktyki wokół rośliny, która od wieków jest ważną częścią konkretnej kultury. Jeżeli zatem koniecznie chcesz korzystać z palo santo, dokładnie sprawdź, skąd ją kupujesz – wybieraj lokalnych dostawców, a także zapoznaj się z dziedzictwem kulturowym rdzennych Amerykanów. Możesz również zdecydować się na alternatywę, która rośnie pod twoim domem. Autorka instagramowego konta "rozkwity" pisze: "Przecież można robić kadzidła DIY z lokalnych zbiór. Zbieranych etycznie, bez śladu węglowego, wylesiania czy wyjaławiania gleb przez masowe uprawy, tworzone z chęci zysku. Z dziko rosnących bylic, piołunów, wrotyczek, krwawników. A teraz zimą z jałowca albo z żywic drzew, które pachną lasem, wolnością i dzikością. […] Jest też zwykła szałwia domowa, rozmaryn, mięta czy inne zioła".

Może zatem, jeżeli jesteście entuzjastami pięknych zapachów, poznacie roślinne skarby z naszego kraju, a odpuścicie modne palo santo? Bo moda przemija, ale niesmak pozostaje.

Napisz do autorki: alicja.cembrowska@natemat.pl