Serial o BDSM, który pochłoniesz za jednym razem. Każdy odcinek "Bonding" to 20 minut czystej zabawy

Zuzanna Tomaszewicz
Netflix rzadko kiedy decyduje się przedłużyć niszowe seriale o kolejne sezony. Wyjątkowo, taki zaszczyt przypadł produkcji "Bonding", która za komediową fasadowością skrywa emocjonującą historię pewnej dominy i jej przyjaciela komika. Sado-maso i BDSM przedstawione w "Pięćdziesięciu twarzach Greya" wymiękają przy tym tytule.
Serial "Bonding" można obejrzeć na platformie Netflix. Fot. kadr z serialu "Bonding"
Niedawno na Netfliksie premierę miał drugi sezon "Bonding". Pierwsza odsłona serialu miała raczej bawić niż edukować, dlatego sposób przedstawienia w niej branży BDSM nie sprostał oczekiwaniom osób z tego środowiska.

Twórca serialu, Rightor Doyle, wziął jednak krytykę do serca i nadał "Bondingowi" głębszego wydźwięku. W drugim sezonie dokonano więc kompleksowego spojrzenia na to, jak faktycznie może wyglądać zawód dominatrix. Już w pierwszym odcinku widz słyszy, że nie ma BDSM bez obustronnej zgody i dobrze wypracowanej komunikacji.


Sam reżyser pracował niegdyś jako ochroniarz dominy. Aby nieco odzwierciedlić prawdziwą pracę osób w tej branży, Doyle zatrudnił do pomocy profesjonalistkę w dziedzinie BDSM, Olivię Troy. – Tak naprawdę nie chodzi o bicze, łańcuchy, kostiumy i tym podobne, a raczej o uziemienie tego wszystkiego w związku i zgodzie obu stron – powiedziała w rozmowie z "Variety".
Fot. kadr z serialu "Bonding"
I tak jak pierwszy sezon faktycznie można byłoby podsumować wyłącznie słowami w stylu "erotyczny knebel do ust", "pejcz" oraz "talk do lateksu", tak powiedzenie tego samego o drugim sezonie byłoby zwyczajną zbrodnią. Nowy "Bonding" to przede wszystkich historia o ludziach, a nie o ich kinkach.

Czytaj także: Tak wygląda największe w Polsce studio BDSM. Właścicielka mówi, jakie fantazje można w nim spełniać

Byli sobie pewni przyjaciele

Za dnia Tiffany jest studentką psychologii, w nocy zaś zamienia się w dominatrix. W ten sposób zarabia, aby opłacić czesne na uczelni. W pierwszym sezonie dziewczyna natrafia na swojego dawnego przyjaciela z liceum, Pete’a, któremu pomaga nieco dorobić.

Pete staje się jej asystentem, chociaż kompletnie się do tego nie nadaje. Krótko mówiąc - często partaczy pracę. Ponadto chłopak marzy o zostaniu najzabawniejszym komikiem w Nowym Jorku, ale jego żarty rzadko kiedy bywają autentyczne - nikogo nie bawią.

W drugim sezonie Tiff i Pete wracają do szkoły dla domin, aby naprawić swoją reputację. Ich wcześniejsze podrygi w branży zazwyczaj kończyły się łamaniem zasad przyświecających prawdziwym dominatrix.

Twórcy "Bonding" właśnie w ten sposób chcieli ukazać, jak od kuchni wygląda praca domin. Nie wygląda ona do końca tak, jak przyjęło się to w głównym dyskursie. Z problemem stereotypizacji bezpośrednio styka się główna bohaterka serialu. W obawie przed niezręcznymi pytaniami ze strony mężczyzn, Tiff rzadko kiedy angażuje się w poważniejsze relacje.
Fot. kadr z serialu "Bonding"
Pete, chcąc notabene rozkręcić swoją karierę stand-upera, porywa się na żarty oparte na jego doświadczeniach w byciu asystentem dominu. Większość gagów podsyca dramaturgią i też niekiedy wpada w błędne koło - jego wygłupy biorą czynny udział w utrwalaniu stereotypów dotyczących BDSM.

"Bonding" kusi nie tylko rozbudowaną historią bohaterów, ale także walorami wizualnymi - oświetlenie scen robi największą robotę. Choć serial przypomina wyglądem "Dziewczyny" Leny Dunham, to nie brakuje w nim kadrów rodem z "Drivera" i "Neon Demon" - filmów nakręconych przez duńskiego reżysera Nicolasa Windinga Refna.

Czytaj także:

Takiego serialu o miłości jeszcze nie było. "Normalni ludzie" z każdego wycisną łzy

Za dużo seksu, za mało tańca. Ten serial o balecie to telenowela, od której nie mogłam się oderwać

"Biały tygrys" nie jest powtórką ze "Slumdoga". To nie słodka historyjka o wyjściu z biedy