Kobiety wykorzystują mężczyzn subtelnie. Zazwyczaj na jeden z tych siedmiu sposobów

Helena Łygas
"Czy on mnie kocha?", "Czy to ten jedyny?" – panie na temat swojej niepewności co do relacji mogą przeczytać tysiące artykułów. Panowie w analogicznej sytuacji mają do dyspozycji wypociny "artystów podrywu" przedstawiające postapokaliptyczny model relacji, w którym kobieta to egoistyczna pijawka. Te mroczne wizje nie zmieniają faktu, że zdarzają się związki, w których to kobiety – stereotypowo uchodzące za "z natury" altruistyczne i empatyczne – wykorzystują drugą stronę.
Być z nią, albo nie być – to wielkie pytanie fot. Blake Connaly / Unsplash


Jak się przekonać, czy kobieta cię wykorzystuje? Nic prostszego. Idziesz do kwiaciarni, kupujesz pojedynczy kwiat cięty, niesiesz go do domu i w zacisznym miejscu odrywasz płatki stosując wyliczankę: kocha – nie kocha. Ostatni płatek to odpowiedź na frapujące cię pytanie.


Że miało być o wykorzystywaniu? Owszem, ale sprawa nie jest wcale taka prosta, jak mogłoby się wydawać. Weźmy faceta, który ma "uprane i uprasowane", a sam nie kiwnie w domu palcem. Czy wykorzystuje swoją partnerkę?

Na pierwszy rzut oka może i tak. Ale każda relacja to do pewnego stopnia transakcja wymienna. Wykorzystywanie zaczyna się w momencie dużej dysproporcji. Na szczęście żaden neoliberalny "geniusz" nie wymyślił jeszcze przelicznika "dóbr i usług" w związkach.

Zazwyczaj wykorzystywanie mężczyzn przez kobiety jest subtelniejsze niż w internetowych lamentach spod znaku "chodzi o pieniądze". Należałoby zapytać: jakie znowu pieniądze?

Czyżby w Polsce było aż tyle utrzymanek i sponsorów, czy może chodzi o te nieodżałowane kawy na pierwszych randkach, z których nic nie wyszło? A może o alimenciarzy, którym wydaje się, że te 500 czy 800 złotych to pieniądze wystarczające by utrzymać pół dziecka, a ich krwawica styknie jeszcze na szpilki dla matki?

Nie chcę tu oczywiście powiedzieć, że tzw. gold diggerki (poszukiwaczki złota), na które uczulają red pillersi i "mistrzowie podrywu" nie istnieją, ale to raczej ewenement.

Jeśli poznajesz na Tinderze wyłącznie dziewczyny, które oczekują "na siema" podwózek, drogich kolacji (obecnie raczej w dowozie), a nawet kwiatów, prezentów, czy pożyczek, należałoby się zastanowić, czy nie wybierasz zawsze określonego typu.

Do namysłu: jeśli uznaje się urodę supermodelki i ciało króliczka "Playboya" za główną walutę, trudno się dziwić, że zdarza się trafić na "przeciwniczkę", która również przewalutowuje swoje nieprzeciętne wdzięki.

Tu pojawia się jeszcze jeden haczyk. Przez popularną w niektórych środowiskach narrację o kobietach "lecących na kasę", wielu mężczyzn dopasowuje się do tego wyobrażonego ideału.

Każdy ma taką znajomą, która uznała, że prezent na pierwszej randce nie świadczy o tzw. geście, ale o tym, że facet jest namolny i/lub dziwny, a w najgorszym razie – myśli, że można kupić jej względy. Przejdźmy jednak do meritum. Subiektywnej listy niepokojących sygnałów.

Płacenia wymagam


Kobiety są różne – obłe i podłużne. Niektóre nie wyobrażają sobie, żeby facet płacił za nie na randkach, inne wprost przeciwnie – uznają to za miły gest. Czy to predestynuje je do tytułu gold diggerek? Nie, i to nawet, jeśli jesteś hojnym fundatorem już trzech sałatek, zupy i pięciu ciastek.

Co innego w sytuacji, w której dziewczyna udaje, że nie widzi kolejnych sygnałów w rodzaju delikatnego podsunięcia w jej stronę koszyczka z rachunkiem albo strzela focha na sugestię "każdy płaci za siebie".

Ten typ często miesiącami spotyka się wyłącznie w knajpach, mimo że relacja nie zmierza ani w stronę związku ani nawet przyjaźni czy kumpelstwa (czyt. friendzone). Jeśli wciąż płacisz, a ona nigdy nie znajduje czasu na spacer ani spędzenie wieczora w domu, powinna ci się zapalić czerwona lampka.

W związku sprawy mają się nieco inaczej. Zwłaszcza przy dużej dysproporcji finansowej. Znam sporo par, które problem rozwiązały następująco: w przypadku większych wydatków albo wakacji kalibrują koszta tak, żeby stanowiły ten sam procent ich zarobków. Czym innym będzie wydanie 4000 złotych dla osoby, która dostaje wypłatę tej wysokości, a czym innym dla kogoś, kto zarabia trzy razy tyle.

Można tu oczywiście podnieść larum, że przecież to wykorzystywanie lepiej zarabiającego. Ale czy uczciwsze byłoby zmuszanie osoby o niższej pensji, żeby nieustannie zaciskała pasa, aby "było ją stać" na związek z kimś bogatszym? Nie wydaje mi się. To wszystko oczywiście przy założeniu, że obie strony się kochają i nie podchodzą do partnera jak do tabelki zysków i strat.

Wykorzystywanie na polu finansowym sprowadza się tak naprawdę do stawiania wymagań. Oczekiwania, że prezent będzie drogi, że wakacje księżniczki ma sfinansować jej książę, a jak nie bardzo mu się to podoba, to pewnie żadnym księciem nie jest.

Kobietom zdarza się też używać argumentu "ad wężum w kieszenium". Owszem, w niektórych przypadkach będzie to rodzaj manipulacji, w końcu nikt nie chce uchodzić za dusigrosza.

Z drugiej strony jeśli w stałym związku mężczyzna oczekuje liczenia się co do złotówki, a jego partnerka wyraża niezadowolenie, prawdopodobnie nie mamy wcale do czynienia z gold diggerką, która chce "naciągnąć na kasę", ale z kimś, kto nie lubi być traktowany jak zbędny wydatek.

Mężczyzna kolektywny


Dobry z ciebie chłopak, no a z wybranki twego serca dobra dziewczyna. Uchyliłaby nieba przyjaciołom i rodzinie. Niestety głównie twoimi rękami / czasem / autem / (wstaw dowolne).

No bo przecież siostra się przeprowadza, a nie będzie płaciła za przewóz mebli, innym znowu razem Anka czy tam Elka ma zepsuty kran, może byś zerknął? No przecież jej chłopak ma dwie lewe ręce. I kto zawiezie babcię do lekarza i mamę na zakupy?

Związek to zawsze koniunkcja dwóch rodzin, przyjaciół, znajomych. Natomiast mało kto chciałby regularnie robić za chłopca na posyłki i to czasem dla pół obcych ludzi. W końcu nie mamusię i siostrę zapewnialiśmy o szczerości swojego uczucia. Ten typ wykorzystywania łatwo przeoczyć. Z prostego powodu. Jest podszyte dobrymi intencjami.

W niektórych przypadkach bliskim ukochanej pomocy odmówić nie wypada. Już nawet nie dlatego, że niesamowicie współczujemy Ance czy Elce, ale dlatego, że zapewnienie wsparcia może być po prostu bardzo ważne dla partnerki (ale i partnera). I mówię to z perspektywy osoby, która prosiła chłopaka o zawiezienie leków ciężko chorej znajomej, która nie bardzo miała kogo prosić o pomoc.

Zaskocz mnie!


Randka na dachu, ścieżka z płatków kwiatów (można użyć tych z wyliczanki "kocha – nie kocha") czy śniadanie do łóżka z ulubionej cukierni – kobiety cenią element zaskoczenia rodem z komedii romantyczny. Tak przynajmniej słyszałam.

Są też faceci, którzy mają fantazję i predylekcję do takich akcji. Szkopuł jest jeden – nie ma ich przesadnie wielu. Oczekiwanie kwiatów bez okazji, wyznań miłości na małych karteczkach rozlepionych po domu, czy weekendowych wypadów-niespodzianek nie jest jednak do końca w porządku. Z prostego powodu.

To trochę tak, jak gdyby facet suszył głowę swojej dziewczynie, że musi mu prasować koszule i parować skarpetki, a do tego chodzić tylko w sukienkach i rozpuszczonych włosach, bo taka jest jego "wizja kobiety".

Gdzie tu wykorzystywanie? W używaniu partnera do spełniania swoich wyobrażeń, które drugiej stronie często nie leżą. Oczywiście co nie zabije związku (nie polecam wrzucania do morza prosto z rozgrzanej plaży), to go wzmocni.

I tu kłania się oczywiście zasada wzajemności. Jeśli twoja dziewczyna co i rusz zaskakuje cię miłymi gestami i dwa miesiące planuje w sekrecie twoją imprezę urodzinową, a tobie nigdy nie przyszło do głowy nawet kupienie jej batonika na stacji benzynowej, może wypadałoby nagiąć swoją nieromantyczną naturę.

Kobieto, podaj piwo


Rozwiesisz pranie, wyprowadzasz psa rano, żeby ona mogła dłużej pospać, zdarzyło ci się kilka razy iść po tampony. Tymczasem pewnego pięknego dnia wymsknęła ci się prośba o zrobienie kawy. Słyszysz, że nie jest twoją asystentką. W sumie racja.

Innego pięknego dnia pytasz, czy nie przyszyłaby ci guzika, bo nigdy tego nie robiłeś. "Masz ręce. Zobacz sobie jakiś tutorial na YouTubie" – znów trudno się nie zgodzić. Wraca właśnie z pracy, więc może kupiłaby ci po drodze dwa piwa? Oburzenie! Nie będzie tyle dźwigała, a już na pewno nie alkoholu! Zdarzy się, że okrasi odmowę tekstem o wykorzystywaniu pracy kobiet, a może nawet patriarchacie.

Trudno powiedzieć, czy twoje kochanie jest nieużyte, cyniczne, czy tylko trochę głupie, ale faktem jest, że cię wykorzystuje. I to wcale nie dlatego, że przyniosłeś jej trzy razy tampony, ale dlatego, że ona nie chce podać ci nawet szklanki wody (choć to jeszcze nie starość). Znów wracamy do meritum – wykorzystywanie to często po prostu nierówny podział przysług i obowiązków, a w szerszym planie – zaangażowania w związek.

Tinder i spółka


Znam pary, które zdecydowały się na otwarty związek. Wariacje były różne. Jedni szukali dziewczyn do trójkąta, inni swoich prywatnych kochanków, a jeszcze inni po prostu lubili spotykać się z nowymi osobami, bez kontekstu seksualnego. Do zawierania tych wszystkich znajomości służył rzecz jasna Tinder. Będzie to oczywiście dowód anegdotyczny, ale te poszukiwania w 4 na 5 przypadków (80 proc.) skończyły się rozstaniem.

Inna sprawa, gdy Tindera cichaczem zakłada sobie tylko jedna ze stron. A że znajomych i znajomych znajomych na aplikacjach randkowych nie brakuje, partner koniec końców zawsze się o tym dowiaduje.

Oprócz sztandarowego "nikogo nie szukam" wytłumaczenia są różne: "to z nudów", "dla mnie to jak Facebook", "mam mało znajomych", "bo ja lubię popisać z nowymi osobami" (polecam sprawdzić ustawienia – może "nowa osoba" ma być z tajemniczych powodów akurat mężczyzną w wieku 30-35 lat, mieszkającym w odległości do 20 kilometrów).

Nie da się wykluczyć, że któraś z tych motywacji jest prawdziwa. Tyle, że związek to kompromisy. Jeśli nie podoba ci się, że twoja dziewczyna na konto na portalu randkowym, to po prostu o tym powiedz.

Broni się przed usunięciem profilu? Miej się na baczności, być może jesteś dla niej tzw. lianą. Takim tam pnączem, które rośnie w dżungli (chociaż bluszcz to podobno też liana).

Co to oznacza w praktyce? Wyobraź sobie Tarzana. Porusza się po dżungli w specyficzny sposób – huśta się na lianie, aż jest w stanie chwycić za następną i w ten sposób przemieścić się do przodu.

Są takie kobiety, które nie potrafią być same. Wchodzą więc w związki, co do których nie są przekonane, jednocześnie nie zaprzestając poszukiwać nowej liany czyt. partnera.

Pół biedy, jeśli aktualna liana nie jest nastawiona na wspólną przyszłość, dom, rodzinę. Jednak w pewnym wieku zazwyczaj przestaje szukać się partnerów "na jakiś czas". Szkoda czasu na relacje na wstępie skazane na klęskę (przykro mi, ale tzw. zegar biologiczny używany czasem w obraźliwych kontekstach mimo wszystko tyka). Pomijając już, że traktowanie dziewczyny czy chłopaka jako modelu "przejściowego" jest praktyką dość okrutną.
"Są takie kobiety, które nie potrafią być same. Wchodzą więc w związki, co do których nie są przekonane, jednocześnie nie zaprzestając poszukiwać nowej liany czyt. partnera"fot. Adrian Swancar / Unsplash

Pocieszyciel-terapeuta


Wampirzyce energetyczne w przebraniu ofiary losu. Życie z nimi ma w pakiecie: nieustanne prób poprawienia im humoru, pocieszanie, dowartościowanie. Pomijam tu oczywiście przypadki chorób i zaburzeń psychicznych.

Chłopak reaguje na tąpnięcia nastroju i wchodzi w rolę pocieszyciela-terapeuty. I może nie byłoby to aż takie złe, gdyby mógł liczyć na to samo. Zrozumienie, że ma gorszy dzień, opiekę, empatię.

Tyle że dla części dziewczyn robienie z siebie ofiary to sposób na skoncentrowanie całej uwagi na sobie, a także swojej domniemanej wyjątkowości, głębi osobowości i wrażliwości. Partner staje się plasterkiem nawet nie tyle na rany, co na chwiejące się w posadach ego. Traci prawa do własnych trudnych emocji. Opoki ich nie miewają.

Klasyczne manipulatorki


Podobno faceci wchodzą we współzawodnictwo jak noż w masło (takie wiecie, pół godziny wcześniej wyjęte z lodówki). Nigdy nie byłam facetem, więc trudno mi powiedzieć, jak to wygląda w praktyce, ale wydaje się, że panowie w istocie są mniej impregnowani na hasła z rodzaju: "prawdziwy facet to…", "mój były tamto…", a nawet "wiesz, bo na przykład mój tata…".

I tutaj dochodzimy do pierwszego typu klasycznych manipulacji – porównywania. Można z nim walczyć, ale nie wiadomo do końca jak. Celem tej manipulacji – uświadomionej czy nie – jest skłonienie drugiej strony do sprostania oczekiwaniom.

W analogicznej sytuacji kobieta ma najczęściej na podorędziu sztab koleżanek i przyjaciółek, które zareagują na żale świętym i uprawnionym oburzeniem. Od "Jak on mógł powiedzieć coś takiego" przez "co za dupek" aż po klasyczne "rzuć go!".

Facet przeważnie zostaje z takim komunikatem sam. Nie powie w końcu kumplowi, że jego dziewczyna kwestionuje jego męskość albo mówi, że jej były miał więcej finezji w łóżku. Co paradoksalne i przykre – znowu dlatego, że "faceci tak nie robią".

Klasycznymi manipulacjami bywają też słynne "fochy", a także inne ekspresje emocji z płaczem na czele. To grząski grunt, bo i może nie macie przed sobą manipulatorki, ale osobę wysoko wrażliwą, która źle radzi sobie z natężeniem negatywnych emocji. Najlepiej – jak to zwykle bywa – uważnie obserwować. Dziewczyna jest zazwyczaj wrażliwa, czy tylko wtedy, gdy coś idzie nie po jej myśli?


Chcesz podzielić się historią, opinią albo zaproponować temat? Napisz do mnie: helena.lygas@natemat.pl
Czytaj także: Pierwszy hejter w TVP. A poza tym: megaloman, cwaniak, seksista – poznajcie Jakimowicza od kuchni