Szukałem, szukałem i znalazłem. To jedna śmieszna wada w Bentleyu za 1,5 mln złotych

Łukasz Grzegorczyk
Auto dla prezesa firmy, gwiazdy sceny, a może po prostu osoby, która się dorobiła i chce jeździć samochodem z topowej półki? Dla mnie ten Bentley stał się czymś więcej niż tylko absurdalnie luksusową limuzyną. Jedno jest pewne: można w nim "odlecieć" i stracić poczucie czasu.
Bentley Flying Spur to jedno z tych aut, które może zostać w rodzinie na pokolenia. Świetnie łączy klasykę z nowoczesnością. Fot. naTemat
Tak, są samochody w których zatrzymuje się czas. Masz gdzieś to, że za oknem jest mróz, a na drogach zalega śnieg. Nie wkurzają cię tak bardzo korki, bo siedzisz w fotelu, który cię masuje. A z głośników słyszysz w najlepszej jakości, jak Andrea Bocelli śpiewa "Love in Portofino".

No dobrze, rozpłynąłem się. Faktem jest jednak, że niecała doba z nowym Bentleyem Flying Spurem minęła mi jak pięć minut. To jedno z tych aut, które już nie mieszczą się w segmencie premium, bo podnoszą poprzeczkę jeszcze wyżej. Flying Spur to synonim luksusu w każdym calu, chociaż mam wrażenie, że mimo wszystko jest najmniej rozpoznawalnym modelem marki.
Fot. naTemat



Kiedy spojrzymy na Flying Spura od razu wiemy, z czym mamy do czynienia. To potężny sedan, długi na ponad 5,3 metra. Szerokość licząc z lusterkami wynosi ponad 2,2 m. Jeśli miałbym porównać z czymś te liczby, to dorównuje im Rolls-Royce Ghost, który był nieco dłuższy, ale za to węższy.
Czytaj także: To podobno ten "skromniejszy" Rolls-Royce. Sprawdziłem, jak jeździ nowy Ghost za ponad 1,6 mln zł
Wizualnie Flying Spur urzekł mnie głównie designem z przodu. Monstrualny grill i charakterystyczne okrągłe światła zgrały się tutaj idealnie. Poza tym, samochód ma zgrabnie poprowadzoną linię, ale to w ogóle nie mój styl. Doceni go za to kierowca, któremu bliskie sercu są limuzyny z prawdziwego zdarzenia. Bentley wygląda masywnie – w końcu waży prawie te 2,4 tony. Swoimi gabarytami przytłacza, jednak taki też mógł być cel. To masywna i pełna dostojeństwa limuzyna.
Fot. naTemat
Uwagę przykuwają 21-calowe felgi czy "wyskakująca" na zawołanie figurka z maski. To znak firmowy, coś podobnego jak w "rollsie". I kiedy tak dłużej przyjrzałem się Bentleyowi pomyślałem, że jest wielki – to prawda. Ale czy tak bardzo rzuca się w oczy? Wydawało mi się, że nie. Jak bardzo się myliłem, napiszę wam za chwilę.
Fot. naTemat
Na razie zajmijmy się wnętrzem, któremu powinienem poświęcić w zasadzie oddzielny tekst. Wyobraźcie sobie duży salon, wykończony dodatkami z najlepszych materiałów. Taki, z którego nie chciałoby się wam wychodzić. To wszystko oferuje Flying Spur. Zwykły śmiertelnik w tym aucie czuje się trochę nieśmiało. Znowu muszę odwołać się do Rolls-Royce’a, w którym miałem podobne wrażenie.
Fot. naTemat
Fot. naTemat
W nowym Bentleyu poczułem jednak więcej sportowego ducha. Udało się tu świetnie zestawić klasykę z nowoczesnością. W moim egzemplarzu odcienie szarości połączono z fioletem, co wiele osób uzna za kontrowersyjną mieszankę kolorów. Według mnie, dzięki temu w środku jest bardziej "świeżo". Nie sposób opisać wszystkich detali, ale spróbujmy zerknąć na te najważniejsze.
Fot. naTemat
Kierowca przed oczami ma grubą, skórzaną kierownicę, która przywołuje skojarzenia z innymi autami koncernu VAG. Chodzi o umieszczone na niej przyciski. Co więcej, nawet menu systemu multimedialnego możecie skojarzyć np. z Volkswagenem. Nie widzę nic złego w przeniesieniu tych elementów, bo w tym przypadku są czytelne i idą z duchem czasu.
Fot. naTemat
Najciekawszy dla mnie bajer znalazł się w centralnej części. Umieszczono tam ekran, który można schować. Wystarczy nacisnąć przycisk, by w jego miejsce pojawiły się trzy stylowe zegary z temperaturą, kompasem i stoperem. Jest jeszcze trzecia opcja – schowanie wspomnianych gadżetów i wysunięcie drewnianej części deski rozdzielczej. Wtedy można się poczuć jak w Bentleyu z minionej epoki. Takie udogodnienie kosztuje ponad 20 tys. zł.
Fot. naTemat
Fot. naTemat
Niżej mamy jeszcze jeden analogowy zegar zamontowany na stałe, i wloty powietrza z klasycznymi "suwakami" do ustawiania siły nawiewu. Na gałce automatycznej skrzyni biegów znalazło się logo marki. Wokół niej umieszczono kolejne centrum dowodzenia do obsługi m.in. ogrzewania foteli czyli klimatyzacji.
Fot. naTemat
Oczywiście pasażer obok ma pod ręką osobny zestaw guzików. Dla kierowcy kluczowe będzie jeszcze pokrętło do zmiany trybów jazdy. Do wyboru mamy: Bentley (domyślny), Sport, Comfort oraz Individual.
Fot. naTemat
Na osobny akapit zasługuje nagłośnienie, bo Flying Spura wyposażono w prawdziwą perełkę. System Naim to w sumie 19 głośników i 2200 W mocy. We współczesnych samochodach osobowych, które wyjeżdżają z fabryk, nie znajdziecie nic mocniejszego. Cena tego zestawu audio to 40 tys. zł, ale w zamian dostajecie produkt o jakości, która bije na głowę konkurencyjne rozwiązania. Wnętrze Bentleya jest świetnie wyciszone, więc tym bardziej warto zainwestować.
Fot. naTemat
Flying Spur jeszcze ciekawszy wydaje się z perspektywy pasażerów z tyłu, gdzie mogą zasiąść dwie osoby. Po środku znalazł się wielki podłokietnik ze schowkiem. Mamy też automatycznie rozkładane stoliki, na których wygodnie zjecie obiad. Bajecznie wygodne okazały się fotele z zagłówkami, na których można położyć głowę jak na poduszce.
Fot. naTemat
Flying Spur zapewnia mnóstwo przestrzeni w środku, ale rozmiarami imponuje też bagażnik o pojemności 420 litrów. To pozwala spakować się nie tylko na krótki weekend za miastem. Można śmiało ruszać na wycieczkę po Europie.

Podróżni z tyłu są w zasadzie niezależni. Mają swój ekran do zarządzania odtwarzaną muzyką, klimatyzacją czy oświetleniem. Mogą też opuścić rolety, jeśli nie chcą rzucać się w oczy. A żeby za bardzo się nie zmęczyć, wspomniany ekran mogą wyjąć z panelu i bawić się nim jak zwykłym smartfonem. W Bentleyu w czasie jazdy nie można się nudzić.
Fot. naTemat
Żeby zakończyć już te zachwyty – całkiem uzasadnione – dodajmy, że wnętrze niemal w całości jest obszyte skórą. Gdybym miał się do czegoś przyczepić, to byłoby to półka z indukcyjną ładowarką, która jest za bardzo schowana, przez co stała się mało poręczna. Wiem, to marudzenie, ale przy tym aucie mogę pozwolić sobie na każde czepialstwo. Swoją drogą to… jedyna poważniejsza wada, którą znalazłem w tym aucie.
Fot. naTemat
Testowy Flying Spur miał pod maską silnik V8, a nie dostępny także w ofercie mocniejszy W12. I niektórzy powiedzą, że dostałem po prostu słabsze auto. Po części to prawda, jednak liczą się też detale. Moja wersja była lżejsza o 100 kg, a do tego miała dwusprzęgłową, 8-biegową skrzynię biegów.

Zresztą zobaczcie jak to wygląda na papierze. V8 o pojemności 4 litrów i mocy 550 KM, a do tego 770 Nm maksymalnego momentu obrotowego. Do setki rozpędzałem się w 4,1 sekundy, a maksymalnie mogłem pojechać… 318 km/h. Naprawdę nie czułem, że dostałem gorszy produkt.
Fot. naTemat


Kiedy wyjechałem spod salonu, od razu miałem okazję sprawdzić, jak zwrotny jest Flying Spur. Tylna skrętna oś spisywała się rewelacyjnie, bo znacznie ułatwiała manewrowanie tym kolosem. Akurat trafiłem też na drogę, która wymaga gruntownego remontu. Pneumatyczne zawieszenie nie pozwoliło mi odczuć, że nawierzchnia jest w fatalnym stanie. Z kolei progi zwalniające pokonuje się tak, jakby ich nie było.
Fot. naTemat
Jazda Bentleyem była przygodą, bo każdy kilometr w autach tej klasy to wyjątkowe doświadczenie. Flying Spur miał być tą mniej bijącą po oczach limuzyną. Przynajmniej tak mi się wydawało. Wyszło tak, że wszędzie, gdzie się pojawiłem, stawałem się atrakcją dla otoczenia. Ludzie podpatrywali, co to za auto. Ktoś zrobił zdjęcie, kiedy stałem na czerwonym świetle, a kierowcy w samochodach obok odwracali głowy.

Za kierownicą Flying Spura spędziłem jakieś sześć godzin. Każdy nabywca Bentleya w Polsce musi liczyć się z tym, że podobne doświadczenia będzie miał na co dzień.
Fot. naTemat
Mimo że Flying Spur bardzo zwraca na siebie uwagę, to w środku można się poczuć jak w odizolowanym świecie. Problemy zaczynają się dopiero w momencie, kiedy trzeba zaparkować – nie daj Boże w ścisłym centrum na "zapałkę", albo w szczycie ruchu w galerii handlowej.

Manewrowanie z systemem kamer 360 stopni ułatwia zadanie, ale auto jest na tyle długie, że zawsze będzie wystawał mu nos. Kiedy postawiłem "Benka" obok Fiata 500, ten drugi wyglądał jak zabawka dla dziecka.
Fot. naTemat
Te wszystkie trudy na parkingu Flying Spur wynagrodzi wam jednak spalaniem, które nie zwala z nóg. W miejskim ruchu udało mi się zejść do 16 litrów. Przy 120 km/h na godzinę za miastem, wskaźnik wędrował w okolicach 12 litrów. Te liczby uzyskałem bez "pałowania" samochodu.

Kiedy rzeczywiście dociskałem Bentleya spod świateł i bawiłem się przyspieszeniem, wyświetlacz pokazywał mi... 30-35 litrów. Na szczęście zbiornik paliwa ma aż 90 litrów, więc w długiej trasie nie musicie co chwilę sprawdzać, gdzie jest najbliższa stacja.

Da się wyczuć, że Flying Spur łapie lekkiego "laga" przy dynamicznych startach. Dla mnie to nie wada, tylko urok tego samochodu, bo nie powstał on do bicia rekordów na setkę. Kiedy jeździłem Bentleyem już dłuższą chwilę, w ogóle nie chciało mi się specjalnie go dociskać. Wolałem płynną, spokojną jazdę, bo z tego auta nie chce się wysiadać. I to niezależnie od pory roku.
Fot. naTemat
Cena Flying Spura V8 w podstawie startuje od około 900 tys. zł, a mój samochód był skonfigurowany za blisko 1,5 mln zł. Czy to dużo? Biorąc pod uwagę, że wyposażając Mercedesa czy Audi też byłbym w stanie przebić "bańkę", to te dodatkowe około pół miliona jest do przełknięcia. Oczywiście patrząc z perspektywy kogoś, kto szuka samochodu tej klasy.

Niektórzy powiedzą, że w Mercedesie Klasy S czy Audi A8 będzie równie komfortowo. Owszem, będzie podobnie, ale w Bentleyu poczujecie, że siedzicie w czymś niepodrabialnym, a do tego bijącym po oczach klasyką. Mam wrażenie, że Flying Spur to jeden z tych samochodów, którego nie kupuje się na 2-3 lata, by później pozbyć się go bez sentymentu. To raczej świadomy wybór, by postawić w garażu coś wyjątkowego na lata. A może i pokolenia.
Fot. naTemat