Duda podpisał ustawę o służbie zagranicznej. Schnepf: "PiS otwiera dyplomację na nowych wójtów"

Daria Różańska
– Nowa ustawa o służbie zagranicznej sprawi, że wszystkie służby, które działają za granicą będą realizowały tanią i prymitywną propagandę, jaka w tej chwili jest przedstawiana odbiorcom poza granicami Polski. Jako przykład można podać choćby autobiograficzny fałszywy i niestosowny spot filmowy premiera Mateusza Morawieckiego – ocenia Ryszard Schnepf, były ambasador Polski m.in. w Stanach Zjednoczonych.
Ryszard Schnepf to polski dyplomata, był ambasadorem RP m.in. w Stanach Zjednoczonych, Hiszpanii, Kostaryce czy Urugwaju. Fot. Wikipedia/CC BY 2.0
We wtorek prezydent Andrzej Duda podpisał ustawę o służbie zagranicznej. Ta zakłada m.in. utworzenie odrębnego stanowiska Szefa Służby Zagranicznej oraz zmianę struktury stopni dyplomatycznych. Znacznie zmieszono też wymagania. Pracę w dyplomacji będzie mogła rozpocząć osoba bez znajomości języka obcego i wyższego wykształcenia.

PiS twierdzi, że "otwiera dyplomację na nowe kadry". Co pan na to?

Ryszard Schnepf: – Spróbuję dyplomatycznie odpowiedzieć: jest to otwarcie kariery dla nowych wójtów. I to mam na myśli takich, o których media ostatnio szeroko informowały. Czyli mowa o ludziach bez wykształcenia, przygotowania i wyłącznie z naboru politycznego.


Czytaj także: "Proszę panią, wszyscy tu za nim tęsknią". W Pcimiu Obajtek dalej jest bohaterem

Ta ustawa praktycznie domyka służbę zagraniczną, czyniąc ją wyłącznie polityczną i kadrową. Już są częściowo, a będą w pełni zastępy ludzi, którzy odznaczają się wyłącznie lojalnością wobec rządzącej partii.

Bo taki rzeczywiście jest cel pomysłodawców tej ustawy. Chodzi o to, aby uczynić kolejny resort – Ministerstwo Spraw Zagranicznych i całą działalność zagraniczną – służebną nie idei, nie celom państwa polskiego, a partii politycznej.

Opozycja grzmi – powtarzając za profesorem Bartoszewskim – że teraz będą nas reprezentować "dyplomatołki". Znacznie zmniejszono wymogi: ambasadorowie nie muszą znać języków obcych i mieć wykształcenia wyższego. Jak to wpłynie na pozycję Polski w świecie?

Ta pozycja w tej chwili jest bardzo osłabiona. Powiedzmy sobie szczerze już teraz społeczności bardzo nam przychylne na hasło "Polska" nie myślą o "Solidarności" i wkładzie Polaków w szerzenie wolności w świecie. Nie myślą o polskim heroizmie, ale o kraju, w którym rządzi jedna partia, w którym jest coraz mniej demokracji, w którym łamana jest konstytucja.

A nowa ustawa o służbie zagranicznej sprawi, że wszystkie służby, które działają za granicą będą realizowały tanią i prymitywną propagandę, jaka w tej chwili jest przedstawiana odbiorcom poza granicami Polski. Jako przykład można podać choćby autobiograficzny fałszywy i niestosowny spot filmowy premiera Mateusza Morawieckiego.

Co pana jako dyplomatę, ambasadora najbardziej razi w podpisanej już przez prezydenta ustawie?

Szczerze mówiąc razi mnie sam fakt, że można myśleć o interesie własnego państwa w kategoriach własności partyjnej. Ale jeśli chodzi o szczegóły, to kryteria doboru kadr dyplomatycznych są przerażające.

To znaczy, by zostać ambasadorem nie jest potrzebne ani wyższe wykształcenie, ani znajomość języków. Intencją PiS było pokazanie rodakom, że każdy może być ministrem, ambasadorem, królem. Każdy nosi buławę w swoim tornistrze.

Po pierwsze jest to fałszywe, po drugie – całkowicie nieprofesjonalne. To znaczy sztuka dyplomatyczna to – wbrew myśleniu twórców tej ustawy – nie jest nauka o tym, jak pić szampana, trzymać filiżankę. Jest to bardzo skomplikowana wiedza oparta na przeważnie długoletnim doświadczeniu. I to mogę powiedzieć na podstawie własnych doświadczeń.

Kiedy się uczyłem, wiem, że wiele rzeczy zrobiłem źle, ponieważ zabrakło mi właśnie doświadczenia. Ta praca opiera się na zrozumieniu innych kultur, zdolności komunikowania się, zdolności do analizy sytuacji w kraju, w którym się pracuje, zachowując jednocześnie szacunek dla ludzi i kultur. To ogromny bagaż i wiedzy, i doświadczenia, którego nie zdobywa się na kursach.

Teraz na stanowisku szefa służby zagranicznej potrzebne jest zaledwie trzyletnie doświadczenie, ambasador nie musi mieć go wcale.

To zabawne. Nie wiadomo też, do jakiego celu został powołany szef służby zagranicznej. Ta ustawa zawiera wiele elementów ze sobą sprzecznych i budujących przyszłe konflikty. Poza tym nie rozjaśnia ona kwestii odpowiedzialności, kompetencji poszczególnych funkcjonariuszy.

Więc zamiast usprawnienia, zapewnienia przejrzystości, mamy galimatias i dosyć wyraźną intencję podporządkowania dyplomacji władzy politycznej. Tymczasem w świecie obserwuje się tendencję w kierunku upaństwowienia, ustabilizowania służby zagranicznej jako grona osób, które realizują politykę państwa ponad partyjnymi i partykularnymi celami.

Tutaj zachodzi kolizja i zapewne jest to próba uniknięcia dylematów moralnych dyplomatów wykształconych i z doświadczeniem, którym przychodzi realizować zadania, z którymi całkowicie się nie zgadzają, o których wiedzą, że są szkodliwe. Ale i nie zawsze mają odwagę, by to powiedzieć, by to zatrzymać.

Co ta ustawa zmieni w pracy ambasadora? Niektórzy twierdzą, że ambasador zostanie częściowo ubezwłasnowolniony, bo nie będzie miał prawa podejmować decyzji o charakterze finansowym i technicznym dotyczących ambasady, za to będzie odpowiadał jego zastępca.

Ambasador jest po pierwsze najwyższym przedstawicielem danego państwa, a po drugie osobą odpowiedzialną za całokształt działalności, jaką prowadzi państwo, które reprezentuje na innym terenie – także w zakresie gospodarczym, finansowym i zarządzania poszczególnymi działami.

Niektóre placówki są rozgałęzione i wymagają nadzoru administracyjnego. Ambasadorowie dawali sobie z tym radę i mieli poczucie, że jest to coś więcej, niż zawożenie listów gratulacyjnych. Powiedziałbym więc, że jest to pozbawienie funkcji ambasadora uprawnień, obowiązków, które w naturalny sposób przynależą do osoby, którą mianuje głowa państwa, a która jest odpowiedzialna za wszystkie podmioty.

Tak było też do tej pory, że ambasador miał nadzór polityczny również nad pionami, nawet jeżeli podlegały one innym resortom. Teraz pozbawia się ambasadora kontroli nad własnym biurem, ponieważ funkcja zastępcy ambasadora ubezwłasnowolnia go. To znaczy podaje się często przykład, że ambasador nie będzie mógł właściwie bez zgody własnego zastępcy wydać kolacji z jakiejś okazji.

Ale to jest oczywiście tylko symboliczne, ponieważ przedsięwzięć politycznych i promocyjnych jest znacznie więcej.

Jako ambasador w Stanach Zjednoczonych odbywałem rocznie ponad 30 podróży do różnych miejsc na terenie USA. I proszę sobie wyobrazić, że potrzebowałbym zgody swojego zastępcy, by móc kupić bilety lotnicze.

Według nowych przepisów kandydatów na stanowiska ambasadorskie ma opiniować nowo utworzony Konwent Służby Zagranicznej złożony z ministra spraw zagranicznych, szefa Służby Zagranicznej, przedstawicieli Kancelarii Prezydenta i Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. Mają to być obrady niejawne, inaczej niż dotychczas. Jak pan to ocenia?

Wokół systemu nominacji – zwłaszcza ambasadorów – dyskusja trwa od dłuższego czasu. Ten obecny też nie jest pozbawiony błędów, a publiczne przesłuchanie nie do końca zgodne jest z normami międzynarodowymi. Decyzje były ujawniane zanim dany kandydat dostał tzw. agrément z kraju, do którego miałby wyjechać. A tak nie powinno być.

To, co w tej chwili proponuje ustawodawca, jest takim trochę kapturowym sądem.

Według nowych przepisów dyplomaci będą mogli zostać oddelegowani do Kancelarii Prezydenta, sam prezydent będzie mógł powoływać ambasadorów specjalnych.

To jest ukłon w kierunku Pałacu Prezydenckiego, jak rozumiem po to, by szybko uzyskać podpis, należało wykonać jakieś gesty.

Bo tak naprawdę prezydent w znacznej mierze stracił możliwość wpływu na obsadę stanowisk ambasadorskich. Nie będzie mógł on odmówić podpisu w momencie, kiedy ta kandydatura będzie wyłoniona. Natomiast dano mu możliwość powoływania własnych ambasadorów.

Ambasadorów prezydenckich.

Taka funkcja w jakimś stopniu istnieje, głównie praktykowana jest w Stanach Zjednoczonych, w Europie raczej nie.

Ambasador prezydencki nie będzie musiał mieć ani wykształcenia dyplomatycznego, ani doświadczenia czy znajomości języków.

Ten obyczaj, praktykowany w Stanach Zjednoczonych, jest niezwykle kontrowersyjny i powinniśmy wiedzieć, że oznacza, iż prezydent ma całkowicie wolne ręce w nominacji pewnej liczby ambasadorów.

To byli na ogół przedstawiciele kierowani do mniej znaczących krajów. Ale tę zasadę Donald Trump zmienił. Zwiększyła się znacząco liczba ambasadorów, których Trump wysyłał jako ambasadorów politycznych. To byli przeważnie ludzie, którzy odegrali jakąś znaczącą rolę przede wszystkim w zbieraniu funduszy podczas kampanii wyborczej.

Czyli prezent?

Tak, prezent, podziękowanie, czasami bezpośrednio dla danej osoby, czasami dla członka rodziny, kogoś, kto dokonał znaczącej wpłaty na fundusz lub zbierał w swoim środowisku na ten cel i się wykazał. No więc na ogół nie przynosiło to dobrych efektów. Rozumiem, że PiS jest zapatrzony w model Donalda Trumpa...

Znam osoby, które pracują w tej chwili w Departamencie Stanu Stanów Zjednoczonych i wiem, że nastąpi tam powrót do całkowitej profesjonalizacji dyplomacji i przypomnienie, że państwowa służba, która nie jest poddawana politycznym manipulacjom, jest fundamentem sprawnego funkcjonowania państwa w obszarze relacji zagranicznych.

One muszą być realizowane niezależnie od tego, kto jest u władzy. Zbyt wielkim ryzykiem jest powierzanie tak odpowiedzialnych zadań osobom, które są przypadkowe i które mają szczególne zasługi, ale akurat w innych dziedzinach.

Ten model pisowiski jest kopią myślenia o polityce zagranicznej jako o obszarze, gdzie można dzielić i rządzić.

I obsadzać stołki.

Już teraz praktycznie nie prowadzimy żadnej polityki zagranicznej. Myślę, że gdyby można było przyjąć, że Polska może nie mieć Ministerstwa Spraw Zagranicznych, to zapewne rządzący by się na to zdecydowali.

Ale z drugiej strony jest to dla wielu cel ambitny, może to być też dochodowe, kończy się to przeważnie aferami, bo większość osób, które nie mają poczucia odpowiedzialności, popada w konflikty.

Było to widać za czasów ministrów spraw zagranicznych z nadania PiS. Pretensje, kłótnie, odwołania – dziecinada. Tylko przy tej okazji na szwank narażany był prestiż państwa, powaga Polski.

Jeśli komuś się wydaje, że nie jest to dostrzegane za granicą, to oczywiście się myli. Po pierwsze ambasador, który czuje się poszkodowany, będzie narzekał i mówił kolegom i koleżankom, że został skrzywdzony. A poza tym inni oceniają poziom wykształcenia, sposób porozumiewania się nie tylko językowy, ale i merytoryczny osób, które są delegowane.

Bardzo często już w pierwszych rozmowach wyczuwalne jest, że ma się do czynienia z kompletnym dyletantem, że dana osoba jest na stanowisku zupełnie przypadkowa. I zapewniam, że nie będzie ona traktowana poważnie.

Czytaj także: Zawód: dyplomata. Czy rzeczywiście wygląda to tak różowo, jak mogłoby się wydawać?