Ostateczny upadek polskiej komedii? Po zwiastunie "Ściemy po polsku" żałuję, że kina są otwarte

Alicja Cembrowska
Szok, niedowierzanie, ciarki wstydu. Kiedy wydało się, że współczesne polskie komedie nie mogą upaść niżej, wtedy na scenę wkroczyła ona – "Ściema po polsku", która od 26 marca rozgości się w kinach.
"Ściema po polsku" będzie miała premierę 26 marca 2021 roku Kadr z filmu "Ściema po polsku"/YouTube

Film zły, gorszy, najgorszy...


Zdarzają się takie momenty w życiu, że człowiek po prostu patrzy i nie wierzy. Nieraz wydaje nam się, że widzieliśmy już wszystko, nic nas nie zaskoczy. Gdy nasza czujność jest uśpiona, pojawia się ona – polska komedia. Jeszcze bardziej żenująca niż poprzednie, gorsza niż najgorszy film świata, jakieś zło paskudne. Tak złe, że aż nie wiadomo, od czego zacząć...
Jestem typem człowieka, który MUSI obejrzeć film do końca. Nawet jak nie bardzo mi się podoba, to staram się nie wyłączać go wcześniej. Zdarzyło mi się to raz w życiu, gdy postanowiłam sprawdzić "Kac Wawę" (ocena 3,0 na Filmwebie). Wytrzymałam 15 minut.


"Ściema po polsku" wyznaczy chyba nową kategorię w "filmach bardzo złych". Piszę "chyba", bo filmu nie oglądałam. W kinach pojawi się 26 marca. Nie jest to zatem recenzja, a jedynie zapis trudnych emocji, które mną zawładnęły po obejrzeniu zwiastuna.
Reżyserem filmu jest Mariusz Pujszo. W 1998 roku został nagrodzony za najlepszy scenariusz za "Królów życia" na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym Fantasporto. W 2002 roku wygrał natomiast Konkurs Kina Niezależnego na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni za debiutancki "Polisz kicz projekt".
Czytaj także: 2021 może być rokiem triumfu polskiego kina. Oto 12 premier, na które warto czekać
A potem posypały się inne nagrody, przez które Pujszo nazywany jest "jednym z najgorszych polskich reżyserów" – w 2013 roku Wąż w kategorii "Żenująca scena", trzy lata później w kategorii "Najgorszy duet na ekranie".

O czym jest "Ściema po polsku"?


Dwóch tak zwanych "januszy biznesu" i znany komik postanawiają zarobić duże pieniądze i wkraczają do branży filmowej. Przeprowadzają casting, na którym pojawia się sporo kobiet marzących o sławie. I teoretycznie ekipa zaczyna kręcić film, a widzowie mogą śledzić te niełatwe zmagania. W zwiastunie pojawiają się przebitki: "Biznes po polsku", "Kariera po polsku", "Sztuka po polsku", "Kino po polsku".

Co w tym przypadku oznacza "po polsku"? Oczywiście sprowadza się to do oszustwa, działania na oślep, bez przygotowania i umiejętności, z pseudoaktorami i ekipą, która nie ma pojęcia, co tak naprawdę robi. Chcesz zrobić film, to rób, tylko musisz umieć wciskać kit.

Nie da się przy tej okazji pominąć sposobu, w jaki przedstawione są kobiety. Wszystkie podciągnięto pod stereotypową, "blacharską" narrację – panie błaźnią się przed kamerą, żeby dostać rolę, dają się oszukać na "wielką sławę", są skąpo i tandetnie ubrane, wysmarowane brązowym mazidłem, obowiązkowe okazały się również powiększone usta. Jeżeli stylizacje miały nawiązywać do festiwalu w Kołobrzegu w '94, to prawie się udało.

Fajna ta satyra, taka mało satyryczna


Twórcy nie darowali sobie również "żarcików", które bawić mogły 20 lat temu – klasyczne gonienie faceta przez kobiety, przekleństwa (światowo, bo po angielsku!) czy "teatralne" dawanie w pysk. Film miał "obnażać prawdę" o branży filmowej w Polsce i jej gwiazdach, bardziej obnaża chyba jednak niespełnioną wizję dziadersa. Domyślam się, że znajdą się tacy, co będą bronić "Ściemy po polsku" jako tworu prześmiewczego, autoironicznego, satyrycznego i zwyczajnie głupkowatego, bo "taki był zamysł". Nie zmienia to faktu, że jest cienka granica pomiędzy wartościowym pastiszem a festiwalem żenady.

Plakat promujący film zapewnia, że jest on "zajebiście śmieszny", że to "jazda bez trzymanki" i "najbardziej zwariowana komedia". Ok, boomer.

Jedna z bohaterek mówi natomiast: "Nie wiem, co mam myśleć o tym filmie, naprawdę. Może w ogóle go nie będzie". Tak, lepiej, żeby pewnych filmów w ogóle nie było.