Śmierć 33-latki wstrząsnęła Brytyjczykami. "Po tym zabójstwie kobiety już nie będą siedziały cicho"

Łukasz Grzegorczyk
Zabójstwo 33-letniej Sary Everard wstrząsnęło Brytyjczykami. O porwanie i morderstwo oskarżony jest policjant Wayne Couzens. Kiedy ludzie wyszli na ulice, by uczcić pamięć ofiary, policja brutalnie potraktowała manifestantów. – Kobiety stwierdziły, że już nie będą siedziały cicho – mówi naTemat Polka mieszkająca w Londynie.
Policja brutalnie potraktowała uczestników manifestacji po śmierci Sary Everard. Fot. YouTube / Guardian News
Sarah Everard zaginęła 3 marca. Wiadomo było, że wracała wieczorem piechotą do domu od swojego znajomego w południowym Londynie. Poszukiwania zakończyły się tragicznie po kilku dniach. 12 marca służby potwierdziły, że ciało kobiety odnaleziono w lesie w Ashford – prawie 100 km od stolicy Wielkiej Brytanii. Zwłoki podobno były ukryte w torbie.

O porwanie i morderstwo oskarżony jest 48-letni funkcjonariusz policji Wayne Couzens, który pracował w służbach od 2018 r. Ostatnio służył w jednostce, odpowiedzialnej za ochronę osiedla parlamentarnego i ambasad w Londynie. Wcześniej pracował w warsztacie prowadzonym przez swoją rodzinę w Kent. Scotland Yard potwierdził, że mężczyzna nie był na służbie w chwili zaginięcia Everard.
33-latka padła ofiarą porywacza i mordercy, kiedy wracała sama po zmroku do domu. A to przywołało dyskusję, że kobiety same nie mogą czuć się bezpiecznie w żadnym miejscu na świecie. Jak podaje BBC, Everard przemieszczała się przez jedną z najbardziej zaludnionych, jasno oświetlonych i uczęszczanych części stolicy. Codziennie podążają tamtędy setki osób.


Sprawa jest na tyle bulwersująca, że zareagował sam Boris Johnson. Premier Wielkiej Brytanii napisał, że zrobi wszystko, by kobiety nie były narażone na niebezpieczeństwo. Tym wpisem bardziej dolał jednak oliwy do ognia niż uspokoił społeczeństwo. 13 marca w Londynie zorganizowano manifestacje, by upamiętnić zamordowaną kobietę. Ludzie gromadzili się w dzielnicy, w której Everard była ostatnio widziana. Część wydarzeń i tak odwołano, ze względu na restrykcje związane z covid-19, ale w sobotę o zmroku sporo osób zebrało się na czuwaniu w parku Clapham Common. Minęła niecała godzina, kiedy policja przystąpiła do działania. Mundurowi otoczyli uczestników i ostrzegali ich, że łamią obostrzenia. Zatrzymywali kobiety, do sieci zaczęły trafiać zdjęcia osób powalanych na ziemię i skuwanych kajdankami. Manifestanci skandowali, że funkcjonariusze powinni się wstydzić i dopytywali, kogo tak naprawdę chcą chronić – kobiety czy sprawców przestępstw. – Sama śmierć 33-latki być może nie wzbudziłaby tutaj takiego poruszenia, ale ludzie patrzą na okoliczności, w jakich zginęła – mówi naTemat pani Alicja, od lat mieszkająca w Londynie. – Ja nigdy przez pół sekundy nie czułam nie bezpiecznie, kiedy szłam nocą przez miasto pustymi ulicami. Co innego w zatłoczonych miejscach, gdzie zawsze są ludzie – dodaje.

Po sobotniej akcji lawina krytyki spadła na Cressidę Dick, komisarz londyńskiej policji metropolitalnej. Wiele osób nie może zrozumieć, dlaczego policja potraktowała uczestników pokojowego zgromadzenia jak bandytów. "Powinna natychmiast zrezygnować. Tak nie postępuje cywilizowany kraj" – czytamy w jednym z wpisów. Funkcjonariuszka o dymisji nie chce słyszeć. Działania policji skrytykowali politycy różnych opcji. Wielu z nich domaga się usunięcia Dick ze stanowiska. Z kolei laburzystowski burmistrz Londynu Sadiq Khan zapowiedział, że oczekuje wyjaśnień po tym, co stało się 13 marca. Policja odpiera jednak zarzuty i argumentuje, że zrobiła wszystko co musiała, by chronić bezpieczeństwo obywateli.
Po zabójstwie Everard mówi się nie tylko o akcji policji. Kobiety zaczęły dzielić się w sieci swoimi historiami o tym, czego doświadczyły, kiedy szły same po zmroku. Nie wszystkie muszą mieć tragiczny finał jak w przypadku zamordowanej 33-latki, ale powtarzają się wspomnienia o nękaniu, wyzywaniu czy innych zaczepkach.

– Zrobiła się burza, bo kobiety stwierdziły że już nie będą siedziały cicho na temat tego, co czujemy za każdym razem, kiedy idziemy same po zmroku – zauważa pani Alicja. Na Twitterze odezwała się też kobieta, która mieszka niedaleko miejsca, w którym zaginęła Everard. Zadała proste pytanie, co zrobić, by poprawić bezpieczeństwo kobiet. Jej wpis polubiło ponad 27 tys. osób. Moja rozmówczyni zwraca uwagę, że chodzi o dwa typy mężczyzn. Jedni to tacy, którzy nie mając złych zamiarów, idą za kobietą w nocy. Nie zdają sobie sprawy, że ona może pomyśleć: ktoś mnie śledzi i chce mi zrobić krzywdę.

Drudzy to ci, którzy bronią się, że przecież nie wszyscy mężczyźni to mordercy. Po śmierci Everard powstał nawet hasztag #NOTALLMEN w obronie mężczyzn. Wielu komentujących wskazywało, że kwestia przemocy wobec kobiet nie dotyczy tylko Wielkiej Brytanii.

Na razie po tragedii w południowym Londynie najbardziej musi tłumaczyć się policja, która nie ma sobie nic do zarzucenia po ostrych interwencjach z 13 marca. "Policja próbuje nas uciszyć i stłumić. Ma czelność nam grozić i nas zastraszyć" – przekonywali uczestnicy zgromadzenia. 15 marca odbyła się kolejna demonstracja, tym razem jako wyraz sprzeciwu wobec brutalności mundurowych. Działania policji pod lupę wziął sam premier Johnson, który dał do zrozumienia, że jest zaniepokojony tym, jak służby zareagowały wobec pokojowych manifestantów. W poniedziałek brytyjscy politycy mieli też debatować nad ustawą, na mocy której służby działają podczas zgromadzeń w czasach pandemii covid-19.
Czytaj także: "Haniebne sceny". Policjanci poturbowali kobiety podczas czuwania dla Sarah Everard