Ofiara księży-pedofilów: "Głódź i Janiak powinni zostać usunięci ze stanu duchownego"

Daria Różańska-Danisz
– Dopóki pierwsza mitra nie potoczy się po posadzce katedry, czyli pierwszy biskup nie zostanie zlaicyzowany, to reszta będzie na to patrzyła z pobłażaniem. Trochę na zasadzie: emeryturę mam, nic robić nie muszę. Jaka to kara… – uważa Robert Fidura, znany do niedawna pod pseudonimem Wiktor Porycki, który w radzie fundacji św. Józefa reprezentował ofiary księży pedofilów.
Robert Fidura, były członek Fundacji św. Józefa, powołanej przez KEP, by nieść pomoc ofiarom pedofilii. Fot. Screen z YouTube / Zranieni
Stolica Apostolska nałożyła karę na byłego metropolitę gdańskiego oraz byłego biskupa diecezji kaliskiej. Arcybiskupowi Sławojowi Leszkowi Głódziowi i biskupowi Edwardowi Janiakowi zarzucano tuszowanie nadużyć seksualnych w podległych im diecezjach.

Duchowni mają m.in. nakaz zamieszkania poza archidiecezją, zakaz uczestniczenia w jakichkolwiek publicznych celebracjach religijnych lub spotkaniach świeckich na terenie archidiecezji gdańskiej. Hierarchowie mają też wpłacić "odpowiednią sumę" na rzecz Fundacji św. Józefa z przeznaczeniem na działalność prewencyjną i pomoc ofiarom nadużyć.


Czuje się pan zawiedziony? Pytam oczywiście o decyzję stolicy apostolskiej ws. biskupa Janiaka i arcybiskupa Głódzia.

Robert Fidura
: – Czuję niedosyt. Nie ukrywałem, że dla mnie i arcybiskup Głódź, i biskup Janiaka powinni zostać ukarani w ten sam sposób, czyli poprzez usunięcie ze stanu duchownego.

Jakub Pankowiak, ofiara księdza Arkadiusza H. uważa, że ta kara jest bardzo symboliczna.

Właściwie trudno jest to nawet nazwać karą. Chociaż rzeczywiście w przypadku Głódzia nakaz wyprowadzki, to odcięcie go od jego dotychczasowego środowiska.

Arcybiskup Głódź prawdopodobnie przeniesie się do swojego pałacu w Bobrówce na Podlasiu.

No właśnie... Więc wielką karą to dla niego nie jest. Bieda mu się nie stanie, pod mostem nie wyląduje. Według mnie dopóki pierwsza mitra nie potoczy się po posadzce katedry, czyli pierwszy biskup nie zostanie zlaicyzowany, to reszta będzie na to patrzyła z pobłażaniem. Trochę na zasadzie: emeryturę mam, nic robić nie muszę. Jaka to kara…

No właśnie, czy to w ogóle kara, czy stwarzanie pozorów, że Watykan rozlicza tych, którzy tuszowali pedofilię?

To są decyzje administracyjne, które można nazywać karą, żeby łatwiej było zrozumieć, o co chodzi. Natomiast, czy rzeczywiście Watykan udaje, że coś robi? Chcę wierzyć w to, że tak nie jest. Chcę wierzyć, że jest to próba walki z procederem ukrywania pedofilii w Kościele.

Nie dziwi pana, że słowem nie zająknięto się, za co ukarano Janiaka i Głódzia?

To poważny błąd komunikacyjny. Według mnie w tego rodzaju komunikatach jasno powinno być zaznaczone, za co tak naprawdę te kary zostały nałożone, oczywiście z zastrzeżeniem anonimizacji danych. Bo jeśli dotyczy to ofiar, to nie można podać ich nazwisk, ale można np. poinformować, ile tych przypadków było.

W komunikacie czytamy, że duchowni mają wpłacić "odpowiednią sumę" na fundację świętego Józefa Episkopatu Polski. Ale nie podano konkretnie, o jaką kwotę chodzi. Dlaczego?

Nie mam pojęcia, dlaczego tego nie zrobiono. Taką samą formułę zastosowano w przypadku śp. kardynała Gulbinowicza. Tam też napisano o wpłacie „odpowiedniej sumy”, więc i teraz nie było dla mnie zaskoczeniem, że nie widnieje tam konkretna kwota.

Uważam, że zarówno w przypadku Głódzia, jak i Janiaka każda kwota poniżej 1 mln zł, będzie napluciem w twarz pokrzywdzonym.

"Odpowiednia kwota" to takie trochę "co łaska"?

Niestety tak. Nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego nie zastosowano jakieś konkretnej kwoty czy chociaż widełek.

Czy decyzja stolicy apostolskiej ws. Janiaka i Głódzia będzie działała "odstraszająco”?

Myślę, że trochę tak. Rozumiem, że dla świeckich, którzy nie znają prawa kanonicznego i zakulisowego życia biskupów, może to być troszkę śmieszne. Natomiast, gdyby wczuć się w sytuację jednego czy drugiego biskupa, to jest to najzwyczajniej w świecie hańba i banicja. To siarczysty policzek wymierzony i jednemu, i drugiemu.

To przyniesie refleksję biskupom, księżom, którzy mają dziś np. wiedzę nt. przestępstw pedofilnych czy tuszowania pedofilii w Kościele. Będzie ich to motywować do zgłaszania tych spraw?

Podzieliłbym tu Episkopat na dwie kategorie. Pierwsza to młodsi, do których to zaczyna docierać. Ale znowu po drugiej stronie mamy "żelbeton", czyli starszych biskupów, którzy są wychowani i całe życie wbijano im do głowy ten obraz wiecznie oblężonego Kościoła. Oni się nie zmienią. Oni nie potrafią zresztą żyć bez jakiegoś wroga. A jeśli realnie go nie ma, to trzeba go sobie wymyślić: gender, LGBT - byleby był wróg, w którego można „walić”. Wtedy oni istnieją. I nic się nie zmienia.

Był pan wykorzystywany seksualnie przez księży. Jako 14-, a potem 17-latek. Czy jest coś, co mogłoby zmniejszyć pana ból? Jakiś ruch, gest Kościoła?

Nie, pamięci nie da się wymazać. Gdyby to na tym polegało, to chętnie wziąłbym jeden grosz, byleby mi to pamięć wymazało. Ale nie uda się to ani dzięki jednemu groszowi, ani dzięki 100 mln zł. Nie ma kwoty, która byłaby współmierna do tego, co we mnie siedzi przez cały czas.

Co komunikat jest ta sama śpiewka o „pochylaniu się z duszpasterską troską” itd.

Wybaczył pan swoim oprawcom?

Tak. Pamiętam o tym, co się stało, ale wybaczyłem. Był etap, kiedy byłem pełen nienawiści. Ale mnie samego to niszczyło. Kiedy udało mi się im wybaczyć, zupełnie inaczej mi się żyje.

Mówił pan, że parę lat temu był bliski popełnienia samobójstwa. Wtedy rękę podał panu ksiądz.

To prawda. Teraz zakończyłem psychoterapię, która trochę trwała. Mówiąc wprost i ja, i psychoterapeuta zaczęliśmy się obawiać, żeby nie przerodziło się to w moje uzależnienie od psychoterapeuty. Mnie to bardzo pomogło.

Po ilu latach zdecydował się pan na psychoterapię?

W 2020 roku rozpocząłem psychoterapię. Musiałem do tego dojrzeć. Były momenty, kiedy mnie się wydawało, że sam sobie z tym poradzę. Ale nie dałem rady.

O swoim doświadczeniu opowiedział pan dopiero w 2018 roku pod pseudonimem Wiktor Porycki. Dlaczego tak późno?

Wstyd, poczucie brudu, inności. Na początku także miałem poczucie swego rodzaju wyjątkowości… To były lata 80., internetu i komórek nie było. Mnie się przez długi czas wydawało, że jestem jeśli nie jedynym, to jednym z niewielu skrzywdzonych przez księży.

Pomogło publiczne opowiedzenie o tym, co pana spotkało?

Tak, pomogło. Od czasu zaangażowania się w fundację św. Józefa, zacząłem się czuć potrzebny.

Do Fundacji św. Józefa zaprosił pana sam prymas Wojciech Polak. Kiedy przestał pan wierzyć w to, że fundacja chce się rozliczyć z pedofilią w Kościele?

Fundacja nie ma uprawnień dochodzeniowych, śledczych. Ona zajmuje się wyłącznie pomocą osobom pokrzywdzonym, ma prawo opłacania psychoterapii, z czego ja też skorzystałem. Ma możliwość opłacenia adwokata w procesie karnym. Poza tym działa na polu edukacyjno-profilaktycznym.

W lutym odszedł pan z fundacji, chcąc pokazać sprzeciw wobec postawy biskupów z Konferencji Episkopatu. Nie żałuje pan?

Mam mieszane uczucia. Ale z drugiej strony nie jestem w stanie we własnym sumieniu pogodzić się z polityką KEP in gremio. Odszedłem, chociaż dalej mam kontakty z tymi ludźmi, rozmawiamy niejednokrotnie prywatnie. Mam też kontakt z pokrzywdzonymi, którzy zechcieli mi zaufać.

Jeśli ktoś prosi pana o pomoc, to może na pana liczyć?

Tak, zawsze jestem. Czasami moja pomoc jest nikła, bo niewiele mogę, ale kieruję do kogoś, kto pomoże bardziej.

Czy w polskim Kościele jest ktoś, komu naprawdę zależy na pokrzywdzonych przez księży pedofilów?

Tak, prymas Wojciech Polak.

Ale w tej walce jest osamotniony?

W Konferencji Episkopatu Polski jest ponad 150 biskupów. W mojej ocenie rzeczywiście przejętych sprawą, zaangażowanych i chcących nam pomóc jest sześciu, może siedmiu.

Co by dziś powiedział pan swoim oprawcom?

Tylko tyle: po prostu mnie zabiliście. Bo tak to wygląda. Ja nie żyję pełnią życia. Ta zadra do końca będzie we mnie tkwiła. To chyba Jakub Pankowiak powiedział trafnie, że jego oprawca będzie z nim do końca. I ci moi za mną też stoją. Oni zawsze będą.

Dzięki terapii ten ich obraz trochę wypłowiał?

W pewnym sensie tak. To bardzo pomogło. Często osoby pokrzywdzone same się obwiniają albo zastanawiają się, co takiego zrobiłem, że ten oprawca wybrał właśnie mnie. Jest poczucie współwiny. A terapia pozwoliła zrozumieć: to nie ty jesteś winien, byłeś wtedy dzieckiem, które uczy się wchodzenia w świat dorosłych.

Ale nie zwątpił pan w Kościół. Cały czas jest pan blisko.

Bliżej, dalej, ale jestem w Kościele. Był moment, kiedy byłem obrażony na Pana Boga. Ale nigdy z Kościoła nie odszedłem. Bo Kościół to nie jest hierarchia, Kościół to ludzie. Popsuło się coś w hierarchii i trzeba próbować to naprawiać.

Czytaj także: Bohater filmu Sekielskich: "Zamierzam pozwać kurię. Jest nawet bardziej winna niż ksiądz"