"Koloryzowanie jest żałosne". Rodzice opowiadają wiceszefowi MEN, jak wygląda zdalna nauka

Żaneta Gotowalska
To już kolejne miesiące zdalnego nauczania. Cierpliwość rodziców i entuzjazm dzieci zdają się wisieć na włosku. Nie pomagają im na pewno takie wypowiedzi, jak ostatnia wiceministra Dariusza Piontkowskiego. Zapytałam rodziców uczniów w różnym wieku o to, jak z ich perspektywy wygląda rzeczywistość lekcji z domu. Gdyby mogli oni wystawić rządzącym ocenę, byłaby to dwója na szynach. I to na zachętę.
Jak wygląda nauka zdalna? Fot. Robert Robaszewski/Agencja Gazeta
Podczas wtorkowej rozmowy w programie "Gość Radia Zet" wiceminister edukacji Dariusz Piontkowski powiedział, że "mamy sytuacje, w których uczniowie lepiej czują się w nauce zdalnej, mają lepsze stopnie", mimo że – jak dodał - "wszyscy specjaliści mówią, że w większości wypadków nauka na odległość nie przynosi tak dobrych efektów jak stacjonarna". Pierwsza część wypowiedzi wiceministra oburzyła rodziców, których dzieci od miesięcy zmagają się z trudami nauki zdalnej. Porozmawiałam z kilkoma z nich, by dowiedzieć się, jak wygląda edukacja zdalna wśród dzieci w różnym wieku.

"Na początku płakała, teraz już nawet przestała pytać, kiedy wróci do szkoły"

Karolina Opolska, dziennikarka Onetu (mama 9-letniej córki i 4-letniego syna) zmaga się z nauką zdalną jednego dziecka, które jest w drugiej klasie szkoły podstawowej. Jak zauważa, dzieci w wieku wczesnoszkolnym mają problem z koncentracją, także w szkole, dlatego w pierwszych klasach nauka to nie siedzenie w ławkach przez 45 minut, tylko zabawa, interakcja i ruch. Podkreśla, że tak małe dzieci nie są w stanie skoncentrować się przez dłuższy czas.


— To nie wynika z braku wychowania czy z tego, że dzieci są "niegrzeczne", po prostu na tym etapie rozwojowym, młody człowiek potrzebuje ruchu i przestrzeni do skanalizowania energii. A teraz sadzamy te dzieciaki przed komputerem i mówimy im: macie siedzieć bez ruchu i patrzeć w ekran przez kilka godzin. To jest po prostu niewykonalne — mówi i dodaje, że po swojej córce widzi, jak szybko się rozprasza i traci chęć do nauki. — A dziecko, któremu nie chce się uczyć, nie będzie się uczyło dobrze — zaznacza.

Jej córka Klara bardzo lubiła chodzić do szkoły, nigdy nie miała żadnych problemów w nauce, zdobywanie wiedzy sprawiało jej radość. — Dziś z ogromną niechęcią siada przed laptopem, z wytęsknieniem czeka na zakończenie zajęć. Później zawsze musimy jeszcze raz przerobić lekcje, bo nie ma szans, żeby kilkuletnie dziecko przyswoiło materiał podawany mu w sposób zdalny — podkreśla Karolina Opolska.

Jako mamę martwi ją też ilość czasu, jaką dzieci spędzają teraz przed ekranami. — Najpierw to jest kilka godzin zajęć, a później są bajki i gry, bo rodzice, którzy muszą jednocześnie pracować z domu i zajmować się dziećmi, często ratują się kreskówkami i konsolami do gry. Pewnie nie powinno tak być, ale takie są realia — podkreśla.

Czytaj także: Nauczycielka ujawniła, jak naprawdę wyglądają zdalne lekcje. "Seans spirytystyczny"

Kolejnym problemem, na jaki zwraca uwagę, jest kontakt z rówieśnikami, którego... praktycznie nie ma. — Dzieci w wieku wczesnoszkolnym nie mają jeszcze telefonów, komunikatorów internetowych, swoich kolegów i koleżanki widzą tylko w małych okienkach na ekranie komputera podczas lekcji. Jeśli rodzicie nie zorganizują spotkania w parku, a wiadomo, że nie wszyscy mają na to czas, niektórzy mieszkają daleko od szkoły i innych dzieci, to tego kontaktu nie ma wcale — zauważa. Jej córka bardzo tęskni za koleżankami.

— Na początku płakała, teraz popadła w pewną rezygnację, już nawet przestała pytać, kiedy wróci do szkoły. To w moich rękach leży zapewnienie jej atrakcji i kontaktu z rówieśnikami, to nie jest łatwe zadanie — podsumowuje Karolina Opolska.

"Nauka zdalna to farsa, koloryzowanie rzeczywistości jest żałosne"

Aleksandra Radomska (blogerka, autorka bestselleru "Mam wątpliwość") uważa, że rok nauki zdalnej to rok stracony. — Rodzice młodszych dzieci mogą powiedzieć, że jakoś go nadrobią, ale rodzice starszych dzieci tak powiedzieć nie mogą. Nauka zdalna to farsa, nauczyciele nie radzą sobie z przeprowadzeniem lekcji, egzekwowaniem zdobywania przez dzieci wiedzy — mówi Radomska, mama uczennicy pierwszej klasy szkoły podstawowej.

I dodaje, że "tak jak oceny nigdy nie były wymiernym odzwierciedleniem wiedzy, tak teraz są po prostu skeczem", ponieważ uczniowie kombinują na zdalnych sprawdzianach. — Koloryzowanie rzeczywistości jest żałosne. Kto ma dziecko w domu na zdalnym nauczaniu, ten wie, jak to wygląda naprawdę — podkreśla.

"Dramatycznie spada poziom koncentracji na lekcjach"

— Zdalne lekcje dają możliwość zaobserwowania zachowania samych nauczycieli — mówi Sebastian, ojciec 12-letniej córki. Jak mówi, podczas lekcji zauważył nie do końca odpowiednie zachowanie nauczyciela jednego przedmiotu. — Zwracał się do dzieci w nieodpowiedni sposób, bardzo lekceważąco. Zgłosiłem to wychowawcy klasy, jak się okazało nie ja jeden. Nie wszyscy nauczyciele radzą sobie z nową rzeczywistością. Kontrolowanie tego w domu to jeden z nielicznych plusów e-lekcji — dodaje.

Dodatkowym problemem jest znużenie dzieci. — Moja córka jest zwolenniczką zdalnej edukacji, taka forma jej się ogólnie podoba. Mimo to dramatycznie spada jej poziom koncentracji na lekcjach. Ma otwarte okienko lekcji, ale równocześnie rysuje grafiki, a na telefonie ogląda filmiki na YouTube, a oprócz tego rozmawia z koleżankami na czacie. Ani nauczyciel, ani rodzic nie jest w stanie tego kontrolować. Mógłbym stać jej nad głową i sprawdzać, co robi, ale też pracuję i nie zawsze jest to możliwe.

„Plusy - przede wszystkim możliwość dłuższego snu”

Rafał Stępień jest ojcem dwóch synów – Antosia (8 lat) i Filipa (10 lat). Chłopcy uczęszczają do drugiej oraz trzeciej klasy Międzynarodowej Szkoły Podstawowej w Warszawie. — Ze względu na uczęszczanie synów do klas 1-3, zajęcia odbywają się w trybie mieszanym. Synowie naprzemiennie uczestniczą w zajęciach stacjonarnie oraz w formie online. Szkoła przygotowała się bardzo sumiennie do realizacji podstawy programowej. Podczas zdalnego nauczania zajęcia prowadzone są w pełni za pośrednictwem platformy MS Teams zgodnie z planem lekcyjnym - w naszym przypadku od godz. 08:30 do godz. 15:00 — opowiada.

Szkoła, do której uczęszczają synowie, uruchomiła dodatkowe zajęcia dla uczniów, którzy potrzebują wsparcia w realizacji podstawy programowej. — Nie obserwuję pogorszenia w nauce synów, lecz wymaga to dużo bliższej współpracy pomiędzy nauczycielami a rodzicami oraz - co niezwykle ważne - dużo większego zaangażowania po stronie rodziców w obszarze systematyczności ucznia — mówi.

Synowie wypowiadają się na temat nauki zdalnej zauważając zarówno plusy, jak i minusy tego rozwiązania. — Jako plusy podkreślają przede wszystkim możliwość dłuższego snu, wsparcie rodziców przy trudniejszych zadaniach, większą wyrozumiałość czy mniejsze wymagania po stronie nauczycieli. Do minusów zdecydowanie zaliczają brak kontaktu z rówieśnikami, problemy techniczne (z siecią, mikrofonem) oraz trudność wypowiedzi na tle klasy — wylicza.

Chłopcy miewają też gorsze nastroje, co wynika głównie z przebodźcowania technologią czy zmęczenia po całym dniu koncentracji w bezruchu. — Wdrożyliśmy spacery, które w pewnym stopniu umożliwiają rozładowanie energii po całym dniu. Staramy się zapewniać chłopcom bezpieczną przestrzeń bez negatywnego przekazu. Czasem ponarzekają, że chcą się spotkać z kolegami i chcieliby, żeby było jak dawniej, uważam jednak że są na tyle młodzi i elastyczni, że bardzo dobrze zaadaptowali się do zmian obecnego świata — dodaje.

"Z tego koszmaru wielu może się już nie obudzić"

Marta jest matką trójki dzieci - sześcioletniego i 17-letniego syna oraz 11-letniej córki. Młodsze dzieci chodzą do niewielkiej państwowej szkoły z oddziałami integracyjnymi na warszawskim Żoliborzu. — Kiedy pytam swoją 11-letnią córkę o to, czego najbardziej brakuje jej podczas wymuszonej przerwą w stacjonarnych zajęciach izolacji, pewnie odpowiada: „Spotkań z koleżankami, tego, żeby porozmawiać i pożartować z nimi”. I dodaje: „bo takie mówienie do komputera to nie jest to samo, nie ma takiej fajnej atmosfery jak na żywo” — opowiada kobieta.

I wskazuje na problemy dzieci z rodzin z dysfunkcjami.
Marta
mama trójki dzieci

Wiele osób stara się nie myśleć o tym na co dzień lub wręcz nie zauważa zjawiska jakim jest ubóstwo, niedożywienie dzieci czy domowa przemoc wobec nich, ale powiedzmy sobie szczerze - ten problem istnieje i nie dość że nie zniknął, to nasilił się w ostatnich miesiącach.

Marta podkreśla, że "dla wielu dzieci szkolny obiad był jedynym ciepłym posiłkiem w ciągu dnia". — Trudno, żeby z pustym brzuszkiem były w stanie skupić się na lekcjach i żeby uczucie głodu nie spowodowało pogorszenia ich ocen. O ile oczywiście mają możliwość uczestniczenia w zajęciach online, bo dostępność sprzętu bywa kolejnym poważnym utrudnieniem — mówi.

— Moje najstarsze dziecko mówi, że „jeżeli ktoś chce się czegoś nauczyć, to i online da radę. Może jest trochę trudniej i nie wszystko łapie się tak szybko, ale nie jest tak źle. Kogo nie interesuję nauka, to i stacjonarnie olewa lekcje”. Dość optymistyczne stwierdzenie jak na 17-latka — podkreśla. I dodaje, że być może mają szczęście, że trafili na fajnych nauczycieli, ale dochodzi do tego ten aspekt, że jej dzieci są wychowywane w duchu uczenia się dla siebie, nie dla ocen i wiedzą, że "nie cyferki na świadectwie się liczą, a to, co zostaje w głowie".

Według niej starsze dzieciaki wiedzą, ile tracą przez fakt, że nie mogą uczęszczać do szkoły stacjonarnie i prawdopodobnie dlatego przezywają to o wiele mocniej niż maluchy, które rozpoczęły edukację szkolną w dobie pandemii.

— Młodsze dzieci mają szansę na "normalne" czasy, wspólną zabawę bez maseczek na szkolny placu zabaw, bieganie na przerwach. Dla licealistów, którzy kończą szkołę w tym roku, którzy ostatnie klasy szkoły średniej spędzili przed komputerem, zamiast na wagarach, jest to zdecydowanie trudniejsza sytuacja do zaakceptowania. Oni te lata zabawy utracili bezpowrotnie. I moje słowa potwierdzają niestety moje starsze dzieci i ich znajomi — dodaje Marta.
Czytaj także: "Mam ochotę ryczeć!". W połowie LO dowiedzieli się, jaka matura ich czeka. Młodzież załamuje ręce
Wskazuje też na jeszcze jeden ważny aspekt, który dobrze widać na przykładzie jej rodziny - to ogromne trudności osób z niepełnosprawnością czy z chorobami przewlekłymi w dostępie do rehabilitacji, zajęć dodatkowych czy terapii.

— Mój syn Kazimierz jest dzieckiem z porażeniem mózgowym dziecięcym i wieloma chorobami towarzyszącymi. Aby zachować sprawność fizyczną i rozwijać się intelektualnie, potrzebuje stałej opieki wielu specjalistów, do których dostęp utrudniają nam czy nawet niekiedy uniemożliwiają obostrzenia związane z pandemią koronawirusa —mówi.

Podaje przykład: wizyta u kardiologa w Centrum Zdrowia Dziecka, na którą czekali ponad dwa lata, została przełożona na kolejny rok, a ośrodek rehabilitacyjny, w którym jej syn uczęszcza na zajęcia, został zupełnie zamknięty na kilka tygodni podczas pierwszego lockdownu. — Niestety, dla dzieci z niepełnosprawnością każdy tydzień bez rehabilitacji to krok do tyłu w ich sprawności i odsunięcie w czasie uzyskania przez nich samodzielności w większym lub mniejszym stopniu — zaznacza.

— Stoję w rozkroku po dwóch stronach barykady – z jednej strony rozumiem, że pandemia nie skończy się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki i musimy nauczyć się żyć w nowej rzeczywistości, z drugiej zaś strony wiem, że musimy jako państwo, jako społeczeństwo, chronić najsłabszych. Za jedną rękę trzymam zdrową, silną córkę, która prawdopodobnie mogłaby nawet nie zauważyć zakażenia, drugą ręką pcham wózek inwalidzki z moim synem, który w starciu z wirusem raczej nie miałby szans — zauważa.
Marta
mama trójki dzieci

Mam poczucie, że przespaliśmy moment, w którym można było przygotować się na scenariusz ponownego zamknięcia szkół, czas na wytłumaczenie dzieciakom, dlaczego taka decyzja została ponownie podjęta już minął, tak samo jak na zapewnienie rodzinom, które tego potrzebują, niezbędnego sprzętu do nauki online.

Teraz przekręciliśmy się na drugi bok i głośno chrapiąc przesypiamy załamania psychiczne wielu młodszych i starszych dzieci. Z tego koszmaru wielu może się już nie obudzić. Obym się myliła.

Raport ClickMeeting nie pozostawia złudzeń. Nauka zdalna coraz trudniejsza

Portal ClickMeeting zbadał pierwsze 12 miesięcy nauki zdalnej. Z opublikowanego raportu wynika, że sytuacja nie napawa optymizmem. Przeważająca część respondentów (aż 76 proc.) wskazuje, że nauka zdalna stanowi większe wyzwanie niż model stacjonarny. Dla 21 proc. nauka zdalna nie jest trudniejsza od tej, którą pamiętamy sprzed pandemii.

Aż 71 proc. ankietowanych zadeklarowało, że uczniowie, studenci i kursanci nie nadążają za programem nauczenia, gdy uczą się z domu, a 58 proc. uważa, że rodzice przejęli rolę nauczycieli w nowym modelu edukacji.

Nauka zdalna to kwestia nie tylko samej edukacji. Dla 67 proc. ankietowanych przeniesienie nauki do domów negatywnie odbiło się na relacje uczniów z ich rówieśnikami, a 36 proc. ocenia, że nauka zdalna odciska piętno na stosunkach rodzinnych.

Czytaj także: Na "niewidzialne dzieci" rząd nie chce patrzeć. Rok bez obiadu to dopiero początek

Jak wynika z raportu 77 proc. ankietowanych uważa, że instytucje edukacyjne nie są gotowe do efektywnego prowadzenia lekcji online. Jednak jest tu poprawa w stosunku do sierpnia 2020, kiedy aż 86 proc. respondentów uważało szkoły za nieprzygotowane do edukacji w modelu wirtualnym.

- Mamy nadzieję, że uczniowie wrócą do szkół, być może jeszcze w kwietniu, jeśli to będzie możliwe ze względu na epidemię. Najpóźniej w maju i czerwcu – zapowiedział we wtorkowej rozmowie w programie "Gość Radia Zet” wiceminister edukacji Dariusz Piontkowski.

Nie tylko system ochrony zdrowia wisi na włosku, na wyczerpaniu jest również cierpliwość uczniów i rodziców, którzy od miesięcy zmagają się z nauką zdalną. Czy wytrzymają kolejne miesiące? W sytuacji pojawiania się kolejnych fal pandemii koronawirusa nie ma dobrego wyjścia z tej sytuacji. Pozostaje czekać na masowe szczepienia w Polsce oraz liczyć na to, że pokolenie e-lekcji nie będzie do końca straconymi rocznikami.