Wiemy, dlaczego premier Czech ujawnił działania rosyjskich agentów akurat teraz. "Miał dwa powody"

Adam Nowiński
Sytuacja na linii Praga- Moskwa zaognia się. Ma to związek z ujawnionymi dowodami, które mówią, że w wybuchach w składzie amunicji w Vrbeticach w 2014 roku brali udział rosyjscy agenci działający pod dyplomatyczną przykrywką. Ale w Czechach byli już tacy, którzy pisali o takich działaniach Rosjan. Udało nam się dotrzeć do jednego z nich. Odpowiedział nam m.in. dlaczego Babiš ujawnił te informacje dopiero teraz.
To nie przypadek, że premier Czech ujawnił działania rosyjskich agentów w jego kraju akurat teraz. Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
W poniedziałek premier Czech Andrej Babiš poinformował o wydaleniu 18 rosyjskich dyplomatów z Pragi, uznanych przez czeskie służby za szpiegów. Podkreślił, że istnieje uzasadnione podejrzenie zaangażowania rosyjskiego wywiadu GRU w dwie eksplozje składów amunicji w Vrtebicach, do których doszło w 2014 roku. Zginęły wtedy dwie osoby, pracownicy prywatnej firmy wynajmującej skład.

Atak Rosjan miał podłoże polityczne. W składzie znajdowała się amunicja, którą Bułgarski handlarz bronią miał przetransportować na Ukrainę i miała ona pomóc w walce z tzw. separatystami na Krymie i w Donbasie.


W odpowiedzi rosyjskie MSZ oskarżyło Czechy o zrujnowanie normalnych relacji między państwami za pomocą absurdalnego i bezpodstawnego pretekstu. Decyzję te nazwano "wrogim krokiem", który sprawił, że z Rosji wydalono 20 czeskich dyplomatów.
Czytaj także: Ostra odpowiedź Rosji na wydalenie dyplomatów z Czech. "Wrogi krok"
Eksperci podkreślają, że jest to bezprecedensowa sytuacja w historii dyplomacji czesko-rosyjskiej od 1989 roku. Nigdy między Pragą a Moskwą nie było takiego napięcia politycznego. Pytanie tylko, dlaczego dopiero teraz, po tylu latach opublikowano ustalenia czeskiego kontrwywiadu?

Przecież działania Rosjan w Czechach były znane. O mechanizmie i operacjach rosyjskich agentów pod przykrywką pisało już w lipcu 2020 roku Centrum Wartości Europejskich i Polityki Bezpieczeństwa w Pradze - think tank, który zajmuje się monitoringiem bezpieczeństwa i działań Rosji w Europie Wschodniej.

Poprosiliśmy więc jego przedstawiciela, Davida Stulíka, o komentarz do obecnych wydarzeń w Czechach. Zapytaliśmy go także o zagrożenie dla Polski ze strony rosyjskich agentów.

***

Z perspektywy Polski ostatnie wydarzenia w Czechach budzą zdziwienie. Z jednej strony zwraca się uwagę na bezprecedensową reakcję Czech wobec Rosji, a z drugiej, dlaczego wiadomość o udziale rosyjskich agentów w wybuchach w Vrbeticach została opublikowana tak późno, aż 7 lat od zdarzenia. Co Czesi chcą na tym ugrać?

David Stulík: To nie jest tak, że kontrwywiad wiedział o wszystkim i przez 7 lat utrzymywał to w tajemnicy. Przez ten cały czas toczyło się śledztwo. Ważna w tym wszystkim jest chronologia. Musimy więc wrócić do 2014 roku, do wybuchów. Po nich policja zabezpieczyła teren i szukała śladów.

Nie znaleziono jednak żadnych dowodów, które miałyby świadczyć o tym, że w sprawę zaangażowane były osoby trzecie, więc w 2015 roku śledztwo zamknięto. Dopiero w 2018 roku, kiedy Brytyjczycy z MI6 przewerbowali rosyjskiego szpiega, który zdradził tożsamość sprawców zamachu na byłego podwójnego agenta Siergieja Skripala i jego córkę Julię w brytyjskim Salisbury, wtedy pojawiły się doniesienia także na temat Vrbetic.
Czytaj także: Putin wie, kto chciał otruć Siergieja Skripala. "Wiemy, kim są. Znaleźliśmy ich"


Tak, wtedy odkryto tę komórkę tzw. czyścicieli z GRU, czyli szóstkę agentów, z których dwóch było zaangażowanych w zamach na Skripala.
Owszem i wtedy właśnie policja wróciła do śledztwa, bo ustalono, że ta dwójka była także obecna w Czechach. Dodatkowo w październiku ubiegłego roku finalizowano sprzątanie terenu po składzie amunicji w Vrbeticach i wtedy także zlecono dodatkowe sprawdzenie, czy nie pominięto żadnych dowodów.

I tak na początku kwietnia tego roku zebrano wszystkie informacje, które potwierdzają udział GRU w tych wybuchach. Rząd wiedział więc o nich z trzytygodniowym wyprzedzeniem przed ogłoszeniem.

No tak, ale dlaczego czekano z tym trzy tygodnie?
Wybór momentu opublikowania tych informacji nie był przypadkowy z dwóch powodów. Po pierwsze trzeba przyjrzeć się sytuacji politycznej w Czechach. Na jesieni mamy wybory parlamentarne. Obecnie rządzi nami rząd mniejszościowy, który popierany jest w parlamencie przez prorosyjskich komunistów. Dodatkowo są oni głównymi sojusznikami urzędującego obecnie prezydenta Miloša Zemana, który jest jednoznacznie prorosyjski.

Bez wsparcia komunistów rząd Andrieja Babiša nie miałby szans się utrzymać. I w momencie, kiedy opozycja zażądała wotum zaufania dla rządu, pojawiło się pewne niebezpieczeństwo, że po przegranym głosowaniu i upadku rządu, nie będzie łatwo powołać nowej władzy na pół roku przed wyborami i stery w państwie przejmie rząd techniczny powołany przez prezydenta, czyli de facto rząd prorosyjski.

Babiš, któremu przez ostatnie tygodnie spadały sondaże przez problemy w walce z koronawirusem w Czechach, nie chce jednak oddać władzy, bo wyprowadził sytuację na prostą i w czerwcu, zgodnie z prognozami, nie będzie już mowy o żadnej epidemii. Liczy więc na odrobienie strat przed wyborami.

Słabsze notowania rządu Babiša wykorzystał prezydent, który przyparł do muru premiera pytaniami o zakup rosyjskiej szczepionki Sputnik V oraz o budowę nowego bloku w elektrowni atomowej Dukovany, do której Zeman chce zaprosić rosyjski Rosatom.

Z tego co czytałem, to bardzo poważna inwestycja!
Otóż to. Czechy chcą w nią zainwestować aż 6 miliardów dolarów. Rosatom miałby dostarczyć nam technologię, która pozwoli wykonać tę inwestycję. Problem w tym, że mamy dwie elektrownie atomowe i obie pracują na rosyjskich, a raczej jeszcze radzieckich technologiach. Rząd stara się odejść od tej kwestii przy budowie nowego bloku, żeby nie być zależnym w tej kwestii od Rosji.

Zeman przy poparciu komunistów naciskał na Babiša, żeby ustąpił w obu tych sprawach i wydał zgodę zarówno na Sputnika, jak i Rosatom. W wyniku tych nacisków Babiš odwołał ministra zdrowia Jana Blatnego, który sprzeciwiał się sprowadzeniu Sputnika do kraju i zastąpił go Petrem Arenbergerem, który nie wyklucza takiego scenariusza w walce z pandemią.

Ponadto odwołany został bardzo prozachodni minister spraw zagranicznych, który bardzo opierał się przed tym, żeby zaprosić Rosatom do rozbudowy elektrowni Dukovany.

Sytuację Babiša pogorszył także wicepremier i szef koalicyjnej partii Socjaldemokratycznej Jan Hamaczek, który jak się wydaje zawarł pewny sojusz z Zemanem, założycielem Socjaldemokracji. Prezydent po cichu zaczął wspierać Hamaczka do tego stopnia, że to on został wytypowany, żeby polecieć do Moskwy i rozmawiać o zakupie Sputnika i nieoficjalnie rozmawiać także na temat Rosatomu.

Czyli informacja o działaniach agentów w Vrbeticach była asem w rękawie Babiša?
Z pewnością dzięki niej przejął inicjatywę. W tej chwili Babiš zdobył nawet poparcie opozycji w tym konflikcie. Teraz to on przyparł Zemana do muru. W sobotę zaprezentował mu dowody w tej sprawie, do których prezydent do tej pory się nie odniósł. W Czechach jego milczenie odbierane jest to jako potwierdzenie ustaleń służb odnoście rosyjskich agentów.

Babišowi udało się więc oddalić zagrożenie rządami podyktowanymi przez Zemana, a w dalszej perspektywie zaoszczędzić wydatków, bo "rząd prezydenta" z pewnością ściągnąłby do kraju Sputnika i Rosatom. Nawet jeśli kolejny rząd wycofałby się z tych decyzji, to musiałby płacić ogromne kary za zerwanie umów.

A jaki jest drugi powód wyboru tego terminu?
On powiązany jest z poniedziałkowym spotkaniem ministrów spraw zagranicznych państw wspólnoty, którzy omawiali przyszłą strategię UE wobec Rosji. W momencie, kiedy niektóre kraje, a w szczególności Francja, mówiły, żeby prowadzić konstruktywny dialogu z Rosją, pojawia się informacja z Czech z solidnymi dowodami, że ta sama Rosja, z którą UE miałaby prowadzić konstruktywny dialog, wysyła swoich wojskowych, żeby dokonać aktów terroru na terytorium Unii.

Wtedy dyskusja na forum ministrów zmieniła się diametralnie i podejrzewam, że reakcja byłaby inna, gdyby ta informacja pojawiła się później. A tak kraje przychylne Rosji nie mogły przejść obok niej obojętnie i w jakimś stopniu wpłynęła ona na ich poglądy.

Wasze Centrum Wartości Europejskich od dłuższego czasu patrzy na działania Kremla. Śledzicie jego politykę dezinformacji i raportujecie o działaniach agentów Moskwy w krajach Europy Środkowej.
Zgadza się.

Już w lipcu 2020 roku opublikowaliście taką serię pytań i wniosków dotyczących mechanizmów działania rosyjskich agentów. Już wtedy twierdziliście, że pod płaszczykiem ochrony dyplomatycznej prowadzą działania nie tylko Czechach, ale i Europie.
I większość osób nie dowierzała w to. Mówili, że to fantasmagorie i science fiction, a my analizowaliśmy przecież tylko to, co było publicznie dostępne. Nasze raporty powstawały na bazie rocznych sprawozdań kontrwywiadu i wywiadu wojskowego.

Politycznie jednak nikt nie chciał podejmować tego tematu: ani siły Zemana, ani socjaldemokraci, ani komuniści. Nikt nie chciał się konfliktować z Rosją, żeby zachować polityczne satus quo.

Ostatnio zrobiliśmy nawet porównanie liczebności korpusu dyplomatycznego Niemiec w Czechach, z którymi mamy wymianę handlową rzędu 45 proc. i zestawiliśmy ją z liczebnością korpusu dyplomatycznego Rosji, która ma z nami 2-proc. wymianę handlową. Wyszło nam, że Niemcy mają 23 dyplomatów, a Rosja miała ich 140.

No właśnie, bo w tym raporcie z lipca ubiegłego roku także analizowaliście liczebność korpusów dyplomatycznych Rosji i wyszło wam, że w Polsce jest on tak samo liczny jak w Czechach. Czy z racji tego istnieje zagrożenie, że podobne działania rosyjskich agentów mogą być prowadzone także nad Wisłą?
Niestety, ale jest to możliwe. Kiedy w zeszłym roku przygotowywaliśmy ten materiał, rozmawialiśmy z byłymi już członkami służb, którzy wiedzą wiele na ten temat i z tego, co mogli nam powiedzieć wynika, że jedna trzecia każdej ambasady Rosji to są agenci pracujący dla różnych służb.

Oficjalnie są oni dyplomatami, ale wykonują polecenia rosyjskiego wywiadu lub kontrwywiadu. Myślę jednak, że nasze służby wiedzą o tym i mają oko na takie osoby. Chociaż w Czechach była kiedyś taka sytuacja dość anegdotyczna. Padła informacja, że rosyjskich agentów jest tak wielu, że nasz kontrwywiad nie miał tylu ludzi i sprzętu, żeby ich odpowiednio pilnować i ewentualnie przyłapać na gorącym uczynku.

Polska ma o tyle lepiej, że Rosjanie nie mają tam takiego wsparcia politycznego i finansowego jak w Czechach. Przeprowadzono wiele śledztw dziennikarskich, z których wynika, że Czechy są jedną z najwiekszych na świecie pralni brudnych pieniędzy Rosji. Przez czeski system bankowy przepływają co miesiąc miliardy dolarów, które przepuszczają przez niego nie tylko rosyjskie służby, ale także oligarchowie i grupy przestępcze.
Czytaj także: Nowe fakty ws. wybuchu w fabryce amunicji w Czechach. Rosyjscy agenci się nie kryli

Czyli mają tu lepsze warunki. A czy może podać pan przykład takich działań?
Tzw. kucharz Putina ma w Czechach zarejestrowaną firmę, która wynajmuje samoloty czarterowe, którymi przerzuca on swoich najemników po całym świecie. I nikt nic z tym jeszcze do niedawna nie robił.

Dodatkowo Rosjanie w ramach prania brudnych pieniędzy mają w Czechach mnóstwo nieruchomości, a zamieszkująca tu mniejsość rosyjska stworzyła pewną infrastrukturę: magazyny, supermarkety, kancelarie prawne, firmy IT, które dają możliwość rosyjskim służbom działać pod osłoną takich firm.

Ważna jest też osłona polityczna chociażby prezydenta Zemana, który cały czas krytykuje służby za to, że zamiast ścigać przestepców gospodarczych, to bawią się w gry szpiegowskie w Federacją Rosyjską.

A agencji Rosji nie działają tylko w waszym kraju...
Tak, prowadzą stąd także działania na terytorium Niemiec, Austrii, możliwe, że także Polski. Chociaz teraz mówi się, że przenoszą swoją "bazę wypadową" do Budapesztu i stamtąd mają teraz działać. Dużo przecież tam osiągnięto. Chociażby prosze spojrzeć na kwestię szczepionek. Węgry są jedynym krajem w UE, który wykorzystuje rosyjską szczepionkę.

Poza tym w Czechach zaczęła się szeroko zakrojona akcja służb wobec rosyjskich agentów, która wczoraj odniosła swój pierwszy sukces.

Co ma pan na myśli?
Policja i antyterroryści przeprowadzili w całym kraju zatrzymania osób należących do rosyjskich organizacji ekstremistycznych, którzy walczyli na wschodzie Ukrainy i wspierali tzw. separatystów. Wspólnym elementem łączacym te wszystkie organizacje jet to, że były one pod nadzorem dyplomatów-agentów, których w poniedziałek wydaliliśmy z kraju.

A nie sądzi pan, że reakcja Unii na tak poważne zarzuty dotyczące działania rosyjskich agentów, którzy dokonali zamachu terrorystycznego w jednym z krajów wspólnoty, jest niewystarczająca?
Nie, nie jestem takiego zdania, ponieważ to wszystko się dopiero teraz dzieje. Nie było jeszcze żadnej reakcji ze strony Unii, ponieważ myśmy o nią nie prosili, bo nasza dyplomacja nie była na to gotowa.

Dopiero we wtorek wszyscy ambasadorowie Czech w krajach UE i NATO otrzymali wskazówki od szefa MSZ, żeby rozpocząć konsultacje z przywódcami tych krajów i ustalić, jak zadziałać w tej sprawie i jaką pomoc możemy otrzymać. Jednym z dwóch rozważanych wariantów jest skoordynowane wydalenie dyplomatów Rosji ze wszystkich krajów UE i NATO tak jak było w przypadku Wielkiej Brytanii.

Unia czekała więc na nasza reakcję. Proszę spojrzeć, że w sprawie Skripalów czekaliśmy trzy tygodnie na działanie UE. A tutaj po niespełna tygodniu mamy podjęte pierwsze kroki. Mówię tutaj o wczorajszej deklaracji Unii Europejskiej. Myślę, że w tym procesie największy problem bedzie z Francją. Zobaczymy. To wszystko się dzieje i trzeba być dobrej myśli.

***
David Stulík – przez ostatnie 12 lat pracował jako rzecznik prasowy i informacyjny w Delegaturze UE w Kijowie na Ukrainie. Wcześniej był krótko zatrudniony w Kancelarii Wicepremiera Republiki Czeskiej, gdzie zajmował się przygotowaniami do czeskiej prezydencji w UE. Przed dołączeniem do sektora publicznego David pełnił funkcję kierownika działu na Białoruś, Ukrainę i Mołdawię oraz koordynatora projektów demokratycznych w Europie Wschodniej w jednej z największych środkowoeuropejskich organizacji pozarządowych People in Need.

Wcześniej pełnił funkcję Kierownika Projektu w Fundacji Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego (NROS), która zajmowała się przede wszystkim administracją programów PHARE ukierunkowanych na rozwój społeczeństwa obywatelskiego w Czechach. Tam Stulík koordynował trzyletnie projekty dotyczące przygotowań czeskich organizacji pozarządowych do członkostwa w UE, finansowane z programu CEE TRUST.

Wykładał również na Uniwersytecie Karola na Wydziale Sektora Społeczeństwa Obywatelskiego. Po przystąpieniu do UE został powołany przez rząd czeski na członka Europejskiego Komitetu Ekonomiczno-Społecznego, gdzie reprezentował czeski sektor pozarządowy, a także pełnił funkcję sprawozdawcy ds. Białorusi.