"Dlaczego mi to robisz? Ja się duszę!". Porażająca relacja Pawła Reszki ze szpitala covidowego
Pandemiczne piekło w polskich szpitalach
Kulisy walki z pandemią covid-19 w Polsce są dramatyczne, co niejednokrotnie opisywaliśmy w naTemat. Daria Różańska zobrazowała w swoim reportażu rozdzierającą samotność i paraliżujący strach chorych umierających na covidowych oddziałach.Z kolei w "'Do zakażonego trupa nikt nie chce jechać'. To oni stwierdzają covidowe zgony" nasza reporterka pokazała, jak obecnie wygląda praca biegłych sądowych, którzy muszą stwierdzić śmierć zakażonych pacjentów.
Pielęgniarka oddelegowana na OIOM covidowy w jednym z polskich szpitali opowiedziała Anecie Olender o swoich wycieńczających dyżurach w dobie pandemii. "Przez 30 lat pracy nie odeszło przy niej tylu pacjentów, ilu przez ostatnie 4 miesiące" – podkreśla dziennikarka naTemat. Z kolei Żaneta Gotowalska zwróciła uwagę na problem, o którym rzadko się mówi – dramatyczną kondycję medyków walczących z covid-19.
Reszka: Przez rok pandemii opisywałem potworne rzeczy
Teraz wstrząsającą relację, która dopełnia dramatyczny obraz walki z epidemią z Polsce, opisał na swoim profilu na Facebooku dziennikarz i reportażysta Paweł Reszka. "Przez rok pandemii opisywałem potworne rzeczy. Podawałem się za sanitariusza, jeździłem w karetce. Patrzyłem jak na OIT-ach w samotności umierają ludzie, wąchałem smród gnijących stóp cukrzycowych, które nadawały się do odcięcia. Ale to, co usłyszałem podczas tej rozmowy przebiło wszystko" – rozpoczął swój post na Facebooku.Słynny reportażysta przytoczył rozmowę z pielęgniarką o wieloletnim doświadczeniu ze szpitala tymczasowego na Międzynarodowych Targach Poznańskich w Poznaniu. Pracownica placówki opisuje w niej swój dyżur w dniu 30 marca – to wtedy zabrakło tlenu dla pacjentów covidowych.
– (...) Czegoś takiego jeszcze nie przeżyłam. Zegary z pomiarem ciśnienia tlenu w instalacji są na każdej ze ścian szczytowych budynku, w którym jest szpital tymczasowy. Normalnie mamy 5 barów. Rano, po przyjściu na zmianę koleżanka nawet zwracała uwagę, że tych 5 barów nie ma, ale usłyszała, że to nie należy do jej obowiązków. Ciśnienie spadało. Gdy podniesiono alarm, było 2,7 bara, w ciągu 20 minut spadło do 0,3 bara – opowiada.
Personel poznańskiego szpitala tymczasowego intensywnie poszukiwał tlenu. Do tego stopnia, że przesuwano łóżka dalej od jego źródła w nadziei, że "może w jakimś najdalszym odcinku instalacji coś zostało" ("nie było to racjonalne, ale próbowaliśmy").
Polecenie "z góry", by zakręcać kurki z tlenem
W pewnym momencie z "góry" przyszło szokujące żądanie. – (...) Przyszło polecenie, żeby zakręcać kurki z tlenem lżejszym pacjentom, żeby tlenu w instalacji starczyło dla cięższych. (...) Żeby zakręcać tlen pacjentom, którzy są na maskach i wąsach – opowiada pielęgniarka ze szpitala tymczasowego na MTP w Poznaniu.– Szefostwo: dyrektor, pielęgniarka koordynująca stali przed halą. Coś gestykulowali, ale nam nikt niczego nie wyjaśniał. Do tego przygasło światło. Myśmy przecież biegali, porozumiewaliśmy się krótkimi komunikatami: "Podaj, potrzymaj, idź, przynieś". "Chodź tu, on jest w gorszym stanie". To się udzielało. Pacjenci byli podenerwowani. Siadali. Niektórzy wychodzili z łóżek – kontynuuje.
Reakcja chorych na zakręcanie zaworów z tlenem? Pielęgniarka mówi Pawłowi Reszce wprost: – To były takie straszne pytania. "Dlaczego mi to robisz? Przecież ja się duszę".
– (...) Ja wykonywałam przecież polecenie. Robiło się coraz bardziej dramatycznie. Krzyki, płacz kobiet. Niektóry chorzy sami, na powrót odkręcali te zawory. Syczało okropnie, ale tam już nie było tlenu. Wyciągali do mnie ręce: "Proszę mnie stąd zabrać" albo prosili "Proszę do mnie podejść" – mówi pracownica covidowego szpitala na MTP.
Na pytanie Reszki "podchodziła pani?", kobieta odpowiada: "Nie było czasu. Trzeba było ratować tych, co się dusili, szukać butli".
"Tego nie reanimujemy"
Sytuacja była dramatyczna do tego stopnia, że lekarze musieli podejmować niemożliwe decyzje. Pielęgniarka rozmawiająca z Pawłem Reszką wyjawia, że medycy chodzili wśród pacjentów i "decydowali kto jest reanimacyjny, a kto nie".Orzeczenie lekarzy "tego nie reanimujemy" usłyszał jeden z pacjentów. – Złapał moją koleżankę za rękę: "Przeżyłem raka płuc, nie chcę się teraz udusić, uratuj mnie". Koleżanka poszła szukać butli dla tego człowieka – relacjonuje pielęgniarka.
- Co to znaczy?
- Kogo ratować, a kogo nie.
- Pacjenci słyszeli?
- Tak, ale nie było czasu, żeby przejść gdzieś do dyżurki. Trzeba było podejmować decyzję tu i teraz. Musi pan zrozumieć, że to było piekło. Nie było chwili przerwy. Koleżanka pielęgniarka biegnie koło mnie. Patrzę, że ona ma cały kombinezon przesikany. Nie wiem, czy nie wytrzymała, czy puściła mocz z powodu wysiłku, ze stresu. Nie było mowy, żeby się przebrać. Wokół krzyki, charczenie, wołanie o pomoc. Gestykulacja robiła wrażenie.
- Co pani ma na myśli?
- Człowiek bez tlenu jest jak topielec. Oni gestykulowali rękami, pokazywali, że się duszą. Potem już tylko śmierć. Twarz robi się szara, usta sine. Piana. Oczy mętne, zapadają się. Na naszym oddziale zmarł jeden pacjent w czasie gdy zabrakło tlenu.
Dlaczego dyrektor szpitala nie mógł pożyczyć butli od pięciu szpitali w sąsiedztwie tymczasowej placówki na MTP znajdujących się w centrum Poznania? Na pytanie wspomnianej koleżanki pielęgniarki, ten odpowiedział: "A kto pani tu teraz butlę da?". Kobieta nie zamierzała się jednak poddać.
– Dzwoni przez komórkę do swojego macierzystego szpitala położniczego przy ul Polnej, jest jakieś 600 metrów stąd. Następnie bierze szpitalny samochód dostawczy z kierowcą: "Wsiadaj, kur**, jedziesz!". Na położniczy to butle już czekały przygotowane na rampie do załadunku. Wszyscy tylko się tam dziwili, że pielęgniarka załatwia takie rzeczy. Wróciła butle rozeszły się w ciągu sekundy – opisuje rozmówczyni Pawła Reszki.
Chory przeżył. – Zdążyłaś z tą butlą – powiedział do pielęgniarki, która dostarczyła mu tlen. Jak podkreśla kobieta, z którą rozmawiał dziennikarz, to "najpiękniejsza nagroda". – Tyle że ten człowiek zmarł niedługo potem 2 kwietnia. Uważam, że brak tlenu mógł się do tego przyczynić – dodaje.
"Nikt nie podziękował"
Pielęgniarka podkreśla, że personel był poddenerwowany, bo "nikt nie mówił, co się dzieje". – W pewnym momencie zaczęliśmy się zastanawiać, że być może chodzi o jakąś awarię, która grozi wybuchem tej całej instalacji. Gaz, tlen – to rodzi różne domysły. No bo dlaczego każą zakręcać kurki? Koleżanka nagle mówi do mnie: "Ja mam małe dzieci, czy ja mogę stąd wyjść?" – opowiada.30 marca nikt nie opuścił jedna warty. – Ani jedna pielęgniarka, pielęgniarz, ratownik. Wszyscy zostali do końca. Jestem dumna, że mogę z nimi pracować – mówi pielęgniarka.
Pracownicy nie wyszli ze szpitala, mimo że – co kobieta mówi wprost – działy się w nim "dantejskie sceny". I opisuje jedną z nich:
Kryzys w tymczasowym szpitalu na Międzynarodowych Targach Poznańskich minął tamtego dnia po godzinie 12. Rozmówczyni Pawła Reszki wyznaje, że nie wie, jak stamtąd wyszła. Niemal zasłabła, wyprowadził ją kolega.
- Podjechały dwie karetki żeby zabierać pacjentów do innych szpitali. Pacjenci do transportu zewnętrznego byli już wytypowani. Bierzemy się za łóżko i biegniemy. W łączniku widzimy, że pulmony biegną ze swoim pacjentem do tej samej karetki.
- Pulmony?
- Koledzy z oddziału pulmonologii.
- Wyścig?
- Wiem jak to brzmi, ale każdy chciał jak najlepiej dla swojego pacjenta. Biegłam. Pchałyśmy łóżko, żeby być jak najszybciej. Wyścig o miejsce w karetce i o życie.
– Wszyscy byliśmy zmęczeni, odwodnieni, w stresie. Siedliśmy przed halą na ławkach i była cisza. Dyrekcja gdzieś wyparowała. Nikt nam nie wyjaśnił, co się stało. Nikt nie zapytał, czy potrzebujemy psychologa. Nikt nie podziękował. Siedzieliśmy tak sami. Dopiero potem, jak wróciliśmy na salę, pacjenci podnosili się na łóżkach. Łapali za ręce, dziękowali. To było niesamowite – kończy pielęgniarka swoją relację, którą Paweł Reszka zamieścił na Facebooku oraz w artykule na polityka.pl.