Rozdziera serce, ale trudno się oderwać. Skusiłam się na "Genialną przyjaciółkę" i przepadłam

Alicja Cembrowska
Z początku się denerwowałam, nie godziłam, oceniałam, chciałam stanąć po którejś ze stron. Po dwóch odcinkach, wkurzona, podjęłam decyzję, że rezygnuję z dalszego oglądania. Jednak "Genialna przyjaciółka" mnie przyciągała, prosiła o szansę. W końcu zrozumiałam, że każda emocja coś znaczy. Obejrzałam i zakochałam się w tym seriali. Chociaż jest to miłość trudna i raniąca.
"Genialna przyjaciółka" to serial HBO, który powstał na podstawie książek Eleny Ferrante materiały HBO
Pierwszy sezon "Genialnej przyjaciółki" widzowie mogli oglądać już w 2018 roku, więc spóźniłam się "trochę" z doniesieniami i recenzjami. Wierzę jednak, że jest więcej osób, które, podobnie jak ja, z jakiegoś powodu nie były na bieżąco z tą produkcją. W 2020 roku pojawiły się informacje, że serial doczeka się trzeciego sezonu, więc czas oczekiwania można przeznaczyć na zatopienie się w tym neapolitańskim świecie – w formie serialowej lub książkowej.


Bo hit HBO powstał na podstawie serii Eleny Ferrante, którą tygodnik "Time" umieścił na liście 100 najbardziej wpływowych osób na świecie. Serial przygarnął tytuł pierwszej książki z cyklu neapolitańskiego, a każdy sezon jest ekranizacją kolejnego tomu. Kolejno: Historia nowego nazwiska, Historia ucieczki i Historia zaginionej dziewczynki.

Trud, ból i cierpienie


Historię przyjaźni Eleny Greco i Raffaelli (Lili) Cerullo poznajemy z perspektywy tej pierwszej, co mogłoby podsuwać domysły, że będzie to narracja nieszczera i bardzo jednostronna. Nic z tych rzeczy. Lena to postać absolutnie nietuzinkowa. Już jako dorosła kobieta spisuje swoje wspomnienia po tym, jak Lila znika. Nie pomija trudnych doświadczeń, bólu, wpisanego w ludzkie relacje, zazdrości, "robienia sobie pod górkę". Dawno nie widziałam na ekranie tak realnie pokazanej przyjaźni dwóch kobiet. Bez lukrowania, wieczorków piżamowych i "dziewczęcych chichotów". Bez pomijania rywalizacji, ranienia się i zachowań, które powszechnie nazwalibyśmy "toksycznymi". Tak, jest w tej relacji Lenu i Lili coś toksycznego, chwilami niepokojącego.

Bez wątpienia jednym z powodów takiej narracji jest przeniesienie akcji w lata 50. – czas, w którym powojenne rany są jeszcze bardzo świeże, bieda nadal jest powszechna, a jednocześnie pojawia się nadzieja, że da się zbudować inny, lepszy świat.

Dziewczęta poznają się w szkole podstawowej w 1950 roku i od razu między nimi iskrzy. Nie jest to jednak iskrzenie całkowicie pozytywne. To raczej zaciekawienie rywalką, chęć zbliżenia się do wroga. Dystans jednak stopniowo się zmniejsza, a budowanie tej relacji postępuje obok skandali i problemów lokalnej społeczności.

Magia neapolitańskich uliczek


Przedmieścia Neapolu zdają się zbyt małe na zmieszczenie tylu twardych, nieustępliwych charakterów. Serial to właściwie przegląd włoskiego społeczeństwa ze wszystkimi wadami i zaletami. Z gościnnością, dbaniem o bezpieczeństwo rodziny i namiętnością na czele, po wybuchowość i wielką dumę, które bywają powodem problemów.

Może cię zainteresować także: To nie był dobry rok, ale seriale miał znakomite. Oto 15 najlepszych serialowych tytułów A.D. 2020

Ulice są zakurzone, mieszkania ciasne, stroje szare. Wizualnie to raczej serial przygnębiający. Smutny. Przerażający, bo pokazujący skalę przemocy. Bójki są tutaj codziennością, która nikogo nie dziwi. Podobnie jak bicie dzieci i kobiet. Lila już jako mała dziewczynka zdaje się nie zgadzać na taki stan rzeczy. Z początku milczy. Nie narzeka. Z zaciśniętymi ustami i piorunującym wzrokiem przyjmuje ciosy.

Od początku widać, że jest nietuzinkowa. Inna. Ludzie się nią interesują. A za tym zainteresowaniem idą kłopoty, w których jedynym jej wsparciem jest przyjaciółka Lenu – również wyróżniająca się na tle społeczności. To "wyróżnianie się" jest jednak w obu przypadkach skrajnie różne.

Przyjaciółki i rywalki


Lili można się bać. Jest w niej coś groźnego, intrygującego, ale jednocześnie odpychającego. Dziewczyna żyje jakby w innym świecie, jest piekielnie zdolna i mądra. Lenu to "ta brzydsza" – za taką się uważa i bardzo przeżywa zmiany swojego dojrzewającego ciała. Jest bardziej wycofana niż przyjaciółka. Mniej odważna. Nie jest ryzykantką, chociaż z czasem przechodzi silną wewnętrzną przemianę. Lila uważana jest za "tą złą", Lenu to wzór cnót, klasy i wychowania. Są dla siebie najwierniejszymi przyjaciółkami, ale i największymi wrogami.

Te role są jednak bardzo płynne, co świetnie podkreśla kadrowanie i oświetlenie – wyraźnie widać to, gdy połowa twarzy Lili znajduje się w cieniu. Ten cień towarzyszy bohaterkom na każdym kroku. To cień niesprawiedliwości, nierówności, patriarchatu, który od urodzenia wyznaczył im miejsce, a one usilnie próbują płynąć pod prąd. Neapol zdaje się idealnym środowiskiem dla tak silnych osobowości – to dziewczęta kształtują swoje miasto, a jednocześnie miasto kształtuje je. Magiczne uliczki, ciemne zaułki, malownicze budowle i całkiem szare, nudne, brudne osiedla. To wszystko sprawia, że "Genialna przyjaciółka" działa jak wehikuł. Włochy z opowieści wciągają, intrygują, przenoszą do magicznego, ale i trudnego świata.

Trudna nauka relacji


I to głównie sprawia, że trudno oderwać się od tego serialu. Fabuła – owszem, jest bardzo ciekawa. Zaglądamy do domów głównych bohaterek, ale i ich sąsiadów. Dowiadujemy się, kto z kim i dlaczego. Poznajemy ciemne karty rodzinnych historii. Przyglądamy się, jak wyglądała codzienność ludzi. Jakie mieli problemy, co ich cieszyło.

I oczywiście pojawiają się zarzuty, że produkcja HBO jest fasadowa, bywa kiczowata (przez muzykę, stylizację i sztuczną charakteryzację), nie zmienia to jednak faktu, że "Genialna przyjaciółka" to niespotykane przedstawienie przyjaźni, która jest mieszanką fascynacji, miłości, szczerości, ale i zawiści czy zazdrości. Lena i Lila przeglądają się w sobie jak w lustrach. Uczą się siebie i uczą się siebie nawzajem. Walczą z patriarchalnymi zasadami, sprzeciwiają się światu stworzonemu przez brutalnych, często prostackich mężczyzn. Jednocześnie prowadzą walkę wewnętrzną, bo przecięcie pępowiny i pójście za swoim wewnętrznym głosem okazuje się trudniejszą lekcją, niż algebra, łacina i greka.