Katarzyna Dowbor zdradza kulisy "Naszego nowego domu". W telewizji widać tylko okruchy jej pracy

Ola Gersz
Od prawie 8 lat ekipa programu "Nasz nowy dom" pomaga rodzinom w potrzebie. Rezultat: 240 wyremontowanych domów, 10 uratowanych psów, setki ludzkich historii i ogrom emocji. Co kryje się za kulisami hitu Polsatu? Jak wybiera się rodziny? Czy zdarza się hejt? Katarzyna Dowbor, prowadząca "Nasz nowy dom", mówi nam szczerze o przyszłości programu, emocjonalnym zmęczeniu i swoich obawach o pieniądze.
Katarzyna Dowbor prowadzi "Nasz nowy dom" od 8 lat Fot. Instagram / nasznowydom
W mediach pojawiły się doniesienia, że to koniec "Naszego nowego domu" i program zostanie zastąpiony przez nowe show "Wolni od długów". Jaka jest prawda?

Spokojnie, program się nie kończy! Za kilka dni wracam na plan i nagrywamy nowe odcinki. Wszystko jest tak, jak miało być. Nic się zmieniło.

Skąd te plotki?

Wynikły z nieporozumienia. Polsat poinformował, że inny program wchodzi do ramówki w czasie, kiedy mamy przerwę. Kiedyś w tym czasie były emitowane powtórki "Naszego nowego domu", teraz widzowie obejrzą "Wolnych od długów" – show tego samego producenta, który wcale nie wypiera naszego tytułu.


Programy w Polsacie są emitowane transzami po 24 albo 12 odcinków, które są realizowane wiosną lub jesienią. Transza emitowana od jesieni do wiosny już się skończyła, teraz nagrywamy odcinki, które widzowie obejrzą od najbliższego września. Czyli mamy po trzy tygodnie przerwy i znowu wracamy na plan. Odpuścimy dopiero w październiku. Gdybyśmy mieli emitować nowy odcinek co tydzień, to nie wiem, kiedy mielibyśmy chwilę na odpoczynek (śmiech).

To brzmi jak ciężka praca.

Jesteśmy w trasie non stop, w ostatnim sezonie praktycznie nie odpoczywaliśmy. Fizycznie jest to bardzo ciężka praca, ponieważ robimy ogromną ilość kilometrów. W zeszłym sezonie przemierzyłam 20 tysięcy kilometrów – jak dobry kierowca ciężarówki (śmiech). A emocjonalnie?

Również. Po nagraniu odcinka myślimy o rodzinie, której wyremontowaliśmy dom. Czy im się uda? Czy dzieci będą miały godniejsze życie? Może mogliśmy zrobić coś lepiej? Bardzo się staramy, więc cały czas główkujemy. Przed tym programem nie widziałam aż takiej biedy i tak ogromnych problemów ludzkich. Nie znałam ludzi, którzy nie mają toalety i myją się w miskach. Przez te prawie 8 lat dotknęliśmy rzeczywistości, której normalnie byśmy nie doświadczyli, co bardzo wpływa na myślenie, psychikę i postrzeganie świata. To bardzo trudne, ale trzeba sobie radzić.

A jak Pani sobie z tym radzi?

Ja mam wielkie szczęście: mam swój ukochany dom. Dom, który sobie wymarzyłam i stworzyłam według tego, co było dla mnie ważne. Mam ogród, stajnię, konie, psy, koty, udało mi się wydzierżawić łąki. Podejrzewam, że gdybym tego domu nie miała, to byłoby mi znacznie trudniej. Bez poczucia, że mam gdzie wrócić, po prostu by mi się nie udało.

To pozwala mi również patrzeć na sytuację bohaterów naszego programu z innej perspektywy. Myślę, że każdy czuje się bezpiecznie dopiero wtedy, gdy ma swoje miejsce na ziemi, swoje gniazdo. Rodziny w "Naszym nowym domu" były tego pozbawione. Mieszkały w ruderach, do których nie chciało się wracać albo w których po prostu nie dało się żyć.

Rozumiem ich – dom daje poczucie bezpieczeństwa i mój dom mi to daje. To tutaj ładuję akumulatory i odreagowuję emocje po programie, a nie podczas zagranicznych wyjazdów. Kiedy przyjeżdżam do domu po długiej trasie, a ktoś proponuje mi wyjazd na weekend, odpowiadam "nie, błagam, chcę siedzieć w domu" (śmiech).

Pracuje Pani na planie programu już 8 lat. Czuje Pani misję?

Ten program w ogóle jest misyjny. Trudno byłoby go robić na zasadzie "nakręcamy odcinek i zapominamy". Najważniejsze jest to, że tę misję czują wszyscy, którzy pracują przy "Naszym nowym domu". Jestem pełna podziwu dla naszych ekip. Ekipa filmowa bardzo dba o naszych bohaterów – staramy się ich szanować i oszczędzić im niekomfortowych sytuacji. Z kolei ekipa budowlana wypytuje, czego potrzeba rodzinom, czy zrobić coś dla dzieci, czy postawić budy dla zwierząt. Wszyscy bardzo się przejmujemy sytuacją naszych bohaterów. Jak wybierają Państwo rodziny do programu? Na pewno jest dużo zgłoszeń.

Jest ich bardzo dużo, ale nie zawsze ludzie przeczytają do końca, jakie są warunki zgłoszenia. Nie jesteśmy na przykład w stanie – finansowo i czasowo – remontować domu, który ma więcej niż 200 metrów kwadratowych. Mamy określony budżet na remont, więc nie możemy wybrać domu, w którym wszystko wydamy na podłogi i dach. Niektórzy próbują również dostać się do nas różnymi drogami, a droga jest jedna: trzeba wysłać zgłoszenie poprzez zakładkę "Nasz nowy dom" na stronie Polsatu. Każde zgłoszenie jest weryfikowane.

W jaki sposób?

Najpierw dom odwiedzają kierownik budowy, architekt i producent, którzy robią dokumentację i wywiad w rodzinie. Patrzymy, czy w rodzinie nie ma alkoholu albo patologii, sprawdzamy MOPSy, szkoły, pracodawców. Chcemy pomóc ludziom, którzy najbardziej potrzebują pomocy. Musimy kierować się tym, czy bohaterowie uszanują to, co otrzymają i nie rozprzedadzą wszystkiego na alkohol.

Czasem decydujemy się na remont ze względu na dzieci, bo nie można ich karać za złe zachowanie czy problemy rodziców. Oczywiście nie można kogoś skreślać na podstawie jego przeszłości, ale to musi rokować. Zgłoszeń jest ogrom, ale niestety nie jesteśmy w stanie pomóc wszystkim. 240 domów przez 8 lat to i tak dobry wynik, a kolejne przed nami.

Były przypadki, że rodzina nie uszanowała domu?

Na razie nie i mówiąc szczerze, sama jestem zaskoczona. Czasem internauci pytają po programie "dlaczego nie pojedziecie do rodziny i nie sprawdzicie, czy dba o dom?". To są dorośli ludzie, nie możemy zakłócać ich miru domowego. Nie chcemy kontrolować rodzin i narzucać się ze swoją obecnością, ale z tego co wiemy, każda rodzina dba o swój nowy dom.

Raz zdarzyło mi się przyjechać do bohaterów jednego z wcześniejszych odcinków, bo byłam z ekipą w okolicy. Jeśli chodzi o dom, nie można było powiedzieć złego słowa, natomiast nie podobało mi się traktowanie psa. To był duży i łagodny pies trzymany na łańcuchu i nigdy niewyprowadzany. Przed remontem umawialiśmy się, że będzie miał lepsze warunki, kupiliśmy mu budę.

Kiedy przyjechałam, pies był znowu uwiązany na łańcuchu, która nawet tej budy nie sięgała. Pani była oburzona, że zakłócam jej spokój, ale porozmawiałyśmy i zgłosiłam sprawę fundacji zajmującej się zwierzętami, aby monitorowała sytuację. Nie godzę się na takie rzeczy. Jeśli czujemy się odpowiedzialni za rodzinę, to za całą, a dla mnie zwierzęta są członkami rodziny. Rozmawiają Państwo z rodziną przed remontem? Pytacie, jakie mają marzenia, co chcieliby zatrzymać?

Oczywiście. Robimy demolkę i wynosimy wszystko z domu, więc pierwsze podstawowe pytanie brzmi: co byście chcieli zatrzymać i gdzie możemy to składować? Nie możemy zastawić całego podwórka starymi nieużywanymi meblami – potem przyjedzie rodzina i zamiast domu zobaczy bajzel na podwórku (śmiech).

Czytam w internecie uwagi "dlaczego oni wyrzucają całkiem ładną meblościankę?". Nie wyrzucamy jej. Albo odkładamy meble do komórki, albo zabiera je członek rodziny lub sąsiad. Wyrzucamy tylko rzeczy, które z tyłu mają grzyb, a meble bardzo szybko łapią grzyb ze ścian.

Nie opłaca nam się ładować mebli do kontenerów, bo każdy kontener kosztuje od 250 do 500 złotych. Gdybyśmy te meble składowali, mielibyśmy więc parę tysięcy do tyłu, a musimy myśleć ekonomicznie. Wolę włożyć te parę tysięcy w urządzenie domu.

Konsultujecie też z rodzinami projekt wnętrz?

Nasi architekci lub ich asystenci zawsze pytają członków rodziny przed wakacjami, jakie mają ulubione kolory i jak wyobrażają sobie swój pokój. Jeśli jest to tylko możliwe, do tego się stosujemy. Raz jeden chłopiec chciał mieć czarne ściany w pokoju. Dwie pomalowaliśmy na czarno, pokój został rozjaśniony szarością. Potem mama nie poradziłaby sobie z oskrobaniem wszystkich ścian z czarnego koloru, gdyby synowi się odmieniło (śmiech).

Czytam czasem w internecie komentarze typu: „brzydka ta zieleń”, ale to bohaterka chciała mieć zielone ściany. Musimy to wszystko wypośrodkować: nasi architekci muszą spełnić marzenia rodziny, ale urządzić również ładny dom. O gustach się nie dyskutuje, ale od tego mamy profesjonalnych architektów, aby zrobić to jak najlepiej. Idziemy na kompromis. Ograniczają nas również finanse – jeśli na jakiś dom wydamy więcej, na następny będzie mniej. Musieliśmy nauczyć się liczyć, żeby zmieścić się w budżecie.

Trudno w nim się zmieścić?

To zależy. Przy niektórych domach zostaje nam trochę funduszy, dzięki czemu możemy przeznaczyć je na kolejne. Wielka w tym rola naszych trzech szefów budowy: Artura, Wiesława i Przemka. To oni muszą wszystko kalkulować, wybierać szybkoschnące materiały, zamawiać tak, aby nie przepłacać. Jestem trochę przerażona nowym sezonem, bo materiały budowlane bardzo podrożały. Będzie trzeba bardziej kombinować, zresztą podobnie jak większość ludzi w naszym kraju, którzy właśnie robią remont. Nie jest to proste, ale walczymy. Jak to możliwe, że udaje się Wam wyremontować dom w pięć dni?

My naprawdę to robimy. Dziennikarze lokalni czasem przyjeżdżają na plan i nie mogą się nadziwić, że zaczęliśmy w poniedziałek, a w sobotę oddajemy dom. Kierownicy budowy muszą niesamowicie mądrze zarządzać czasem i swoimi pracownikami – muszą tak podzielić między nimi pracę, aby wszystko szło sprawnie. Myślę, ze każdy, kto robił remont w swoim domu, wie ile kosztuje to nerwów, stresu i pieniędzy. A my musimy robić go co tydzień, także nie nudzimy się (śmiech).

Kulminacyjnym momentem każdego odcinka jest pokazanie domu rodzinie. To musi być niezwykła chwila.

Ekipa budowlana wyjeżdża z planu i ogląda to już w telewizji, natomiast dla mnie i ekipy filmowej to niesamowity moment. Dużo lepiej nam się pracuje, gdy widzimy spontaniczną reakcję. Łzy szczęścia dodają nam poweru i chęci do dalszej pracy.

Często ta reakcja jest jednak bardziej widoczna dla nas, niż dla telewidzów. Niektórzy reagują bardzo emocjonalnie, inni nagle milkną, bo po prostu ich zatyka. Pamiętam panią, która była bardzo twarda i nie okazywała uczuć. Myśleliśmy: "Boże, w ogóle po niej nie widać, że się cieszy". W jednym z pokojów nagle wszystko puściło – bohaterka się popłakała. Trzeba pamiętać, ze każdy reaguje inaczej.

Zwłaszcza że dla rodziny, której remontujecie domy, to stres, prawda?

Ogromny. Są zmęczeni po powrocie z wakacji, nie mogą jeść z nerwów. 90 procent wszystkich rodzin w naszym programie nie śpi całą noc przed finałem, bo denerwuje się, co zastanie na miejscu. To dla nich bardzo ważny i trudny dzień, zresztą dla nas też.

Wszyscy to przeżywamy i nie wiemy czego się spodziewać, podobnie jak pierwszego dnia, gdy wszystko jest dla mnie zupełnie nowe. Często po pożegnaniu z rodziną najpierw czuję adrenalinę i rozmawiam z kierowcą, a potem nagle zasypiam w samochodzie. Budzę się przed domem (śmiech). To nawet nie jest fizyczne zmęczenie, ale psychiczne. Organizm domaga się wyciszenia.
Jest jakaś rodzina z "Naszego nowego domu", którą pamięta Pani najbardziej?

Myślę, że niejedna. Łatwość w nawiązywaniu kontaktów pomaga mi w zdobyciu zaufania rodzin, z którymi pracujemy. Staram się, żeby nie było między nami dystansu. Najbardziej pamiętam jednak dzieciaki. Dzieci to korzeń tej pracy – nie potrafią udawać i grać, są prawdziwe i niezwykle szczere. Uwielbiam je. Pamiętam Martę, która niestety miała raka kości i już nie żyje. Cieszę się, że na ostatni etap jej życia udało nam się poprawić jej warunki.

Pamiętam Kajtka, cudownego i inteligentnego chłopca, wychowywanego przez mamę i babcię, fantastyczne kobiety. Kajtek był inny – rówieśnicy go nie akceptowali. Chłopiec bał się remontu. Powiedział nam, że go nie chce i woli żyć tak jak żył. Satysfakcja, gdy na końcu Kajtek stwierdził, że dom mu się podoba, była ogromna. Pamiętam też Amelkę, wspaniałą, kochającą zwierzęta dziewczynkę, która marzyła o tym, żeby poznać moje konie. Zaprosiłam ją do siebie. Ta pani miłość do zwierząt jest zresztą już legendarna. Zawsze pomaga im pani w programie.

Bardzo się staram poprawiać warunki zwierząt – i tych należących do rodziny, i mieszkających w okolicy. Kupujemy nowe budy, walczymy o zwierzaki. Mam szczęście, że wszyscy w naszej ekipie budowlanej i filmowej kochają zwierzęta. Uratowaliśmy łącznie 10 psów, z czego większość była trzymana na krótkich łańcuchach. Jednego ma nasza charakteryzatorka, jednego kierownik produkcji, jednego mama mojej koleżanki, trzy psy przywiozłam dla sąsiadów... Sama mam kotkę Fionkę, którą przywiozłam z budowy.

To jest niesamowite, że udało się zebrać taką ekipę. Gdy rodzina jedzie na wakacje, proszę budowlańców albo filmowców o opiekę. Wszyscy już się mnie śmieją, bo trzy razy przychodzę i pytam: "ale na pewno dacie im jeść, ale na pewno"? (śmiech). Raz w domu była kotka, która się okociła. Przywiozłam jej puszki i przykazałam, żeby dawać jej najlepsze jedzenie, żeby miała czym karmić maluchy. Zawsze te psy, koty czy kury są nakarmione. Mając taką ekipę mogę wyjść i wiem, że żadnemu zwierzakowi nie stanie się krzywda.

Nigdy nie zapominamy o zwierzętach. W jednym domu znaleźliśmy na strychu, który mieliśmy remontować, trzy małe kociaki. Ich matka uciekła, bo się nas przestraszyła. Chłopcy pomogli mi zdjąć kotki ze strychu, były głodne, byłam już gotowa karmić je smoczkami. Na szczęście przyjechała kobieta z rodziny naszych bohaterów, która miała kotkę karmiącą. Zawiozła do siebie te trzy maluchy i jej kotka je przyjęła. Mogliśmy to zostawić, zająć się swoimi sprawami, ale tego nie zrobiliśmy.

Dużo pani daje, a czy sama doświadcza pani aktów życzliwości?

Na Podlasiu była pani Ania, cudowna kobieta. Rozmawiałyśmy trochę o ogrodzie i wspomniałam, że w ogóle nie rosną mi maliny. Już wyjeżdżam po oddaniu domu, a pani Ania biegnie za samochodem i krzyczy: "Pani Kasiu, pani Kasiu, ukopałam pani pięć krzaczków!". Do dziś te krzaczki rodzą piękne maliny. To był najpiękniejszy prezent, podarunek od serca. Pani Kasia nie miała wiele, ale ukopała mi te pięć krzaczków, żeby jej maliny z Podlasia dobrze u mnie rosły. Piękne.

Spotykam w tym programie fajnych, prawdziwych ludzi. Obecnie dużo ludzi goni za sukcesem i modą. Patrzę na Facebooka i Instagrama – niektórzy udają, wymyślają siebie w internecie. W "Naszym nowym domu" poznaję ludzi prawdziwych, z krwi i kości. Coś im w życiu nie wyszło, ale walczą. Często dostajemy sygnały od bohaterów – zwłaszcza od kobiet, które zostały same z dziećmi – że po remoncie domu stanęli na nogi, dostali pracę. To jest fantastyczne: dajemy wędkę, a ryby łowią. To największy sukces tego programu: danie komuś szansy, którą ktoś potem wykorzysta.

To daje energię do dalszej pracy, prawda?

To daje energię do życia. Robimy coś dobrego i to pociąga za sobą efekt domina.

Rodziny z programu spotykają się z hejtem? Dostajecie donosy od anonimów?

Czasami tak. Niestety są wśród nas ludzie, którzy uważają, że to im się wszystko należy, a innym nie. Potrafią zrobić wszystko, żeby ich sąsiad nie miał lepiej. To bardzo smutne. Jeśli mamy już sprawdzoną i udokumentowaną rodzinę, nie zwracamy uwagi na hejt i donosy. Gdy ktoś pisze do nas ewidentnie złośliwą wiadomość, w brzydkich słowach i bez żadnych argumentów, to wyrzucamy ją. Na szczęście nie dzieje się to bardzo często i nie w stopniu, który by nas przeraził.
Czytaj także: Dowbor zdradziła kulisy: oto, co ekipa programu "Nasz nowy dom" robi ze starymi meblami mieszkańców
Co Pani powiedział ten program o Polakach? Są z nas bardziej hejterzy czy jednak jest w nas dobro i lubimy pomagać?

Są bardziej i mniej przyjazne regiony. Spośród 240 domów, które wyremontowaliśmy, w jednym elewację oblano czarną farbą, a w drugim sąsiadka porysowała ściany, bo była zła, że to sąsiadom zrobiliśmy dom, a nie jej. Dwa takie przypadki na 240 domów to jest dobry wynik.

Nie jesteśmy złym społeczeństwem. Myślę, że jest w nas dobro i nie wkładałabym ludzi do jednego worka. My, Polacy, jesteśmy trochę zakapiorami i zazdrośnikami, ale to jest mniejszość. To o nich niestety najwięcej słychać – widzimy złe rzeczy, a nie dostrzegamy dobrych. Uważam jednak, że jest w nas dużo wrażliwości, co widać po liczbie osób, które oglądają "Nasz nowy dom" i na nim się wzruszają.

Mamy w sobie chęć pomagania. Niedawno czytałam o kobiecie, której chciano zabrać dzieci z powodu złych warunków życia. Cała wieś się zebrała i odnowiła jej dom. Pomyślałam, że to kolejny efekt naszego programu – pokazaliśmy, że można pomagać. To też udowadnia, że my, Polacy, jesteśmy mistrzami w mobilizowaniu się w złych momentach. Niestety jak już jest dobrze, to trochę nam to przechodzi, ale dobre i to (śmiech).

Zmieniła się Pani przez 8 lat trwania programu "Nasz nowy dom"?

Bardzo się zmieniłam. Wcześniej byłam skupiona na swojej pracy i swoim życiu. Zawsze mi się wydawało, że mam miękkie serce, więc muszę mieć twarde cztery litery. Mniej skupiałam się na innych. Przez te 8 lat nauczyłam się, że trzeba myśleć o innych ludziach i pochylić się nad osobami w trudnych sytuacjach.

To jest program, który uczy – także mnie – empatii i cieszenia się z tego, co się ma. Nikt mi nic nie dał w życiu i o wszystko musiałam walczyć, ale doceniam to, co udało mi się zdobyć. Widziałam rodziny w bardzo trudnych sytuacjach z powodu chorób albo problemów, które zwyczajnie ich przerosły. To uczy wielkiej pokory, szacunku i czerpania radości z każdego dnia. To właśnie program "Nasz nowy dom" mnie tego wszystkiego nauczył.