"Zamieniasz się we własną matkę!"— i dobrze — o tym, jak po latach doceniamy cechy matek w sobie

Helena Łygas
"Jestem fajna po mamie" — tak się po prostu nie mówi, a szkoda. Córki zbuntowane przeciw matkom w okresie nastoletnim z wiekiem dochodzą do listy podobieństw, które często okazują się mniej straszne, niż by przypuszczały. Nasze cechy charakteru, przyzwyczajenia czy wartości kiedyś staną się tylko wspomnieniami o kobietach, które nas urodziły.
Po rodzicach dziedziczymy nie tylko oczy czy dłonie, ale też przyzwyczajenia i cechy charakteru fot. Artem Maltsev / Unsplash

Iza, czyli charakter(ek)

"Panieńskie po matce? Furiatka-wariatka" — żartuje Iza i przeprasza za suchara. Tak się jej skojarzyło. Tak naprawdę długo do śmiechu jej nie było — długo przeżywała, że jest podobna do matki, łapała się na podobieństwach i usiłowała je z siebie wyrugować.

Z prostego powodu — matka niemiłosiernie ją denerwowała, gdy była nastolatką, ostro się awanturowały. Ojciec mówił tylko: "kłócicie się, bo jesteście takie same". Takie same znaczyło w tym przypadku: uparte, łatwo wpadające w gniew, nieznoszące sprzeciwu. Iza nienawidziła tego w sobie. Dziś, trochę dzięki terapii, patrzy na siebie z większą akceptacją.


— Ważne, żeby zdawać sobie z tych cech sprawę, wtedy można trzymać je jakoś w ryzach. Z drugiej strony, dla kobiety nie jest to wcale taki zły zestaw. Mówię tu głównie o rynku pracy. Jeśli jesteś uparta, nie dasz sobie tak łatwo wejść na głowę. Nagminnie obserwuję, jak moje kompetentne skądinąd koleżanki są dominowane przez zwierzchników, bo zostały nauczone być grzeczne i posłuszne, trudno im być asertywnymi. Ja nigdy nie miałam z tym problemu.

Z kolei to, że łatwo się złości, ma inny, długo ukryty przed nią plus. Nie chowa urazy, nie obraża się. Wyraża emocję, zamiast zaciskać zęby i kumulować je do „wielkiego wybuchu”. Po mamie ma jeszcze coś, co niekoniecznie pasuje do obrazu kobiety upartej — wrażliwość.

Jej mama potrafi rozpłakać się nawet na reklamie, Izą zapewnia, że z nią nie jest jeszcze aż "tak źle", ale faktem jest, że łatwo się wzrusza, wczuwa się w cudze zmartwienia.

Przydaje się w relacjach, choć bywa, że i w pracy to cenna umiejętność, zwłaszcza w zarządzaniu — jeśli przy okazji miewa się problemy ze sprzeciwem — wciąż można być dobrą szefową.
— Dopiero jako dorosła kobieta widzę, że mama zawsze była i jest po mojej stronie, chciała mi pomóc, nawet jeśli czasem wyrażała to może inaczej niż powinna — irytując się zamiast słuchając. W jej pokoleniu nie mówiło się i nie pisało za wiele o psychologii, o terapii w ogóle nie wspominając, nie mam jej więc tego za złe. Relacje mamy bardzo dobre, chociaż i dziś potrafię się mocno z irytować. Buforem jest ojciec.

Iza patrzy też na podobieństwo do mamy na poły filozoficznie. Odziedziczyła po niej nie tylko kolor oczu, dłonie i figurę, ale też charakter. Gdy mamy zabraknie, w pewnym sensie jej cząstka będzie wciąż w jej córce.

Monika, czyli wartość zwyczajów

W zetknięciu z zasadami mamy Monika najpierw czasem płakała, a jako nastolatka dostawała białej gorączki ze złości. Bo i dlaczego nie mogą zjeść jak "normalni ludzie”, tylko zawsze ten cyrk z prostowaniem pleców, trzymaniem łokci przy sobie, serwetką na kolanach.

Krojenie mielonego widelcem? Mowy nie było. Tak samo jak o napychaniu ust, mówieniu, gdy ma się coś w buzi, wstawaniu od stołu bez słowa. Dziś o utrzymanie tych zasad Monika walczy ze swoim chłopakiem. Ze sobą już nie walczy, bo zasady ma już we krwi.

— Mam 30 lat i rozumiem, po co była ta cała kindersztuba. Pomijając już jakieś tam "dobre wychowanie" — patrzenie jak inni jedzą ma w sobie coś intymnego, ale dla wielu osób i obrzydliwego. Trzymając się kilku podstawowych zasad, nikogo nie zrazimy dyskomfortem — mówi Monika.

Od mamy przejęła też dość niespotykany dziś zwyczaj noszenia pościeli do magla. Gdy była w liceum, tłumaczyła, że "normalni ludzie" tak już nie robią, a dziś jeździ z własną pościelą na drugi koniec miasta.

Poza tym — porządek. Zwłaszcza, gdy przyjmuje się gości, którzy powinni czuć się u nas w domu jak u siebie. Monika śmiała się i z tego. W szczególności z polskiego zwyczaju dawania gościom kapci.

Kilka lat temu poszła do znajomych i pół wieczoru myślała tylko o tym, że marzną jej stopy. Kupiła potem własne kapcie dla gości. Co prawda stylowe, nie jak u mamy. Śmieje się, że to kapcie nowoczesne. Znajomi nie narzekają, mówią, że fajne. I wszyscy wolą je od własnych butów.

Najbardziej cieszy się jednak z głęboko wpojonego szacunku do osób starszych.

— W rocznice Powstania Warszawskiego wszyscy rozczulają się staruszkiem, którego pokażą w telewizji, ale na co dzień żadnego szacunku do starszych w Polsce nie widzę. Ani w sklepach, ani w komunikacji miejskiej ani nawet w pracy. Bardzo mnie to uwiera, tak jak kiedyś moją mamę.

Monika pamięta, że na studiach dyskutowała o tym z przyjaciółką, która powiedziała, że to jakiś dziwny zwyczaj "z paleolitu", a osoba starsza zasługuje dokładnie na tyle samo szacunku, co osoba młoda.

— Argumentowałam wtedy dość naiwnie, że osoby starsze więcej przeżyły i usłyszałam, że to nie liczba przeżyć kwalifikuje do szacunku. Dziś już rozumiem, że ten „szacunek dla starszych” to po prostu empatia połączona z solidarnością społeczną.

Kamila, czyli "coś nie do opisania”

— Nie mam po mamie właściwie żadnej cechy charakteru, którą można by było łatwo nazwać. Ja jestem gadułą, ona słuchaczką. Mama jest konfliktowa, a ja zawszę pełnię rolę mediatorki. Dalej: ja — ekstrawertyczka i umysł ścisły, mama — introwertyczna humanistka. Długo mogłabym jeszcze wymieniać. Mimo to, właściwie wszystkie osoby, które kiedykolwiek poznałam z mamą, potem z fascynacją stwierdzały "przecież jesteście identyczne". Tyle że żadna z nich, łącznie ze mną, nie odkryła do końca, o co w tym naszym podobieństwie chodzi — rozgaduje się Kamila.

Na pewno z mamą łączy ją to, że obie są zapominalskie, nie znoszą załatwiać spraw urzędowych, często się spóźniają. Kamila odkryła to wszystko jednak dopiero jako dorosła kobieta. Bo i przecież dziecku nie wspomina się, że przegapiło się wizytę u dentysty czy znów spóźniło się z PIT-em.

— Mało się kłóciłyśmy. Jeśli już, to mama krzyczała na mnie właśnie za wszystkie rzeczy w tym stylu. Że po raz setny zapomniałam do szkoły butów na zmianę, pracy domowej, kanapek, że zgubiłam legitymację. Myślę, że po prostu zdawała sobie sprawę, że ma tak samo, a niełatwo się żyje takim osobom. O tym, że spóźniła się na własną maturę, dowiedziałam się od ciotki, po tym jak sama spóźniłam się na ustny z angielskiego i wpuszczono mnie tylko dzięki nauczycielkom, które poprzesuwały kolejność wejść. Mama pomyliła godziny, a ja — autobusy.

Gdy pytam, czy może łączy je wobec tego myślenie o słynnych, niebieskich migdałach, Kamila przyznaje mi rację, ale po chwili namysłu stwierdza, że właściwie nie wie. Bo z drugiej strony obie z mamą mają bardzo wyostrzony zmysł krytyczny — i nie chodzi tu o krytycyzm — podkreśla. Raczej o łatwe dostrzeganie niespójności logicznych, braku odpowiednich argumentów czy dowodów.

Ona i mama widzą takie rzeczy niezależnie od tego, czy czytają tę samą książkę, słuchają eksperta w telewizji, czy wywodów znajomych. Czy ktoś taki może bujać w obłokach? Kamila w końcu uznaje, że w zasadzie tak, ale w życiu codziennym.

— Tak sobie teraz myślę, że może ludzie widzą podobieństwo między mną a mamą, bo łączy nas poczucie humoru? Każdy ma czasem tak, że powie coś, a reszta nie łapie, że to był dowcip, albo go nie rozumie. Z mamą się nam to nie zdarza. Pamiętam też, że kiedyś wysłałam przyjaciółce screena z rozmowy, bo jakiś lekko zgryźliwy komentarz mamy mocno mnie rozśmieszył. Odpisała, że gdyby na zrzucie ekranu nie było napisane, że to wymiana zdań z mamą, pomyślałaby, że to ja napisałam tak do kogoś.

Usiłując pomóc Kamili dojść, dlaczego jest taka jak jej mama, wypytuję ją, co najbardziej w niej ceni. To trudne zadanie. Bo mama nie ma żadnych cech typowego autorytetu — nie jest szczególnie odważna, nie poświęca się dla obcych, nie ratuje chorych kotków, nie ma silnej woli.

— Moja mama jest po prostu bardzo fajna. Powiedziałabym też, że młoda duchem. Dobrze przebywa się w jej towarzystwie, bo ma dużo luzu, dystansu do siebie, nie jest ekspansywna. Można z nią pogadać na każdy temat, niezależnie od tego, czy będzie to konflikt w strefie Gazy, czy głupawy program w telewizji.

I może właśnie to łączy Kamilę z mamą. Znowu nie wie. A z drugiej strony, jak by to brzmiało? "Jestem fajna po mamie"?



Chcesz podzielić się historią, opinią, albo zaproponować temat? Napisz do mnie: helena.lygas@natemat.pl
Czytaj także: Gdy mamusia wyzywa od "grubych świń". Tak Polki niszczą swoje córki