Ukryte życie influencerki. “Sweat” sprawi, że dwa razy pomyślisz, zanim dasz kolejny lajk

Karolina Pałys
Życie influencerek to bajka, z którą coś poszło nie tak. Początek zasadniczo się zgadza: internetowe celebrytki, na wzór wszelkiej maści kopciuszków, zdobywają kolejne sprawności na skali od zera do milionera, a my ochoczo im kibicujemy. Problem, który pojawia się na samym końcu, brzmi: “I żyły długo i szczęśliwie”. I to właśnie od niego zaczyna się “Sweat” - polska “bajka”, która zachwyciła krytykę na całym świecie.
Fot. materiały prasowe
Warto od razu zaznaczyć, że perspektywa, którą przyjął von Horn jest dość daleka od tej, która na ogół służy portretowaniu social-medialnych ”zjawisk” i to właśnie w tym należy upatrywać gigantycznego sukcesu, jaki film już zdążył odnieść.

Bo mimo że na ekrany naszych kin “Sweat” wchodzi dopiero teraz, obraz zdążył już “zjeździć” wirtualne festiwale i zdobyć sporą liczbę nagród. Gdyńskie Złote Lwy mają na półkach zarówno reżyser, jak i odtwórczynie głównej i drugoplanowej rol kobiecej. Na zeszłorocznym Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych nagrodzono również zdjęcia i montaż. Sam obraz zdobył druga nagrodę festiwalu — Srebrne Lwy.


Gdyby nie pandemia, do tej listy dopisalibyśmy z pewnością jeszcze sporo festiwalowych nagród, czego zwiastunem była kwalifikacja do oficjalnej selekcji festiwalu w Cannes. Jednak pomimo faktu, że ekipa "Sweat" nie miała okazji przechadzać się po wielu czerwonych dywanach, to tych symbolicznych rozwinięto przed nimi masę.
Ze świecą szukać recenzji, której autor nie zachwyca się pracą kamery, idealnie oddającej nastrój filmu, zwraca się do odtwórczyni głównej roli — Magdaleny Koleśnik — inaczej, niż per “objawienie”, czy nie dostrzega wspomnianego już, uważnego, empatycznego wręcz, podejścia do influencerskiego rządu dusz. Unikalnego, chciałoby się nawet powiedzieć, bo kto z nas, zapytany o to, co myśli o internetowych celebrytach, odpowie: “Jestem pełen miłości?”.

Nie należy jednak dać się zwieść: von Horn nie czyni tu nikomu żadnych uprzejmości, ani nie lituje się nad losem utalentowanych, ciężkopracujących i hejtowanych bez powodu. Wręcz przeciwnie: prowadzi nas w te kulisy życia zawodowych zbieraczy lajków, do których wcale a wcale nie chcemy zaglądać.

Bo “naga” prawda o życiu w internecie według von Horna nie jest pokryta rozstępami czy cellulitem, tak pieczołowicie retuszowanym na wszytskich trafiających do sieci zdjęciach. Twórcy nie interesuje to, czy jego bohaterka kupuje lajki na internetowych aukcjach, ani to czy lubi wpraszać się na darmowe obiady, “płacąc” poleceniami w internecie. Te brudy piorą wszyscy. Prawdziwa tajemnica jest znacznie bardziej dotkliwa — i dla niej, i dla nas.
Fot. materiały prasowe
“Sweat” to trzy dni z życia Sylwii Zając: posiadaczki 600 tysięcy followersów, idealnego ciała, psa o imieniu Jackson i apartamentu w stolicy. Poznajemy ją chwilę przed pokazem w centrum handlowym: skoncentrowana, zmobilizowana, zmotywowana. Wbiega na scenę, śmieje się do tłumu piszczących fanek i apeluje: “Ćwicz z ciałem, które masz, nie z ciałem, które chciałabyś mieć”.

Motywacyjna mantra działa jak złoto: po treningu Sylwię otacza wianuszek “wyznawczyń”: niektóre płaczą i dziękują, że nadaje im sens życia. Inne patrzą z podziwem i obiecują sobie, że po tym treningu staną się najlepszymi wersjami siebie. Takimi jak Sylwia..

Trenerka doskonale o tym wie: przecież dokładnie po to robi to, co robi: chce wyznaczać trendy, pokazywać dobrą drogę, zachęcać do zmiany. Postuje więc podziękowania dla fanów za to, że “się z nią spocili” i leci inspirować dalej.

Sylwia wie, że musi być obecna w życiu swoich followersów, na tym to zadanie polega. Jeśli raz zniknie z ich orbity, nikt nie będzie grzał dla niej miejsca w serduszku: lajki polecą w inną stronę, a do tego Sylwia nie dopuści. Przecież nie po to pracowała na sukces, żeby teraz zwolnić tempo.

Relacjonuje więc każdą chwilę, która ma jakikolwiek potencjał: wejście po schodach? “Kochani, zawsze wybieram schody — każda okazja jest dobra do ćwiczeń". Popołudniowa przekąska? “Kochani, szejk bananowy z nową mieszanką proteinową mojej ulubionej marki. Pycha!”. Przed snem jeszcze szybki unboxing elektrycznej deskorolki, potem wirtualne buziaczki na dobranoc i dzień można uznać za udany.
Fot. materiały prasowe
Nie wszystkie są jednak podobnie szczęśliwe. Warstwa brokatu, która na co dzień pokrywa wizerunek Sylwii Zając czasem lekko się osypuje — tak jak w niedawnym instastories, w którym ze łzami w oczach wyznaje, że nie chce już być samotna. Chwila słabości sporo ją kosztuje.

Nagranie rozchodzi się viralowo, a PR ostrzega: za bardzo się odsłaniasz. Reklamodawców nie interesuje prawda, ludzi nie interesuje samotność, nikogo nie interesuje Sylwia z Łodzi. Jedyne, na czym komukolwiek zależy, to dokładnie zaprojektowana, dopracowana w każdym calu Sylwia Zając — uśmiechnięta jak w reklamie pasty do zębów i energiczna, jak króliczek na usługach reklamowych znanego producentach baterii.

To dopiero początek, ale już w tym momencie kinowy fotel staje się nieco mniej wygodny. Bo uświadamiamy sobie, że jedyne kontakty, jakie z drugim człowiekiem ma Sylwia, to kontakty biznesowe. Jako internetowe bożyszcze jest podziwiana przez tysiące, ale nie ma jednej osoby, która przejęłaby się tym, że dziewczyna ma stalkera. “Kocham cię” słyszy codziennie od obcych ludzi, podczas gdy jej własna matka (w tej roli świetna Aleksandra Konieczna) boi się wypowiedzieć te słowa na głos.

Sylwia Zając nie lubi się nad sobą rozczulać — przynajmniej niezbyt często. Czy my powinniśmy? Po obejrzeniu “Sweat” łatwiej znajdziecie odpowiedź.

Film w kinach od 18 czerwca.

Artykuł powstał we współpracy z Gutek Film.