Uważasz, że lex TVN to nic takiego? "Na Węgrzech też wszystko nie stało się od razu"
"Nie odważą się", "do tego się nie posuną", a jednak... politycy PiS-u przy wsparciu Kukiza zagłosowali za przyjęciem lex anty-TVN, czyli zagłosowali za ograniczeniem wolności mediów w Polsce. O tym, że proces ani nie zaczął się, ani nie skończył wczoraj, w rozmowie z naTemat mówi Konrad Siemaszko, prawnik z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka.
Środa była niewątpliwie smutnym dniem dla mediów i dla polskiej demokracji. Z wielką determinacją, bez poszanowaniu procedur parlamentarnych, rządząca większość przegłosowała w Sejmie ustawę, która jest jednoznacznym uderzeniem w wolność słowa i która jest niezgodna z konstytucyjnymi i międzynarodowymi standardami.
Od kilku lat widzimy drastyczny spadek Polski w rankingach, o których pani mówi. Można się spodziewać, że lex TVN przyczyni się do pogłębienia tego problemu. Każdy z posłów i każda z posłanek głosujących wczoraj za przyjęciem tej ustawy robili to z pełną świadomością, że przyczynią się do bezpośredniego uderzenia w wolność mediów i ich pluralizm.
Zdarza się, że działanie władzy ma charakter bardziej złożony i dopiero po głębszej analizie, rozłożeniu tego na czynniki pierwsze, można zauważyć niebezpieczeństwa z tym działaniem związane. W przypadku tej ustawy jest inaczej, jej cel jest klarowny – wymierzona jest w jeden konkretny podmiot.
Gdzie dziś jesteśmy? Zrobiliśmy wiele kroków wstecz, zbliżyliśmy się do rządów autorytarnych? Wiele osób nadal macha ręką, gdy patrzy na to, co się dzieje, i powtarza "przecież i tak nic im nie zrobią".
Absolutnie nie można tego zlekceważyć. Przyjmuję takie komentarze ze zdziwieniem. Tym bardziej, że za nami jest już szereg innych wydarzeń dotyczących ograniczania praw i wolności człowieka. Przypomnę tylko zeszłoroczny wyrok Trybunału Konstytucyjnego, wyrok wprowadzający niemal całkowity zakaz aborcji.
To oczywiście inny temat, ale wyrok ten też stanowił duże zaskoczenie, bo wiele osób uważało, że przecież "nie posuną się tak daleko". Tymczasem widzimy, w jak tragicznej sytuacji jesteśmy dziś pod względem ochrony praw reprodukcyjnych.
Jeśli chodzi o to, gdzie się znajdujemy, to sytuacja ta opisywana jest różnie, jedni mówią o marszu w kierunku reżimów hybrydowych, inni – tak jak były już Rzecznik Praw Obywatelskich Adam Bodnar – używają określenia "konkurencyjny autorytaryzm".
Tym pojęciem opisywane są systemy, w których odbywają się wybory o realnym znaczeniu, wciąż działają sądy, działają instytucje w oparciu o trójpodział władzy, istnieje pewien pluralizm medialny.
Jednocześnie realna zmiana wyborcza jest poważnie utrudniona z uwagi na zachwianie konkurencji politycznej, a media niewątpliwie są bardzo istotnym elementem tej układanki. Poniekąd jednym z przykładów potwierdzających tę zależność jest raport OBWE dotyczący ostatnich wyborów prezydenckich. Wskazywał on, że stronniczość mediów publicznych wpłynęła negatywnie na proces wyborczy.
Dzięki niezależnym mediom, jako społeczeństwo możemy dowiedzieć się o szeregu spraw, których władza być może nie chciałaby upublicznić, a także usłyszeć o nich w sposób, który niekoniecznie odpowiada władzy.
Mam tu na myśli bardzo różne zjawiska, np. nadużywanie środków publicznych do celów politycznych, jak w przypadku Funduszu Sprawiedliwości, przemoc policyjną – choćby sprawę Igora Stachowiaka, która wyszła na jaw dzięki śledztwu dziennikarskiemu TVN-u, ale też np. brutalność policji w czasie protestów Strajku Kobiet, czy też walki o prawa pracownicze, np. strajk nauczycieli lub protest lekarzy-rezydentów.
Wszystko to stanowi system naczyń połączonych i uderzenie w jego tak istotny element, jakim są niezależne media, sprawia, że stan demokracji zdecydowanie się pogarsza.
Co może dalej? Co może nam grozić?
Tego rodzaju przewidywania zawsze są obarczone pewnym ryzykiem, ale widać dużą konsekwencję w działaniu władzy, od podporządkowania mediów publicznych w 2015-2016 roku do wczorajszego przegłosowania lex TVN. Oczywiście jest to proces rozłożony w czasie i niestety pewnie wciąż niezakończony. Kamieniem milowym było także podporządkowanie mediów regionalnych poprzez przejęcie Polska Press przez spółkę Skarbu Państwa.
Podałbym przykład węgierski, ponieważ jest bardzo obrazowy. Tamte działania są wręcz podręcznikowe, gdy mówimy o tego rodzaju hybrydowych reżimach. Na Węgrzech też wszystko nie stało się od razu.
W ciągu kilku lat, przy wykorzystaniu zarówno środków legislacyjnych, jak i transakcji biznesowych, udało się doprowadzić do sytuacji, w której wg szacunków prawie 80 proc. mediów społeczno-politycznych jest podporządkowanych władzy, bezpośrednio lub poprzez zaprzyjaźnionych z władzą biznesmenów.
Owszem, wciąż funkcjonuje m.in. kilka niezależnych portali, których działalność jest bardzo ważna, ale to, z czym mamy tam do czynienia, stanowi zachwianie uczciwej konkurencji politycznej. Znaczna część społeczeństwa może mieć ograniczony dostęp do rzetelnych informacji przekazywanych przez niezależne media, trudniej o realne ścieranie się rożnych poglądów w sferze publicznej.
O ograniczonym dostępie do rzetelnych informacji mówi się także w przypadku Polska Press. Państwowa spółka przejęła lokalną prasę, czyli dla niektórych być może jedyne źródło wiedzy o aktualnej rzeczywistości. Nie wszyscy korzystają z internetu.
Przejęcie znacznej części mediów regionalnych przez Orlen pokazuje, jak istotna jest zasada pluralizmu na różnych szczeblach. Media lokalne i regionalne są istotnym źródłem informacji i sposobem kontrolowania władz. Szczególnie media lokalne od lat borykają się z problemami, ale o tym się mniej słyszy, a przecież lokalni włodarze – z różnych opcji politycznych – nierzadko sięgają po działania wymierzone w dziennikarzy.
Teraz do tych problemów dochodzi jeszcze konkurencja z podmiotem, który korzysta ze wsparcia spółki Skarbu Państwa. Można natomiast podejrzewać, że w samych mediach przejętych przez Orlen zobaczymy to, co znamy z mediów publicznych – silną stronniczość wspierającą obóz rządzący.
Pomysł nałożenia na media podatku od wpływów reklamowych, gdyby udało się ten pomysł przepchnąć, także mógł zniszczyć niektóre redakcje, czyli uciszyć je.
Tak, ale na szczęście, a przynajmniej na razie, ten projekt został odsunięty. Udało się to, jak myślę, m.in. dzięki solidarnej postawie środowiska dziennikarskiego, która niestety nie jest tak częsta. Mieliśmy do czynienia z sytuacją, kiedy pod pretekstem neutralnych działań, pod pozorem rzeczywiście słusznego celu wspomożenia służby zdrowia, chciano wprowadzić rozwiązania, których przypuszczalnym celem było osłabienie finansowe krytycznych mediów.
Czyli to, co zobaczyliśmy wczoraj, wczoraj się nie zaczęło.
Warto widzieć lex anty-TVN w szerszym kontekście, tzn. całej konsekwentnie prowadzonej kampanii uderzającej w wolność mediów i w pluralizm medialny w Polsce.
Przykładem takiego działania jest również selektywne korzystanie ze środków publicznych, tak by wynagradzać pewne media i finansowo karać inne, te które odbierane są jako nieprzychylne, które realnie spełniają funkcję kontrolną wobec władzy. Chodzi szczególnie o reklamy spółek Skarbu Państwa, czy choćby o środki przeznaczone na rządową kampanię informacyjną dotyczącą pandemii. Szereg analiz wskazuje, że fundusze te dystrybuowane są nie zgodnie z logiką dotarcia do jak najszerszych odbiorców, lecz z klucza politycznego.
Mamy też liczne procesy wytaczane dziennikarzom i niestety jest to trend zdecydowanie nasilający się. Jest to sposób, który pozwala uderzać w media, które wciąż pozostają niepodporządkowane władzy. Nawet jeżeli ostatecznie nierzadko procesy te kończą się dla mediów wygraną w sądzie, to utrudniają pracę redakcji i dziennikarzy, angażując ich w często długotrwałe postepowania, wymagające energii, czasu i pieniędzy.
Sprawy tego rodzaju określane są mianem SLAPP – Strategic Lawsuits Against Public Participation, co można przetłumaczyć jako "strategiczne działania prawne przeciwko udziałowi w życiu publicznym".
Towarzystwo Dziennikarskie próbowało podliczyć te sprawy. W niedawnym raporcie odnotowano łącznie187 przypadków zbliżonych działań, ale ta liczba jest prawdopodobnie niższa niż w rzeczywistości, ponieważ część redakcji niespecjalnie chce się dzielić takimi danymi.
Z kolei organizacja Reporterzy Bez Granic zwróciła uwagę na "dążenie rządu do podporządkowania systemu sądowego oraz rosnącą tendencja do kryminalizacji zniesławienia". To też może sprawiać, że dziennikarze "łagodzą" swoje wypowiedzi.
Kwestia korzystania z przepisów karnych o zniesławieniu jest problemem wieloletnim. Kolejne rządy miały okazję wykreślić zniesławienie z kodeksu karnego i zostawić tylko odpowiedzialność cywilną za naruszenie dobrego imienia, ale nie wykonały takiego kroku.
Jakoś tak dziwnie się zdarza, że politycy deklarują wsparcie dla dekryminalizacji zniesławienia, ale wtedy, kiedy są w opozycji – kiedy są u władzy, zapominają o tym. Warto zauważyć, że i tu dane wskazują, że jest więcej tego rodzaju spraw.
Jakie są możliwości zatrzymania tego procesu i czy w ogóle jakieś są? Również unijne interwencje zdają się niekoniecznie wzruszać polityków PiS-u.
Nie powinniśmy stawiać na jedno rozwiązanie. Istotna jest na pewno solidarność społeczna. Również sądy mają ważną rolę do odegrania w tych wszystkich sprawach, w których dziennikarze borykają się z niezasadnymi procesami. Czasem widzimy bardzo dobre orzeczenia odpowiadające standardom wolności słowa, ale niestety bywa z tym także dużo gorzej.
Nie przekreślałbym także znaczenia wpływu Unii Europejskiej. Widzimy, że UE powoli zaczyna dostrzegać problemy związane z wolnością mediów w państwach członkowskich. Pojawiają się m.in. zapowiedzi dyrektywy mającej przeciwdziałać procesom typu SLAPP, czy nawet unijnego "Aktu o wolności mediów".
Także w kontekście takich zdarzeń, jak w przypadku TVN-u, działania Komisji są możliwe. Warto przywołać pewną sprawę węgierską. Węgierski odpowiednik KRRIT odmówił przedłużenia koncesji stacji radiowej Klubradio, jednej z ostatnich niezależnych rozgłośni na Węgrzech. Wszystko wskazuje na to, że decyzja ta miała charakter dyskryminacyjny i była związana z krytycznym stosunkiem władzy do tego radia.
Komisja Europejska wszczęła procedurę naruszeniową, czyli postępowanie w sprawie uchybienia zobowiązaniom państwa członkowskiego w związku z naruszeniem prawa UE, zarzucając, że decyzja odmowna dotyczące stacji była nieproporcjonalna, nieprzejrzysta i miały charakter dyskryminujący.
Komisja Europejska mogłaby podjąć podobne kroki także w przypadku odmowy udzielenia koncesji TVN24 przez KRRiT – również w tej sprawie można dostrzec zbliżony charakter działań organu regulacyjnego.
Postępowanie naruszeniowe to zazwyczaj długi proces, ale ostatecznie może skończyć się wyrokiem Trybunału Sprawiedliwości UE. W przypadku zaś niewykonania takiego wyroku, możliwe jest nałożenie na dane państwo sankcji finansowych.
Jak skończyła się sprawa węgierskiego radia?
To postępowanie naruszeniowe zaczęło się dopiero niedawno, w czerwcu tego roku, jest na wczesnym etapie.
A radio wciąż funkcjonuje?
Nie w eterze, przeniosło się do internetu. Nie została przedłużona koncesja, tym samym jedna z ostatnich niezależnych stacji radiowych musiała ograniczyć się do działania w sieci.