Czasami lepiej milczeć. Wypowiedzi polskich celebrytów o Afganistanie wywołują tylko zażenowanie
Mam wrażenie, że do hymnu polskiego powinniśmy dopisać nową zwrotkę. Byłoby w niej coś o tym, że przecież "mam prawo mieć swoją opinię i mam prawo ją wyrazić, nieważne, jak jest głupia". Teraz każdy "ma opinię" na każdy temat i koniecznie musi się nią podzielić. I tak obserwujemy okresowy wykwit ekspertów od wypadków z udziałem autobusów, praw kobiet, kryzysu klimatycznego lub Afganistanu. Tak trudno nam pojąć, że wypowiadanie się to nie obowiązek, a żeby mówić, to trzeba mieć coś mądrego do powiedzenia?
"To jest dzicz!"
Postaram się nie używać wulgaryzmów w tym felietonie, jednak od kilku dni wyjątkowo silnie czuję narastającą potrzebę wywrzeszczenia odezwy: "Zamknijcie się!". Od zajęcia Kabulu przez talibów obserwuję sytuację z boku. Głównie dlatego, że sytuacja geopolityczna i społeczna tego regionu jest tematem, o którym mam szczątkową wiedzę. Po prostu akceptuję, że nie muszę i nie wiem wszystkiego.O tym, co działo się w Afganistanie wiem co nieco ze studiów. Czytaliśmy teksty, z prowadzącym omówiliśmy ten konflikt, przeprowadziliśmy ćwiczenie, które polegało na analizowaniu obu perspektyw. Ogólnikowo wiem, co i jak. Nie czytałam jednak najnowszych książek i publikacji na temat tego kraju, a jednak kilka reportaży na polskim rynku w ostatnich latach się pojawiło.
Z kolejnego kierunku studiów, z zajęć antropologicznych, pamiętam, że przy próbie zrozumienia innej kultury należy całkowicie porzucić "swój" kontekst – kontekst europejski, polski, lokalny. Trzeba to przeskoczyć. Niestety osoby, które o tym w ostatnich dniach przypominały, słyszały, że "jak tak im żal tej dziczy, to niech sobie tam jadą na ru***nie". Takie durne komentarze można jednak pominąć, zakładając, że ktoś chce rozkręcić tylko burzę. Gorzej, gdy dochodzi do tego próba bycia ekspertem od tematu...
Samozwańczy eksperci
Przejrzałam wczoraj Instagrama i aż się zagotowałam. Cóż, okazuje się, że mamy w Polsce naprawdę wielu ekspertów od Afganistanu. Jedni dają sobie prawo komentowania, bo "byli tam jako turyści", inni, bo po prostu muszą się wypowiedzieć z bliżej nieokreślonych powodów.Pytanie "co myślisz o sytuacji w Afganistanie" pojawiło się nawet na koncie młodej instagramerki ciałopozytywnej. Bałam się, że dziewczyna postanowi odpowiedzieć. Na szczęście odpuściła sobie wywody i zamiast tego udostępniła post Martyny Wojciechowskiej. Ufff, serio byłam przestraszona, że podobnie jak każdą inną głośną sprawę postanowi skomentować "po swojemu", czyli bez argumentów, bez wiedzy, łamaną polszczyzną.
Co innego jednak w tym przykładzie zwróciło moją uwagę: oczekiwanie ludu. Oczekiwanie, że każdy, kto ma bardziej zasięgowe konto "odniesie się do sytuacji". Podobnie było przy okazji strajków kobiet, jakiegokolwiek wypadku czy politycznego spięcia. Domyślam się, że wynika to z jednego powodu: obserwator X chce albo utożsamić się z poglądami instagramera Y, albo całkowicie odrzucić jego perspektywę.
Nie chodzi o realną chęć pogłębienia wiedzy, dowiedzenie się, czegoś nowego, może dyskusję. Chodzi o potwierdzenie lub zaprzeczenie. O przytaknięcie i napisanie "w punkt" (nawet jeżeli oznacza to tylko pokrycie się z moją opinią, a nie realnym/obiektywnym stanem rzeczy) lub w drugą – krytykę, wytknięcie głupoty. A instagramerzy przyjmują zaproszenie do tej gry, wszak podtrzymywanie uwagi, mocne stanowiska i kontrowersyjne opinie to ich źródło utrzymania.
To tylko potrzeba wzajemnego wspierania swoich najdziwniejszych teorii, znalezienia się wśród tych, którzy "widzą więcej niż inni". Więc skoro "uważam, że koronawirusa nie ma", to pójdę tam, gdzie mówią, że go nie ma, a nie tam, gdzie są naukowe dowody, że jest. Mocne argumenty, których nie da się podważyć, zaburzyłyby odbiór świata, a komu się chce jeszcze bardziej mieszać w swoim życiu?
Wyrażajmy sprzeciw, ale "taktownie"
Wracając do Afganistanu. Doprecyzuję, że nie mam nic przeciwko wyrażeniu sprzeciwu. Każda agresja, wojna, cierpienie ludności cywilnej, prześladowania, wymagają potępienia i uwagi. W czasach cyfrowych ten sprzeciw często przybiera formę "nakładki na zdjęcie", udostępnienia zdjęcia czy postu jakiegoś eksperta. Jeżeli ktoś czuje, że potrzebuje takich środków wyrazu, to w porządku.Na pewno jest to lepszy pomysł niż głupie komentarze o "złych Amerykańcach" (a dokładnie Bidenie, bo przecież "Trump może był głupi, ale sytuację w Afganistanie ogarnął"), "uciekających Afgańczykach, którzy powinni bronić kraju, a nie pakować się do samolotów" czy wielce oświeconych analiz na podstawie trzech wpisów na Twitterze.
Teraz jest czas, by słuchać ekspertów. A ekspertem nie jest się po przeczytaniu dwóch artykułów. Ekspert to osoba, która latami zdobywa wiedzę, zna wszystkie szczegóły, potrafi dokonać syntezy, połączyć fakty, wyciągnąć wnioski. Często osoba o wykształceniu kierunkowym. To ktoś, kto był (lub jest, jak Jagoda Grondecka – dziennikarkę można wspierać wpłatami na Patronite) na miejscu. To także aktywiści, którzy przyglądają się sprawie nie od dziś, planują realną pomoc, do której my możemy dołączyć, wesprzeć ich w określony sposób.
Kolejnymi przykładami są setki pseudoanaliz pseudoekspertów w mediach społecznościowych i instagramerki/instagramerzy, którzy podczepili się pod nośny temat, by nie wyjść na "niezorientowanych" w świecie. Szkoda, że często te posty są po prostu nietaktowne, żałosne czy wręcz głupie.
Tutaj oczywiście musi pojawić się Joanna Moro, która zdjęcie w bikini (miało wyrazić smutek) już usunęła i przeprosiła, ale doskonale pokazuje to, jak tracimy kontakt z rzeczywistością. Głos zabrała również Monika Miller, która tak zwróciła uwagę na sytuację w Afganistanie, że komentujący ruszyli do komplementowania jej urody. Celebrytka zaś tłumaczy, że zdecydowała się na takie zdjęcie, bo MOŻE je dodać, nie tak, jak kobiety w Kabulu.
Nie, nie musisz mieć zdania na każdy temat
Pierwsza uwaga, dosyć banalna, ale ewidentnie wielu z nas tak bardzo uległo presji, że może warto przypomnieć: nie musisz wszystkich emocji przeżywać publicznie. Mam wrażenie, że trochę wkodowało nam się, że to, co nie zostanie pokazane, to się nie wydarza (opisałam to na przykładzie wakacji, które niektórzy relacjonują co do minuty). Że skoro nie udostępnię zdjęcia z Afganistanu, to dla innych znak, że mnie to nie interesuje, że jestem ignorantem.Po drugie: jeżeli już zdecydujemy, że chcemy dać upust swoim emocjom, możemy to okazać inaczej, niż pisząc bzdury na temat, o którym mamy niewielką wiedzę. Pamiętajmy, że najważniejsze są teraz osoby, którym grozi niebezpieczeństwo. To one powinny być w centrum, a nie nasze opinie i emocje.
Co możemy zrobić? Na przykład zapytać, w jaki sposób można pomóc. Wyrazić smutek, bo przecież to naturalne, że tak tragiczne doniesienia nas dotykają, że się nimi przejmujemy. Można jak Maja Ostaszewska udostępnić link do zbiórki fundacji wspierającej kobiety w Afganistanie.
Tutaj warta jest podkreślenia zasadnicza różnica: wyrażenie emocji (smutek, przygnębienie, strach), to nie opinia. Dlatego nie widzę powodu, by krytykować osoby, które chcą dać sygnał, że dana kwestia jest dla nich ważna. Ba, nagłaśnianie tematu też jest wsparciem.
Dlatego jak chcemy na poważnie korzystać z prawa do wolności i wygłaszania swoich opinii, to przypomnijmy sobie ważne zdanie Ryszarda Kapuścińskiego: "Żeby napisać jedno własne zdanie, trzeba przeczytać tysiące cudzych". Czytajmy zatem zdania ekspertów od Bliskiego Wschodu, słuchajmy wartościowych przekazów, interesujmy się i zdobywajmy wiedzę.
A potem bierzmy się za komentowanie.
Napisz do autorki: alicja.cembrowska@natemat.pl
Posłuchaj "naTemat codziennie". Skrót dnia w mniej niż 5 minut