Nie zaprosili nawet strażaków. 20. rocznicę ataku na WTC Nowy Jork obchodzi bez optymistycznej wiary

Aneta Radziejowska
Reportażystka, autorka książek, korespondentka naTemat w Nowym Jorku
Dwudziesta rocznica zamachu na World Trade Center miała być obchodzona z rozmachem. Została okrojona do minimum. Na główne uroczystości nie zaproszono nawet biorących udział w akcjach ratowniczych policjantów i strażaków, jedynie rodziny ofiar.
Nowy Jork świętuje 20. rocznicę ataku na WTC skromnie. Fot. ANGELA WEISS/AFP/East News
Wiadomo, od czasu pandemii, wszystko jest inne i, tak czy inaczej, minął chyba czas optymistycznej wiary, że odbudowana już w dużej części Strefa Zero symbolizuje moc i zwycięstwo, choć projektowano nową zabudowę z taką właśnie ideą.

Bardzo długo, gdy samolot przelatywał nieco niżej nad Manhattanem, ludzie, jakoś odruchowo, przystawali z zadartymi głowami, sekunda ciszy i znów biegli w swoich sprawach, jak zwykle. Zdjęcia ofiar, ogłoszenia, plakaty informujące o zaginionych wisiały w korytarzach stacji metra przy Union Square i na płocie kościoła przy Wall Street przez wiele miesięcy.


Tak samo jak koszulki z napisami, maskotki od dzieci, kartki ze wspomnieniami. W pierwszą rocznicę zamachu nad Strefą Zero – ciekawe, czy ktoś jeszcze to pamięta – przez chwilę padał deszcz bez śladu chmur i zerwał się silny wiatr, upadły barierki odgradzające tego dnia przejścia, gazety i plastikowe torby wirowały w powietrzu. Ludzie przystawali zdumieni, znów z zadartymi w niebo głowami.

Barierki i żurawie z origami

Strefa Zero to było ciągle rumowisko z drewnianymi kładkami. Zaczynały się dyskusje, jak ją odbudować.

Wbrew protestom zwyciężyła opcja: ma być jak najwyżej, monumentalnie, dumnie. WTC 1 jest pięknym, czystym w liniach budynkiem. W środku ma dużo pustych biur. Oddany do użytku nieco później Oculus jest jednocześnie: węzłem komunikacyjnym, największą nowojorską stacją metra, pasażem handlowym i symbolicznym pomnikiem. Jego zewnętrzna struktura ma przypominać zrywającego się do lotu ptaka.

Nowojorczycy lubią jednak mieć po swojemu. W tej okolicy widać to mocno. Estetyka nowojorskiej codzienności wygrywa. Nawet kamienne obwoluty kwietników mające nawiązywać kształtem do budynku WTC są obecnie pomalowane w kwiaty i żurawie z origami. Kolorowe panele, stworzone przez artystów, przysłaniają jakieś ciągle tu obecne konstrukcje, zaplanowana surowość tego miejsca została przełamana rysunkami, plansze udają murale, stworzono nawet sztuczne zagłębienia, w których można przystanąć.
Fot. archiwum prywatne
I to akurat jest, w pewnym sensie, zwycięstwo; nad celebrowaniem, pokazywaniem, monumentalizmem. Jednocześnie to ciągle jedno z najbardziej chronionych miejsc w mieście. Tyle tylko, że mieszkańcy przyzwyczaili się do patroli, grodzeń, barierek, kamer, przestało się to wszystko widzieć.

Także i w tym roku, jak zwykle, już tydzień wcześniej, komisarz miasta zapewnił, że nie ma żadnego zagrożenia, nie zaobserwowano nic, co może świadczyć o przygotowaniach do zamachu terrorystycznego, ale oczywiście ochrona zostanie na wszelki wypadek wzmocniona, a na ulice wyjdą oddziały zmilitaryzowanej policji. Sygnał, że po 20 latach jest w ludziach ciągle strach.

Czy można jeść na cmentarzu?

Niedawno tuż przy Oculus pojawił się pub, piwo, przekąski, kilka stolików i ławek na nieskazitelnej płycie. Jest muzyka i roześmiane dziewczyny. Znajomy, który pamięta 11 września, mówi, że jakoś nie czuje się na siłach jeść hamburgera na cmentarzu. I to jest, zdaje się, główny problem tego miejsca – emocjonalne splątanie. Wspomagane symboliczną architekturą dookoła.

Ewolucję, choć odmiennego typu, przeszedł także pomnik ofiar i otaczający go park. Pomnik to dwa głębokie baseny, zanurzone głęboko w ziemię w miejscu zburzonych wieżowców, z wykutymi w obramowaniach nazwiskami ofiar, na które spadają kaskady wody. Dookoła posadzono drzewa i spacerowicze, jak w każdym nowojorskim parku, zaczęli siadać na trawie, jeść posiłki przyniesione z okolicznych sklepów, tak to zresztą planowano, miało to podkreślać zwycięstwo normalnego życia nad terrorem.
Z czasem uznano, że to jednak brak szacunku, pojawiały się zakazy, barierki. Obecnie, na co wpływ ma też pandemia – choć inne parki w mieście są dostępne – cały ten teren jest zamknięty od piątej po południu i otwierany rano. Żeby dostać się do pomnika i parku, trzeba przejść przez bramkę z ochroną, wchodzi się jedną stroną, idzie między zagrodzeniami, wychodzi drugą. Drzewa urosły.

To jest to, co widać. I co każdy może zresztą interpretować sobie na swój własny sposób.

Szczątki ofiary odnajdywano w różnych miejscach

To, czego nie widać, to na przykład prace komisji lekarskich, które obecnie zajmują się sprawami osób przebywających w czasie ataku w obszarze tzw. strefy pierwszej i drugiej, tzn w oddaleniu od centrum ataku i były narażone na wdychanie unoszących się dookoła pyłów. Komisje te przeprowadzają tysiące wywiadów i badań lekarskich.

Osoby, które zgłosiły, że uważają się za poszkodowane, ich stan zdrowia został nadszarpnięty lub chorują, żeby skorzystać z finansowanej ze specjalnego funduszu opieki medycznej, muszą udowodnić, że rzeczywiście tego dnia były w tych punktach miasta.

Nie widać także prac zespołu, który wciąż stara się zidentyfikować szczątki ofiar. Ponad tysiąc pozostaje wciąż do zbadania. W tym roku, tuż przed rocznicą, ogłoszono, że udało się zidentyfikować następne dwie ofiary. Kolejne kawałki jednej z tych osób odnajdywano w ciągu kilku lat w różnych miejscach. Rodzina poprosiła o anonimowość.

Córka drugiej zidentyfikowanej w tym roku ofiary omijała Strefę Zero i przez wiele lat wyobrażała sobie, że jej mama jakoś uszła z życiem, może tylko straciła pamięć i leży gdzieś w szpitalu. Do identyfikacji pozostało ponad tysiąc osób.

I w końcu to, co jest tragiczną ironią losu. Lot 93. Ten samolot miał uderzyć w Kapitol. Pasażerowie, już wiedząc, że dwa inne roztrzaskały WTC i że to misja samobójcza, zdecydowali się na nieudaną próbę odbicia. Kapitol zaatakowany został w końcu – jakby to powiedzieć – siłami własnymi, także przez ludzi, którzy wybrali wiarę w teorie konspiracyjne dotyczące i tego lotu, i całego zamachu.

Rudy Giuliani upadł jak WTC

W każdą kolejną rocznicę zwolennicy tych coraz bardziej komplikujących się spisków zajmują całą ulicę w niegdysiejszej Strefie Zero, rozdają ulotki, snują opowieści. To też jest przegrana. Tak samo jak odarty z mitu, niegdysiejszy "Burmistrz Ameryki" Rudy Giuliani.

Kilka lat po tym, jak zdobył międzynarodową sławę, gdy zaczęły się szczegółowe dochodzenia, kolejne grupy występowały z oskarżeniami: nie działały radia i krótkofalówki, nie było systemu łączności alarmowej między ratownikami z różnych resortów, nie było planu ewakuacji miasta.
Czytaj także: 20 lat od zamachów w USA. "Sytuacja w Afganistanie jest dla Amerykanów smutnym epitafium"
International Association of Fire Fighters oskarżyło go o to, że po odzyskaniu złota ze skarbców WTC zawiesił działania, w związku z tym szczątki strażaków, którzy zginęli w akcji, pozostały w gruzach lub znalazły się na wysypisku śmieci. To są sprawy, które zaważyły na tym, że nie uzyskał poparcia nowojorczyków, gdy chciał startować w wyborach prezydenckich.

Organizacje założone przez rodziny ofiar, szczególnie ofiar wśród policjantów, strażaków i innych służb ratowniczych, ostro protestowały przeciwko jego – jak to nazywano – występom, więc musiał swoją kampanię w mieście, którym rządził, ograniczyć.

Obecnie, ze względu na dochodzenia prowadzone w związku z jego współpracą z byłym prezydentem Donaldem Trumpem nad "odwróceniem" wyniku wyborów, pozbawiono go licencji na wykonywanie zawodu prawnika w stanie Nowy Jork i w Dystrykcie Kolumbii.
Giuliani to mit stracony dla nowojorczyków. Upadł jak WTC.

Polska już się budzi, ale w NYC, w chwili odsyłania tego tekstu, jest ciemna noc. O siódmej rano, w parku nad East River, w miejscu, gdzie wieczorami ruch Black Lives Matter od ponad roku zapala światełka, zbiorą się okoliczni mieszkańcy, w wielu innych miejscach także urządzą własne, niewielkie obchody – z czytaniem poezji, z muzyką, z teraz lub niegdyś ważnym człowiekiem. Albo i bez. Chodzi w gruncie rzeczy po prostu o to, żeby się spotkać, pobyć tego dnia razem. I to jest ten realny #nyStrong.

Aneta Radziejowska z Nowego Jorku

Posłuchaj "naTemat codziennie". Skrót dnia w mniej niż 5 minut